Sprawy Wewnętrzne
-
Nadherszt Zoskrit Wybebeszony
Westchnął i odczekał jeszcze chwilę. Jeśli do tej pory nie wrócili, zebrał wokół siebie wszystkie pozostałe przy życiu Szturmoszczury, dowodzenie resztą wojsk zostawił w rękach Watażków, a sam ruszył do laboratorium, chcąc mieć to za sobą. Wkroczył tam jednak z bronią w dłoniach, przeczuwając, że tamci nie wrócili nie dlatego, że kompleks był tak wielki lub spili się starożytnym bimbrem, ale dlatego, że coś mogło tam wciąż żyć. -
Nadherszt Zoskrit Wybebeszony
Odetchnąłeś, kiedy na głównym dziedzińcu kompleksu zobaczyłeś swoich ludzi. Stali przed gigantycznymi, żelaznymi wrotami, nie wiedząc co zrobić. Kiedy ich kapitan cię zobaczył, podszedł pośpiesznie i zasalutował.
- Nadherszcie! Obawiam się że mamy problem. Te drzwi na początku były otwarte, więc puściłem dwudziestu zwiadowców przodem. Wtedy coś rykło w środku, jak jakiś zły upiór i wrota się zatrzasnęły. Usłyszeliśmy krzyki z środka, a po chwili ciszę… - starł wodę z przemoczonego czoła. -
Pokiwał głową i przyjrzał się wrotom. Cieszył się, że tak mało Skavenów poległo, ale opowieść Watażki ostudziła jego radość jak i zapał, w końcu coś było tam w środku i zabiło jego wojowników, szykuje się więc kolejna długa przeprawa. Przeprawa, na którą może obecnie nie mieć sił ani środków.
-
Nadherszt Zoskrit Wybebeszony
Nie wszystko na raz. Nawet zwycięstwa trzeba dawkować. Do otworzenia tych drzwi będziesz potrzebował kilku wyszkolonych inżynierów i innych iteligentów.
- Jakie rozkazy, mój panie? - zapytał ten sam dowódca, pociągając nosem. -
- Sami tego nie otworzymy. - przyznał od razu i wyprowadził wszystkich z laboratorium. Później zebrał swoich Watażków na naradę, rozdzielając między nich obowiązki: Jeden miał wziąć około setki Poborowych i przeprowadzić zwiad okolicy, drugi wrócić z nim do stolicy, a pozostali zorganizować obronę. Obawiając się niedobitków wrogich wojsk lub, co znacznie pewniejsze, mutantów, poza Watażką wziął ze sobą ponownie wszystkie Szturmoszczury, choć po powrocie na bezpieczne prowincje od razu je odesłał tam, tylko część zostawiając w ramach swojego orszaku. Nie była to armia, z którą chciał wmaszerować do stolicy, była za mała, jednak ważne było to, co udało się jej osiągnąć, a o czym zwykli mieszkańcy kraju dowiedzą się później.
-
Wielki Wódz Ragnheidr
Wziął śmieszne nożyki i oddzielił nogi kobiety od korpusu, by po czym zdarł z kości udowych całe mięso. Kości udowe, szczególnie u kogoś kto jako tako umie walczyć, to najpewniej najtwardsze w organiźmie, więc nadadzą się do walki. Po zrobieniu sobie z ów kości dwóch pałek, naciął bok ubrań kobiety tak by móc użyć ich chociaż jako przepasko biodrowej albo osłony na ramię i przyczepił do niej dwa noże. Sprawdził też, czy któryś z kluczy pasuje do szafki ryby, cały czas uważny, oczekując gości. Sprawdził stan swojej lodowej ręki. Odrastała powoli? -
Nadherszt Zoskrit Wybebeszony
Wiatr i burza towarzyszyły wam całą drogę do stolicy, pogrzebując radość z tak ważnego przecież zwycięstwa. To nie była twoja ostatnia bitwa, wiele z pewnością jeszcze nadejdzie. Teraz kolej na podsumowanie i przegrupowanie się.
//Tutaj możemy zakończyć rpWielki Wódz Ragnheidr
Mniej więcej w połowie próby odcięcia nogi kobiety, co jak się okazało było dość czasochłonną czynnością zwłaszcza z jedną ręką, usłyszałeś kroki dobiegające z jednego z korytarzy. Nawet ktoś tak pozbawiony jakiegokolwiek poczucia czasu wiedział, że musi się stąd zmyć szybko. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Wbił sobie stabilnie rękojeść jednego z noży w kikut, tak by nie nawalać nim jak młotem, a raczej szpadą, czy jak się ten rodzaj broni do dźgania nazywa. Drugi złapał w dłoń, tak by móc w razie czego poderżnąć komuś gardło i ustawił się obok drzwi, tak by od razu przy ich otwarciu mógł wykonać atak. Poczekał cierpliwie na swoją ofiarę. I kim, żeś jest, by przeżyć móc. Zwykły śmieć, śmieć, śmieć, śmieć, śmieć. Lecz kim, jest on, by przeżyć móc. Na rzeź, na rzeź, na rzeź… Nucił starą pieśń bojową. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Zamek się przekręcił a do środka wszedł sam doktor w asyście dwóch kobiet. Spojrzał na to co się dzieje i warknął, a zamaskowane wyciągnęły swoje ostrza. Jedna z nich była upaprana krwią.
- Oczywiście. Nie mogłeś sobie wybrać gorszego czasu na rewolucje? Powiem ci coś, nikt teraz nie musi ginąć. Wystarczy że pójdziesz dalej tym korytarzem i będziesz wolny. Ta instytucja nie ma już przyszłości, o czym sam się zaraz przekonasz. -
Wielki Wódz Ragnheidr
- Straty moralne czy jak to się mówi po waszemu. Gadanie z tobą, wkurw, przygwożdżenie, rozjebanie ręki, a potem męczenie się z tym insektem, który ze mną zostawiłeś. Chyba cię popierdoliło jeśli myślisz, że puszczę cię tak po prostu wolno. Wszystko mi kurwa dokładnie opowiesz, kiedy będę dupczył trupy twoich dwóch kurew. - Warknął jednocześnie wykonując pchnięcie lodową ręką ze szpikulcem prosto w klatkę piersiową kobiety najbliżej do niego. Następnie doskoczył, rzucając drugim ostrzem w tą drugą. Odpoczął już trochę, jakieś miernoty nie będą mu podskakiwać. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Wcześniej udało ci się wykorzystać element zaskoczenia, ale nie mogłeś na nim polegać w tym przypadku. Pierwsza z kobiet bez problemu zrobiła unik przed twoim zamachem, a rzut w te drugą odbił się od ściany za nią. Kobiety wykazywały się nieprzeciętną zręcznością, co może sprawić ci nie mały problem. Sam doktor zrobił przewrót do przodu i zaczął biec w kierunku szafki ze swoimi przyrządami. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Nie potrzebował elementu zaskoczenia, kiedy jest uwolniony. Kopnął z całej siły łóżko na którym go trzymano w kierunku ryby, by ją przewrócić. Wyjął ostrze z kikuta, chwytając je w prawą rękę, w formie broni do parowania, walczył będzie głównie lewą. Poczekał na otwarcie w obronie jednej z kobiet, by wykonać cios z doskokiem lodową ręką, jednocześnie osłaniając się ostrzem. Jeśli taka się nie pojawiła, wywierał presję, stojąc tak by w każdej chwili móc zaatakować, wojownicy są najbardziej narażeni na atak podczas zmiany formacji. Miał też na oku rybę, by w razie czego móc zaatakować jego, w końcu to on jest tu zwierzchnikiem. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Walczyły jak mogły, a mogły to bardzo potężne bestie. Robiły precyzyjne uniki i dobrze wykorzystywały twoje słabości. Byle rębajłą nie jesteś, ale walka w takiej sytuacji jakiej byłeś nie należała do twoich specjalizacji. Za to sam doktor zdawał się nie być zainteresowany pojedynkiem. Gdy tylko podbiegł do szafki nerwowo ją otworzył, zabrał swoje narzędzia o raz inną torbę jaka tam była, chyba z jakimiś dokumentami i podbiegł do szafy na drugim końcu pomieszczenia. Po przyciśnięciu luźnej cegły, płytki na podłodze odsłoniły tajne przejście!
- Wykończcie go szybko, nie mam zamiaru czekać! - zakrzyknął, wchodząc do włazu. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Postanowił zagrać ryzykownie. Skoro są w stanie oddać za niego życie patrząc na to, że poprzednia z nich zdechła, a on się tym nawet nie przejął, to zrobią to za wszelką cenę. Rzucił w rybę z całej siły nożem, którym dotychczas parował. Skorzystał w powstałej w ten sposób okazji do albo zabicia tej, która rzuciła się an ratunek, albo tej która została z nim walczyć, zależy, co będzie wygodniejsze. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Postawiłeś na niepewną kartę, ale często w ten sposób się wygrywa. Jedna z dziewczyn faktycznie spróbowała zablokować twój rzut, ale przeszkodziła jej twoja mroźna pięść na jej twarzy, która ją mocno zachwiała. Sam sztylet sięgnął celu, o czym mogłeś się przekonać po usłyszeniu bulgotliwego warknięcia od strony zamykającego się ukrytego przejścia. Musiałeś teraz grać mocno bezbłędnie, ponieważ byłeś w tym momencie bez broni. Ale na pewno nie byłeś bezbronny. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Poszedł za ciosem i wdał kobiecie kolejny cios, korzystając z jej zachwiania, zmieniając pozycję tak, by ta druga, nie mogła skorzystać z jego odsłonięcia i zaatakować. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Cios nie był tak mocny, bo musiałeś się się szybko obrócić by uniknąć ciosu drugiej kobiety, co udało ci się tylko częściowo, bo jeden z jej sztyletów szczerze rozciął ci lewe ramie, tuż nad lodem. Kątem ucha usłyszałeś odgłosy walki z głębi korytarza, powoli zbliżające się w twoją stronę -
Wielki Wódz Ragnheidr
Skupił się więc na utrzymaniu przeciwnika w miejscu i zablokowaniu obu kobiet od ucieczki w kierunku tajnego przejścia. No i tak, by potencjalne wsparcie nie wzięło go za jednego z nich. -
Wielki Wódz Ragnheidr
Dziewczyna która wcześniej leżała szybko podskoczyła i podcięła cię w łydkę. Cofnąłeś się ale udało ci się nie upaść. Dwie kobiety stały na przeciw ciebie gotowe do natarcia, zapewne jak ty. Ta z twojej prawej pierwsza się rzuciła do ataku, jednak zanim się zbliżyła strzała przebiła jej głowę i wyszła okiem. Druga spróbowała jeszcze się cofnąć, lub nawet odbiec, ale kolejna strzała trafiła ją w gardło. Padła na ziemię z gardłowym odgłosem. Do sali wpadło dwóch mężczyzn w lekkich pancerzach z brązu. Widziałeś podobne w legionach karnych Samerlionu. Obaj mieli napięte łuki skierowane w twoją stronę.
- Ręce do góry i ani drgnij! -
Wielki Wódz Ragnheidr
Wykonał rozkaz z wyraźnie rozbawiony i rozluźniony. - Ryba uciekł przez tajne przejście, Wciskasz ten lekko wystający kamień i powinno się otworzyć. - Powiedział w pełni rozluźniony. - No i lepiej opuśćcie te kijki jeśli nie chcecie skończyć na stryczku i przy okazji wywołać wojny z Kurdilatem. “Zwierzoczłowiek z lodową ręką o masywnej budowie ciała i dziwnie powykręcanych rogach, pokryty niezliczonymi bliznami, z jednym okiem, które nigdy się nie zamyka”, nic wam nie mówi? - Spojrzał na nich drwiąco, szczerząc się pokracznie, nie zważając na to, że krwawi z łydki. Nie pokazuj słabości poza walką, nigdy. -
Wielki Wódz Ragnheidr
- Słyszeliście go debile!? - usłyszałeś ostry, damski głos z głębi sali, a jego właścicielka rychło się pojawiła. Wysoka kobieta w długim, czarnym, rozpiętym płaszczu odsłaniającym piękny, pozłacany napierśnik. Na jej długiej szyi i na brzegach jej szlacheckiego lica błyszczały morskie łuski, kontrastujące z jej płomienistymi włosami i płetwami jak u skrzydlicy. Chodziła na nogach odzianych w pasujące do płaszcza wysokie buty, ale nie miałeś żadnych wątpliwości że stoi przed tobą syrena potraktowana zaklęciem suchostopia. Lekko kulała, ale radziła sobie zaskakująco nieźle.
- Wy tępe dozowniki na spermę! Może zamiast dręczyć kogoś kogo gówno przekracza trzykrotnie waszą wartość, może zajmiecie się polowaniem na tego po kogo tu przyszliśmy?! - mężczyźni spanikowani opuścili łuki i zaczęli szukać przełącznika tajnego przejścia. Kobieta zwróciła się do ciebie, kładąc dłonie na biodrach - Wielki Wódz wybaczy, ale nie zawsze mamy okazję pracować z tym kim chcemy. - obrzuciła cię wzrokiem od kopyt do rogów i uniosła brew. Właśnie przypomniałeś sobie że dalej jesteś kompletnie nagi.
- Ciężka noc, sir? -
Wielki Wódz Ragnheidr
- Uznałem, że udam się na poszukiwanie jakiegoś ciekawego klubu i zacząłem szukać miejsca, o którym na mojej ziemi krążą tylko legendy… No i skończyłem tutaj, nie wiedząc gdzie jestem, na jakiej szerokości geograficznej, przypięty do metalowego łoża kajdanami grubszymi niż te jakich używa się nawet w moim kraju. Nawet wpadając w berserk nie mogłem się wyrwać, zostało mi spiłowanie ręki. Choć nie powiem, dawno nie czułem takiego dreszczyku emocji. A teraz panienka wybaczy, bo wiem, że u was nie zwykło się widywać mężów nago. - Zupełnie nie krył się ze swoją seksualnością, zrywając szaty z trupa jednej z wampirzyc i owijając je sobie wokół pasa. - Zabiłem jedną, pędrak jest ranny, krwawi, więc powinien zostawiać ślady. - Wyrzekł dodatkowo podchodząc do ściany i odpychając syrenów, spróbował zgodnie z pamięcią otworzyć tajemne przejście, a jeśli to nie wyszło, to je wyważyć. - Dostanę jakieś informacje na temat mojego położenia? Chcę wiedzieć komu spuścić sromotny wpierdol po tym wszystkim, a kogo obsypać złotem. - -
Wielki Wódz Ragnheidr
- Mój regulamin nie zabrania przyjmowania napiwków od zadowolonych klientów. - zaśmiała się pod nosem - Nie żebym potrzebowała. Wódz pozwoli że się przedstawie. Felicia B. Isidoris, kapitan Służb Specjalnych Bezpieczeństwa Imperium Samerlionu. Ósma córka miłościwie nam panującej Boskiej Regentki Edarii Perlasis. Znajduje się pan w Samerlionie, na Neh Sal, zewnętrznej wyspie archipelagu Wysp Lady Elisalis. Miał pan cholernie dużo szczęścia, doktor Pustooki to bardzo niebezpieczny mężczyzna, tropimy go od wielu lat, ale ten zaw…
Przerwał jej dźwięk otwieranego włazu.
- Pani kapitan, znaleźliśmy przejście.
- To właź i gońcie go do kurwy nędzy! - wydarła się na pomagierów, a ci pokornie ruszyli w kierunku tunelu. -
Wielki Wódz Ragnheidr
- Gówno, a nie niebezpieczny. Był uzbrojony, na swoim terytorium, a i tak musiał przed wami uciekać. Nie zbiera informacji, nie patrzy kogo porywa. Jego sługusy są fanatycznie oddane, ale przez to chcą przyjmować za niego ciosy. To zwykły szczur z dobrym poziomem szczęścia, sprytu i charyzmy. Wynajmijcie maga iluzji wytrenowanego w walce bez broni i skrytobójstwie, gdy znajdziecie ich kryjówkę, wyślijcie go prosto w pułapkę pod postacią zwierzoczłeka o grubych ramionach. Dostosują kajdany do iluzji, a on po prostu się wywinie, kiedy zostawią go samego i wyrżnie z zaskoczenia cele. A nawet jeśli nie to to mogliście po prostu wysadzić to miejsce w pizdu i zagruzować je. O mojej śmierci i innych intratnych person tu się znajdujących nikt by się nie dowiedział, zatuszowalibyście sprawę, on by najpewniej zdechł. Ale pewnie szkoda wam, bo kilka syren by umarło, nie? - Spytał retorycznie, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. Nie każda rasa miała taką zdolność do porzucania własnych ludzi jak zwierzoludzie czy skaveni. Zwierzoludzie robili to w wyrachowania, skaveni z tchórzostwa, ale efekt był ten sam. - Apropo, wiesz może gdzie składują rzeczy porwanych? Już pal licho broń, ale biżuteria i ubrania jakie miałem na sobie są warte więcej niż średniej wielkości miasteczko. No i wypadałoby pozwiedzać, a przede wszystkim złożyć wizytację Wiecznie Młodej Boskiej Regentce, inaczej możnaby to podpiąć pod inwazję z mojej strony, a waleni Zakonnicy zajęli mi już terminarz na najbliższe kilka miesięcy, a może nawet lat jeśli chodzi o wojny. Jest zabawnie, ale wstyd trochę prowadzić wojnę, którą ktoś zaczął w twoim imieniu, bez twojej wiedzy, zgody czy nawet świadomości. - Zaczął pierdolić, jak to miał w zwyczaju, by rozładować napięcie, przy okazji przeszukując szafki w pomieszczeniu, by zabezpieczyć rany, obandażować się i może jeszcze bardziej schłodzić lodowe ramię. -
Wielki Wódz Ragnheidr
- Gdybyśmy dotarli za późno i znaleźli wodza już pokrojonego to cóż… obawiam się że wpadłby pan w zasadzkę Zakonników gdzieś u ich wybrzeża. - zaśmiała się nieco mrocznie. Służby specjalne Samerlionu słyną z bycia okrutnie skutecznymi. Okrutnie - Wszystkie pana przedmioty zapewne są w sejfie w gabinecie pustookiego, choć radziłabym się pośpieszyć zanim sperm… znaczy się faceci z karnych jednostek się do nich dobiorą. Mają wyjątkowo lepkie rączki. A jeśli chce Wódz dyskretnie przedostać się do swojej ojczyzny, to też możemy zaaranżować. Nie trzeba niepotrzebnie niepokoić mojej matki, no chyba że pan nalega.
//Uzgodnij to z Maksem, jak chcesz z nim pogadać :V