Los Angeles
-
Poruszał zdrętwiałymi palcami.
- Ahhh od razu lepiej. - Zwrócił się do reszty,skupiając wzrok na dwóch akolitach. - Jak już mówiłem, zabezpieczenie jakim jest bomba nie będzie już dłużej potrzebne. Tak wiem, wiem. Wiem co pewnie sobie teraz myślicie. “Po jaką cholerę wchodzimy w układ z Danielsem, skoro obiecałem Nawróconemu za wszelką cenę go zabić”? - Na wasze nieszczęście obiecałem już komuś dużo ważniejszemu zabicie syna Antychrysta i pozbędę się każdego kto stanie mi w tym na drodze. Nie miał wątpliwości, że ci dwaj powtórzą jego negocjacje z Danielsem, słowo w słowo Nawróconemu, a to wywoła niepotrzebne komplikacje. To równy gość, ale niestety nie posiadał wizji, nie rozumiał że czasem trzeba coś poświęcić dla ważniejszych celów. Na pewno by mnie nie wysłuchał i nie pozwolił wykorzystać żony Danielsa do przeprowadzenia zasadzki, jeśli usłyszałby że zignorowałem jego rozkaz Tak więc musiał przekazać wszystkim nieco zmienioną wersję wydarzeń, nie wątpił że jego ludzie będą trzymać język za zębami, a kobiecie zależało na ujściu z życiem. Ale ci dwaj nie mogą wyjść stąd żywi. Kontynuował - Odpowiedź jest banalnie prosta - wcale nie zamierzam się z nim dogadywać. Cały ten plan to jedynie blef by uśpić jego czujność. Widzicie… - wziął dwóch akolitów pod ramiona i podprowadził ich do okna i stanął lekko za nimi - …kiedy po raz pierwszy rozmawiałem z nim przez krótkofalówkę słyszałem tam odgłosy walki synchroniczne z tymi jakie mogliśmy słyszeć my tutaj. To oznacza, że nie jest w innej części miasta tylko w okolicy. Kiedy to zrozumiałem wiedziałem, że nie mamy szans dostać się do niego, więc musiałem coś wymyślić. Teraz pewnie czeka tam zmartwiony i zupełnie nieświadomy tego, że jednak przyjdziemy po niego. Musimy tylko dowiedzieć się gdzie jest. Na szczęście podejrzewam gdzie. Po odgłosach w krótkofalówce przyjąłem, że jest gdzieś w tamtej okolicy - wskazał kierunek - Znałem to miejsce przed apokalipsą i wiem, że znajduje się tam jeden budynek który idealnie nadawałby się na kwaterę główną, tak więc… - w miarę jak to wszystko mówił cofnął się odrobinę i powoli kierował rękę do kabury z pistoletem obserwując dwóch akolitów i upewniając się, że są skupieni na widoku za oknem. Kiedy już uchwycił pistolet i upewnił się, że akolici wciąż są nieświadomi błyskawicznie wyciągnął broń i strzelił w człowieka po prawej, a w plecy tego po lewej wbił szpikulec zastępujący jego dłoń -
Prawdopodobnie nawet nie zdążyli się zdziwić przed śmiercią, tak szybko się ich pozbyłeś. Ich śmierć raczej nikogo nie zaboli, może tylko spec od ładunków wybuchowych był cenny, ale to wciąż akolici, a nie pełnoprawni Fanatycy. Kobieta krzyknęła, równie przerażona, co zdziwiona, pozostali obserwowali to w milczeniu, ale widziałeś, że rzucali sobie zdziwione spojrzenia, a choć pozornie przyjmowali neutralną postawę, czułeś, że są gotowi w każdej chwili wycelować w Ciebie swoją broń. Nie możesz ich za to winić, mógłbyś być nawet dumny, w końcu to pod Twoimi skrzydłami się tego nauczyli.
-
- Przeklęta Milicja, zabili dwóch z naszych! - Krzyknął, po czym odwrócił się lekko uśmiechnięty i wstrząsany dreszczami. Uniósł ręce w geście pokazującym że nie stanowi zagrożenia.
- Hej, hej, spokojnie! Nie ma się czym martwić. Wiem jak to wygląda, ale uwierzcie mi, ja wcale nie oszalałem. Musiałem zabić tych dwóch ponieważ w przeciwieństwie do nas, oni nie rozumieli potrzeby niezwłocznego zgładzenia…jego. Z resztą myślę, że i tak mnie nie lubili. Gdyby dotarli do Nawróconego nakłamali by mu jaki to ze mnie zdrajca, że nie wykonuję rozkazów, że dogaduję się z wrogiem… - Zamyślił się na chwilę. - No nic. Na szczęście rozwiązałem ten problem. Oficjalna wersja jest taka, że próbowaliśmy zabić Danielsa, ale okazało się że znajduje się w innej części miasta i przytłoczeni liczbą przeciwnika musieliśmy uciekać. Na szczęście zdołaliśmy pojmać jego ukochaną żoneczkę. Niestety cała ta akcja została okupiona życiem naszych dwóch drogich braci, którzy zginęli od zmasowanego ostrzału. Kiedy już połączymy się się z resztą grupy, pozwólcie że to ja będę mówił za nas. To dotyczy też ciebie - zwrócił się do więzionej kobiety - możesz spróbować mnie pogrążyć i powiedzieć prawdę, ale wtedy już nigdy nie umkniesz z naszych rąk żywa. Cóż mogę chyba powiedzieć, że wszystkim nam - tu przerwał, żeby zachichotać - zależy aby mój genialny plan się udał, a niesławny Bonaventura Christ sczezł. Bo w końcu on jest winny całej tej nieciekawej sytuacji. Chyba możemy ruszać dalej. - Po uspokojeniu tym wywodem swoich towarzyszy zaczął prowadzić ich drogą powrotną. -
Uspokojenie to raczej za dużo powiedziane, jednak trzeba przyznać, że w gruncie rzeczy dowodziłeś dobrze, wcześniej nie mieli powodu do obaw, a często Twoje decyzje i działania wyciągały ich z groźnych tarapatów, także i tym razem nie mieli zamiaru iść na samowolkę, choć miałeś przeczucie, że już nie będą patrzeć na Ciebie tak jak wcześniej… Pojazd stał tam, gdzie go zostawiliście, a wraz z nim załoga i dani do obrony akolici. Widocznie nie byli potrzebni, bo żaden Milicjant się tu nie zapuścił. Mogli bardziej przydać się drugiej, nieco przetrzebionej grupie, jednak i oni wrócili w większości na miejsce zbiórki.
-
- Nie traćmy czasu. Nie udało nam się załatwić Danielsa, bo nie ma go tutaj. Ale zdobyliśmy coś na czym może mu zależeć. - przyciągnął do siebie pojmaną kobietę. - A teraz poważnie, zjeżdżajmy stąd zanim tamci ściągną posiłki. - Wsiadł wraz z więźniem do znanego już sobie pojazdu i po upewnieniu się, że reszta oddziału zajęła miejsca, a akolici wsiedli do reszty pojazdów, wskazał gestem kierowcy aby ruszał. Sama jazda oraz poczucie względnego bezpieczeństwa powoli go odprężyły. Na tyle, że po pewnym czasie przetarł oczy i odwrócił się do swoich ludzi. - Cóż, zdaje się, że obiecałem wam dokończyć historię o Billu? Skoro mamy teraz chwile spokoju, posłuchajcie o tym niezwykłym wydarzeniu. Ekhm - oczyścił gardło po czym zaczął - Działo się to na samym początku tej apokalipsy, a nasze dzisiejsze Zgromadzenie było wtedy dopiero u swoich początków. Nie było was wtedy z nami. Wiecie, wtedy sytuacja nie była tak uporządkowana tak jak teraz hehe - panował całkowity rozgardiasz, dziesiątki grup tłukło się ze sobą i wyrywało sobie nawzajem topniejące zapasy. Także i my. Wtedy nie przelewało się u nas, więc część z nas nie miała nawet czym walczyć. Ja na szczęście załapałem się na mój stary, dobry M9, ale Bill musiał walczyć maczetą jak jakiś pieprzony średniowieczny wojownik. Pewnego razu doszło do potyczki przy supermarkecie, my z jednej strony, latynoski gang - z drugiej. Bill próbował podejść do nich, ale dostał kulkę w głowę i runął jak długi. Latynosi zapomnieli o nim (podobnie z resztą jak my) i skupili się na wymianie ognia z nami. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy Bill po kilku chwilach wstał i zaczął powoli kierować się w stronę bandytów, którzy odwróceni byli do niego plecami. To nie mogła być przemiana, za mało czasu minęło, zresztą po strzale w głowę ciała nie powstają. W istocie nie była to przemiana, a cud. Widocznie kula prowadzona przez Boga, przeszła przez taki fragment mózgu, że nie spowodowało to śmierci. Tak więc nasz Bill, ponownie na chodzie i rozwścieczony swoją “śmiercią” dotarł w końcu do nadal nieświadomych Latynosów. Co też musieli czuć na widok człowieka z zakrwawioną twarzą i ziejącą dziurą w głowie, którego przed chwilą zabili, a który rozłupuje na pół czaszkę największego byczka z ich gangu. Heheh. W tym czasie korzystając z tej dywersji zaatakowaliśmy z pełną mocą, ale nie było to konieczne. Latynosi uciekali, jakby ktoś im ogień pod dupy podłożył hahahahaha- w tej chwili nie mógł opanować śmiechu, po chwili jednak się opanował i spoważniał - Ehhh, co było dalej? No cóż od razu się nim zajęliśmy i zapytaliśmy jak się czuje. Powiedział, że w sumie dobrze, tylko czuje pulsujący ból w głowie. Nie mieliśmy jak mu pomóc, sprawę mógłby uratować chyba tylko neurochirurg. Postanowiliśmy to zostawić tak jak jest i zabrać go z powrotem do domu. Żył jeszcze przez tydzień. Normalnie funkcjonował, pomagał przy lżejszych pracach, wciąż z dziurą w głowię. W końcu bez żadnego ostrzeżenia przewrócił się tak jak stał i skonał już na dobre. - westchnął - Panie opiekuj się jego duszą. - Przez resztę podróży do bazy pozostał w milczeniu.
-
Historia nie była wesoła, a przynajmniej jej finał, więc wszyscy Fanatycy jedynie odklepali modlitwy za duszę zmarłego i również milczeli, choć miałeś przeczucie, że historia ta jakoś na nich wpłynęła, na pewno pogłębiła wiarę w Boga i Jego opiekę nad Wami, ale może i również tym silniej zaczęli wierzyć w Twoją nieomylność i nieśmiertelność? Że byłeś wybranym? Ciężko teraz powiedzieć, a i nie ma na to czasu, bo dotarliście wreszcie do bazy.
-
Wyszedł z samochodu i zaczął kierować się do gabinetu głównego dowódcy.
-
//Na pewno do niego? A nie do Nawróconego?//
-
//Na pewno. Z Nawróconym jak najbardziej nie chce na razie rozmawiać.//
-
Twoi ludzie również ruszyli za Tobą, nie żeby czuli potrzebę wizyty z Najwyższym, ale uznali, że skoro złapali tak wartościowego jeńca, to pewnie będzie trzeba go zabrać ze sobą. Masz jeszcze czas, aby ich zawrócić, jeśli nie jest w smak Twoim planom.
-
Nie, nie powstrzymywał ich. Właściwie dobrze, że szli z nim, jeszcze tego by brakowało by któryś z akolitów pod jego nieobecność wziął do Nawrócnego pojmaną. Kiedy dotarł do gabinetu standardowo zapukał, wszedł skłonił się i zaczął:
- Mistrzu jeśli pozwolisz, zdaje się że wreszcie mam plan i odpowiednie środki, które pozwolą w prostej linii wykończyć komandosa Bonaventure Christa. Mogę przedstawić ten plan? - Kiedy uzyskał odpowiedź twierdząco kontynuował - Przed chwilą byłem na misji na przedmieściach z zadaniem zabicia dowódcy Milicji Andrewa Danielsa. Nie zdołałem tego zrobić, bo nie było go na miejscu. Zamiast tego udało mi się schwytać jego żonę, za którą jest gotów zrobić wszystko. Pojmana zarzeka się, że jej mąż jest wpływowy i da nam wszystko jeśli zwrócimy ich wolność. Pomyślałem więc dlaczego nie poprosimy o spotkanie z komandosem? Raczej nie ma takich możliwości aby przysłał go w kajdanach, ale może wysłać go jak na zwykłą misje w miejsce w którym będziemy na niego gotowi. Wystarczy wybrać odpowiedni budynek obstawić go tak że mysz się nie przeciśnie i czekać z naszym jeńcem. Daniels wyślę Bonaventure pod pretekstem misji ratunkowej prosto w naszą zasadzkę. Co o tym myślisz Mistrzu? -
//Nie przyczepię się do GM’owania samego siebie, bo masz teraz rację, i tak mógłbyś wejść i przedstawić swój plan, a w ten sposób zaoszczędziliśmy kilka postów.//
Najwyższy długo milczał, rozważając Twój plan.
- Nie uważasz, że ten cały Daniels pomyśli podobnie? Wyśle komandosa, a jakże, ale za nim również cały odział Milicji lub nawet Z-Com? A w walce z nimi nawet nasi ludzie nie utrzymają się długo.
//Tymi “nimi”, z którymi sobie nie poradzą, jest rzecz jasna Z-Com.// -
- Ja…nie sądzę że coś takiego może…się stać. - powiedział niezbyt pewnie. - Ale nawet jeśli - przecież zawsze łatwiej się bronić niż atakować. Mogą być super wyszkoleni ale mają swoje ograniczenia. Jeśli odpowiednio dobrze umocnimy pozycje i zbierzemy odpowiednią ilość ludzi w końcu ich złamiemy. Nie mogą przysłać całej armii prawda? A gra jest warta zachodu, kto wie czy to nie jedyna okazja by dorwać tego komandosa.
-
- Życzę Ci, aby to się udało i tej intencji poświęcę wszystkie moje modlitwy, a nawet zarządzę jedną wspólną, dla wszystkich naszych braci i sióstr. Dlatego, że nie tylko pragnę Twojego sukcesu i śmierć komandosa, ale i nie chciałbym, abyś zmarnował się na takiej misji…
Słowa Najwyższego mogłeś zrozumieć dwojako: Rzeczywiście uważał Cię za ważnego i niezastąpionego, a przynajmniej na tyle przydatnego, aby nie chcieć poświęcić Cię na takiej misji. Lub też dawał Ci do rozumienia, że jeśli zawiedziesz, to lepiej będzie dla Ciebie, abyś zginął w walce, bo nie będziesz miał czego szukać po powrocie, gdy poświęcony Ci czas, zasoby, ludzie i wyposażenie zmarnują się. -
- Dziękuję Mistrzu za wysłuchanie mnie. Nie zawiodę, zresztą nie jest możliwe… - urwał w połowię zdania, nie chcą chwalić się swoją nieśmiertelnością i specjalnym wyróżnieniem Boga, które mogłoby zostać uznane za pychę i herezję. Zmienił temat. - Powinniśmy jak najszybciej podjąć działania. Potrzebny będzie solidny plan, musimy ostrożnie wybrać odpowiednie miejsce na te akcje i przewieść tam potrzebne materiały. To zajmie trochę czasu.
-
- Czas to jedyne, czego nie będzie Ci brakować. Ludzi, sprzęt i materiały także otrzymasz… Ale w granicach rozsądku. Nasze wpływy muszą rozciągać się na kolejne dzielnice miasta i kolejne miasta na świecie, nie możemy poświęcić zbyt wiele na jedną misję. Oczekuję, że po pierwszych modłach jutrzejszego dnia przedstawisz mi listę wszystkiego i wszystkich, co będzie niezbędne.
-
- Tak jest. - Skłonił się i wyszedł z biura w głowię obmyślając już przygotowania na najważniejszą walkę w jego życiu. Wyszedł na plac. Może teraz Nawrócony chcę z nim rozmawiać? Traktując to jako nieprzyjemną konieczność skierował się do jego budynku.
-
//Twoje przydupasy i kobieta idą z Tobą czy jak?//
-
//To chyba nie ma znaczenia, powiedzmy że idzie sam//
-
Przyjęto Cię bez żadnych problemów, nikt o nic nie pytał ani Cię nie zatrzymywał. Wkroczyłeś do eleganckiego i pełnego przepychu gabinetu Nawróconego, który jakby na Ciebie czekał.
- Więc? - rzucił krótko, tym razem nie paląc cygara, ale popijając jakiś bursztynowy trunek ze szklanki z lodem, którego pełna karafka stała obok.