Więzienie "Pustkowie Śmierci" [USA]
-
- Gdybyśmy chcieli cię zabić, już dawno byłabyś martwa. Nie potrzeba nam pustyni, żeby ukryć trupy.
Nie wiedziałaś, na ile jego słowa były groźbą bez pokrycia, bo w końcu Agencja nie wyglądała na organizację, która morduje swoich przeciwników, a przynajmniej nie wszystkich, a na ile prawdą. Jakby jednak nie było, usłyszałaś nagle na zewnątrz kilka okrzyków, ale pancerne ściany transportera skutecznie je wytłumiły, więc nie zrozumiałaś ani słowa. Nie było to jednak chyba ważne, ponieważ nagle wokół rozległy się kolejne krzyki: bólu, zaskoczenia i przerażenia, a chwilę później z co najmniej kilkunastu luf otworzono ogień. Tylko do kogo? -
Niby wierzyła strażnikowi, ale przez chwilę było jej wszystko jedno. Przestraszyła się na dźwięk strzałów i ruszyła nerwowo.
- Nie dam się zastrzelić jak jakieś bydle! Jeśli mam stąd odejść to na własnych zasadach! Z resztą to ciało i tak jest beznadziejne! Znajdę sobie nowe! - Krzyknęła i odwróciła się głową do ściany transportera opancerzonego, a potem zaczęła w nią uderzać czołem coraz mocniej i silniej w wiadomym celu. -
Nie dało to wiele, a przynajmniej nie zapewniło tego efektu, na który liczyłaś. Nim bowiem zdołałaś uszkodzić swoją cielesną powłokę, strażnik cię złapał i zmusił, żebyś przestała. Przy okazji skuł ci ręce za plecami kajdankami.
- Są pod napięciem. Zrób cokolwiek, a pożałujesz. - uprzedził, choć nie wiedziałaś, na ile jest to prawda. Tymczasem ogień na zewnątrz się wzmagał, doszła do tego nawet jakaś eksplozja, co wskazywałoby prędzej na atak na konwój, niż likwidację więźniów. Ale kto atakowałby transport więźniów Agencji? -
- Po co tak ostro. Może najpierw się lepiej poznamy? - Zapytała zalotnie i spróbowała zmienić swoją formę na obcą wymiarowo oraz rozerwać kajdanki.
- Te strzały to może być moja okazja. -
Nieopodal kajdanek, na nadgarstku, wciąż miałaś opaskę, która w jakiś sposób uniemożliwiała ci użycie mocy, przez co ani jedno, ani drugie się nie powiodło, a przy próbie rozerwania kajdanek, zgodnie ze słowami strażnika, poraził cię prąd. Gdy strzelanina zaczęła się wzmagać strażnik uznał najwidoczniej, że jest bardziej potrzebny na zewnątrz niż tutaj, z tobą, zwłaszcza, że byłaś skuta. Dlatego zostawił cię, wychodząc na zewnątrz, zadbał jednak o to, aby wyjście z pojazdu było szczelnie zamknięte.
-
Czyli niewiele mogła zrobić Rozkosz czekała na zbawienie w duchu kibicując atakującym konwój i przy okazji rozglądając się za czymś, co pomoże jej zdjąć kajdanki lub chociaż opaskę.
-
Założenie ci obu tych przedmiotów nie miałoby większego sensu, gdyby dało się ich tak łatwo pozbyć, więc nic takiego nie znalazłaś. Nim jednak sprawdziłaś dokładnie każdy kąt transportera, twoją uwagę zwróciły uderzenia pięści i dłoni o bok pojazdu. Potem na zewnątrz zapanowała kompletna cisza, ale chwilę później przerwał ją jęk rozrywanego metalu, gdy ten sam bok został rozerwany na dwoje, ale nie widziałaś przez co lub kogo, jakby ktoś zrobił to samą siłą woli. Tak czy siak, wychodzi na to, że byłaś wolna.
-
Tego się nie spodziewała, że nawet otworzą jej drzwi. Najwidoczniej Rozkosz musi być prawdziwą damą, albo wyzwoliciel jest zacnym dżentelmen, bo przecież nie ma innego, równie zgodnego z ego Rozkoszy, wytłumaczenia. Wyszła z transportera i od razu rozejrzała się po okolicy, a przede wszystkim rozejrzała się za kluczami do kajdanek, które powinien mieć strażnik, albo jego ciało.
-
Na zewnątrz zastałaś prawdziwą jatkę i rzeź: androidy nie przypominały już budzących słuszny respekt machin wojennych, a bardziej powykręcane starty złomu, z których wciąż od czasu do czasu sypały się iskry. Okolica roiła się też od ciał strażników i więźniów, niektórzy nie mieli żadnych widocznych obrażeń i gdyby nie szeroko otwarte oczy i brak oddechu mogłabyś przysiąc, że po prostu leżą i odpoczywają. Inni mieli na ciałach dziwne, fioletowe ślady. Po chwili zrozumiałaś, że to tym kolorem nabrzmiały ich żyły oraz oczy, ale oni również nie mieli żadnych śladów walki czy obrażeń. Jednak niektórzy mieli ich aż zadość: urwane głowy, wyrwane kończyny, dziury ziejące w ciałach, przez które wylewały się wnętrzności i krew, niektórzy zmienili się w krwawe kupki mięsa, nie dało się w nich rozpoznać ludzi, którymi wcześniej byli. Nieco dalej zauważyłaś uzbrojonych w broń strażników ludzi w cywilnych ubraniach lub pomarańczowych spodniach i koszulach, jakie noszą więźniowie zakładów OAB. Sprawiali wrażenie jakby na kogoś czekali. W innym miejscu zaś dostrzegłaś swoich strażników, ale bez hełmów, również z fioletowymi żyłami na twarzy i oczami tego samego koloru, oni jednak żyli. Trzymali dwóch innych więźniów, wykręcili im ręce z tyłu i zmusili, aby ci klęknęli przed… Cóż, przed kimś. Nie miałaś pojęcia kim lub czym on jest, ale musiał być potężny, bo wszystko wskazywało na to, że to on dokonał całego tego zamieszczania i zniszczeń.
- Naprawdę myśleliście, że ujdzie wam to na sucho? - zapytał, kierując swoje słowa do więźniów. - Że zabierzecie mi miliony, ukryjecie je, a ja się nie domyślę? A gdy jednak się domyśliłem głupio wierzyliście, że ta śmieszna Agencja was ochroni? Że za zeznania przeciwko mnie będziecie żyć jak królowie, do tego chronieni przez ich miernych żołnierzy?
- Sze-szefie. - powiedział jeden, łkając. Drugi uparcie milczał.
- Niestety dla was, oni nie mogą mnie zatrzymać. Bo są niczym. I wy też będziecie… niczym.
Przy ostatnim słowie wbił on swój kostur czubkiem w ziemię, z której zaczęły wychodzić fioletowe macki, oplatające skazańców. Gdy machnął dłonią, tamci zaczęli krzyczeć z bólu jak opętani i rzeczywiście, po kilku chwilach zniknęli. I macki, i oni. I nie zostało nic… Tajemniczy mężczyzna machnął ręką, a strażnicy padli trupem na ziemię, tak jak stali.
- Możecie odejść. Pamiętajcie, komu zawdzięczacie życie. - powiedział, odwracając się do ocalonych więźniów. Tym nie trzeba było długo powtarzać, podzielili się na trzy grupki, każda wsiadła do jednej ciężarówki, a te odjechały w różne strony. Poza trupami i ofiarami masakry, został tylko transporter, zniszczona w eksplozji furgonetka oraz on i wy. Dopiero gdy tamci odjechali na znaczną odległość, wbił swój kostur w ziemię i spojrzał na ciebie tymi dziwnymi, świecącymi się, oczami. -
Nie wiedziała co powiedzieć, a po całym zajściu rzuciło jej się tylko jedno na usta.
- Łał… - Pełna podziwu spoglądała na tajemniczego dżentelmena, który otworzył jej drzwi, bo pewnie on za tym stał. - Ale jesteś potężny. Dzięki za ocalenie mnie przed pierdlem, za resztę nie będę dziękować, ponieważ nie bardzo wiem za co mieli siedzieć, ale gdybyś mógł coś dla mnie zrobić… - Niepewnie skończyła zdanie i śpieszyła z wyjaśnieniem odwracając się bokiem do jegomościa.
- Gdybyś mógł zdjąć te kajdanki i opaskę, to byłabym wdzięczna, a kto wie. Może nawet spędzilibyśmy miłe chwile, o ile masz na mnie ochotę. - Powiedziała zalotnie wcale nie przejmując się zwłokami i ogólną anihilacją zaprezentowaną przez tajemniczą postać. -
- Wytłumacz mi, proszę, kim właściwie jesteś i czemu miałbym cię ratować albo chociaż oswobodzić? - zapytał, podchodząc o kilka kroków bliżej i opierając się na swoim kosturze. - Nie wyglądasz na nikogo… szczególnego.
-
- Co? Ja jestem Rozkosz. Mam trzy tysiące lat i chodziłam po tym świecie zanim odlano brąz! - Odpowiedziała oburzona. - Nie dziwię się, że feminizm zbiera coraz większe żniwa. Poradzę sobie sama. - Powiedziała i poszła do ciała strażników. Poszukała kluczy do kajdanek oraz bransoletki.