Aspirton
-
- A skąd wiesz, że to była dezercja? Przecież postąpili zgodnie z rozkazem. Fałszywym, ale jednak… - Zastanawiała się kobieta.
-
- Nie wiem czy milicja miała podobne motywy, sporo tu pewnie zostawili, ale najemnicy mieli dość Dyera, pewnie też dość mnie. Nie mam zamiaru ich za to wieszać, mogli wypowiedzieć kontrakt albo zwolnić ich ze służby, wynająłbym nowych. To, że tego nie zrobili, nie stawia ich w najlepszym świetle.
-
- A kto by chciał zrobić coś takiego? Masz wrogów z tak długimi rękami? No i po co? Spodziewasz się ataku czy co?
-
- Żyjemy w mieście pośrodku niczego. W mieście, gdzie mam władzę nie dlatego, że reprezentuję sobą prawo i porządek, ale dlatego, że mam chętnych to prawo i porządek egzekwować ludzi oraz to, że jestem gwarantem bezpieczeństwa i względnego dobrobytu. Więc tak, obawiam się ataku, czy to wędrującej hordy Zombie, bandy mutantów, bandytów, konkurencji, czegokolwiek, bo to nie jest bezpieczne miejsce. I nie, nie sądzę, żebym miał takich wrogów, chyba że założę z góry, że zrobił to ktoś z mojego najbliższego otoczenia, ale nie sam, prędzej na czyjeś polecenie.
-
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że ktoś od ciebie… - I bezwiednie sięgnęła ręką do stosu dokumentów, mając na twarzy przerażenie jeszcze większe, niż gdy obawiała się oskarżenia z twojej strony.
-
- Dla dobra sprawy nie mogę tego wykluczyć. Nie martw się, ciebie nie podejrzewam. A że ci ufam, to mam nadzieję, że mi z tym pomożesz.
-
- A czego oczekujesz? - Usiadła już spokojnie i rzeczowo wzięła się za sprawę, byle tylko szybciej załatwić niewygodną sytuację.
-
- Nie mogę ot tak chodzić i wypytywać, kogo się da, bo to nie ma sensu. Ty już prędzej, ale i tak staraj się robić to po kryjomu, nie pytaj wprost. Nie chcę nikogo spłoszyć ani siać żadnych plotek. No i potrzebna mi lista osób, które mogłyby mieć dostęp do pieczątki, przynajmniej w teorii.
-
- Jasne, dopytam się. A pieczątkę mógłby zwinąć nawet jeden z petentów… Ale przecież byś to zauważył. Tu musi chodzić o coś innego, skoro to była doskonała kopia.
-
- Na przykład o co? Ktoś z zewnątrz to komuś zlecił, żeby działać na moją niekorzyść?
-
- Możliwe… Masz podejrzenia? Jakichś wrogów? Albo obrażonych mocodawców?
-
To, że nikt mu nie przyszedł do głowy ot tak nie znaczy, że nikogo takiego nie było. Westchnął i zastanowił się dokładniej, nim udzielił odpowiedzi, usiłując znaleźć kogoś, kto mógłby chcieć zrobić coś takiego.
-
Buło ich całe mnóstwo. Od zwykłych ludzi, przez fizyków kwantowych, przez faktycznych naukowców. Ostatnimi słowy jednak było “Steż się” od własnego brata.
-
//W sensie, że “Strzeż się”?//
W takim razie po kolei zaczął odrzucać lub zostawiać wszystkich, odsiewając takich, którzy pomimo niechęci nie mieliby na coś takiego środków, odwagi czy potrzeby, aby to zrobić. Po odsianiu takich ludzi pomyślał, kto mu został. No i przypomniał sobie dokładniej sytuację z bratem. -
Mogłeś bez problemu wymienić kolejną setkę, tak wrogów Federacji, jak i jej zauszników. A brat powiedział ci to tylko na odchodne, od razu znikając ci z oczu. Jako żart bądź faktyczną przestrogę, nie byłeś pewien.
-
This post is deleted! -
This post is deleted! -
- To piękny biznes, ta cała Federacja. - powiedział w końcu. - Lekką ręką mogę wymienić sto takich osób. A pomyśl, że jestem tylko płotką. No, może nie do końca i nie w twoich oczach, ale są więksi. Oni muszą mieć ciężkie życie.
Westchnął i wstał z fotela, obejmując ją i przytulając lekko.
- Wiem, że wymagam wiele, ale nie wymagam niemożliwego. Nie masz tego sama rozwiązać, nie masz zająć się tym za wszelką cenę. Jeśli uda ci się zdobyć jakieś ciekawe informacje, to przyjdź później i mi je zreferuj, tak samo jak czyjeś podejrzane zachowanie i tak dalej. Ja muszę pogadać z bratem, może on mi coś pomoże.
Po tych słowach odprowadził sekretarkę do wyjścia, a potem skinął na ochroniarza i wraz z nim udał się do Thomasa. Po kimś takim jak on można by spodziewać się, że będzie mieszkać w jakiejś lepiance czy w namiocie pod gołym niebem. A choć rzeczywiście nie było mu to obce i był zahartowany, to jednak nie był jakimś ascetą, podobnie jak jego ludzie. Wszyscy czasem potrzebowali odrobiny wygody, a David w zamian za wierną służbę im to zapewniał. Ludzie Thomasa mieszkali w jednym z baraków, wybudowanych specjalnie dla nich, a ich szef i brat Davida we własnym domku obok, choć zawsze miał też pokój i resztę wilii do dyspozycji, z czego też czasem korzystał. Niemniej, to tam udał się David, dla przyzwoitości pukając do drzwi. -
- Wlazł! - Dobiegł cię zachrypnięty głos zza drzwi. A po otwarciu drzwi, otoczył cię smród jakiegoś dymu, chociaż nie było to typowe dla papierosów.
- Czego?! - Przez ten dym go nie widziałeś, jednak słyszałeś pod przeciwległą ścianą. -
- Też się cieszę, że cię widzę. - odparł i wszedł trochę dalej.
-
- A, to ty - Pomachał ręką przed twarzą, żeby odgonić dym i cię ujrzeć - Co się stało, że zamiast siedzieć w swoich pałacach, bratasz się z pachołkami w takiej norze?
-
- Nie zapominaj, że jesteś moim bratem. W naszych żyłach płynie ta sama krew. Gdyby nie nasze upodobania, moglibyśmy żyć obaj tak samo, jak ja lub ty, każdy z nas wybrał swoją drogę. Więc nie nazywaj siebie pachołkiem, a mnie jakimś snobem.
-
- Ale ci ktoś musiał dzisiaj sprzedać kopa w dupę - Wzruszył ramionami na cały twój wywód - Coś ty taki nie w sosie?
-
- Mniejsze i większe kłopoty, norma. A u ciebie?
-
- Odpoczywamy. Jeszcze - Zaciągnął się jakimś petem i podsunął Ci kartkę złożoną w kilka części.