Los Angeles
-
Historia nie była wesoła, a przynajmniej jej finał, więc wszyscy Fanatycy jedynie odklepali modlitwy za duszę zmarłego i również milczeli, choć miałeś przeczucie, że historia ta jakoś na nich wpłynęła, na pewno pogłębiła wiarę w Boga i Jego opiekę nad Wami, ale może i również tym silniej zaczęli wierzyć w Twoją nieomylność i nieśmiertelność? Że byłeś wybranym? Ciężko teraz powiedzieć, a i nie ma na to czasu, bo dotarliście wreszcie do bazy.
-
Wyszedł z samochodu i zaczął kierować się do gabinetu głównego dowódcy.
-
//Na pewno do niego? A nie do Nawróconego?//
-
//Na pewno. Z Nawróconym jak najbardziej nie chce na razie rozmawiać.//
-
Twoi ludzie również ruszyli za Tobą, nie żeby czuli potrzebę wizyty z Najwyższym, ale uznali, że skoro złapali tak wartościowego jeńca, to pewnie będzie trzeba go zabrać ze sobą. Masz jeszcze czas, aby ich zawrócić, jeśli nie jest w smak Twoim planom.
-
Nie, nie powstrzymywał ich. Właściwie dobrze, że szli z nim, jeszcze tego by brakowało by któryś z akolitów pod jego nieobecność wziął do Nawrócnego pojmaną. Kiedy dotarł do gabinetu standardowo zapukał, wszedł skłonił się i zaczął:
- Mistrzu jeśli pozwolisz, zdaje się że wreszcie mam plan i odpowiednie środki, które pozwolą w prostej linii wykończyć komandosa Bonaventure Christa. Mogę przedstawić ten plan? - Kiedy uzyskał odpowiedź twierdząco kontynuował - Przed chwilą byłem na misji na przedmieściach z zadaniem zabicia dowódcy Milicji Andrewa Danielsa. Nie zdołałem tego zrobić, bo nie było go na miejscu. Zamiast tego udało mi się schwytać jego żonę, za którą jest gotów zrobić wszystko. Pojmana zarzeka się, że jej mąż jest wpływowy i da nam wszystko jeśli zwrócimy ich wolność. Pomyślałem więc dlaczego nie poprosimy o spotkanie z komandosem? Raczej nie ma takich możliwości aby przysłał go w kajdanach, ale może wysłać go jak na zwykłą misje w miejsce w którym będziemy na niego gotowi. Wystarczy wybrać odpowiedni budynek obstawić go tak że mysz się nie przeciśnie i czekać z naszym jeńcem. Daniels wyślę Bonaventure pod pretekstem misji ratunkowej prosto w naszą zasadzkę. Co o tym myślisz Mistrzu? -
//Nie przyczepię się do GM’owania samego siebie, bo masz teraz rację, i tak mógłbyś wejść i przedstawić swój plan, a w ten sposób zaoszczędziliśmy kilka postów.//
Najwyższy długo milczał, rozważając Twój plan.
- Nie uważasz, że ten cały Daniels pomyśli podobnie? Wyśle komandosa, a jakże, ale za nim również cały odział Milicji lub nawet Z-Com? A w walce z nimi nawet nasi ludzie nie utrzymają się długo.
//Tymi “nimi”, z którymi sobie nie poradzą, jest rzecz jasna Z-Com.// -
- Ja…nie sądzę że coś takiego może…się stać. - powiedział niezbyt pewnie. - Ale nawet jeśli - przecież zawsze łatwiej się bronić niż atakować. Mogą być super wyszkoleni ale mają swoje ograniczenia. Jeśli odpowiednio dobrze umocnimy pozycje i zbierzemy odpowiednią ilość ludzi w końcu ich złamiemy. Nie mogą przysłać całej armii prawda? A gra jest warta zachodu, kto wie czy to nie jedyna okazja by dorwać tego komandosa.
-
- Życzę Ci, aby to się udało i tej intencji poświęcę wszystkie moje modlitwy, a nawet zarządzę jedną wspólną, dla wszystkich naszych braci i sióstr. Dlatego, że nie tylko pragnę Twojego sukcesu i śmierć komandosa, ale i nie chciałbym, abyś zmarnował się na takiej misji…
Słowa Najwyższego mogłeś zrozumieć dwojako: Rzeczywiście uważał Cię za ważnego i niezastąpionego, a przynajmniej na tyle przydatnego, aby nie chcieć poświęcić Cię na takiej misji. Lub też dawał Ci do rozumienia, że jeśli zawiedziesz, to lepiej będzie dla Ciebie, abyś zginął w walce, bo nie będziesz miał czego szukać po powrocie, gdy poświęcony Ci czas, zasoby, ludzie i wyposażenie zmarnują się. -
- Dziękuję Mistrzu za wysłuchanie mnie. Nie zawiodę, zresztą nie jest możliwe… - urwał w połowię zdania, nie chcą chwalić się swoją nieśmiertelnością i specjalnym wyróżnieniem Boga, które mogłoby zostać uznane za pychę i herezję. Zmienił temat. - Powinniśmy jak najszybciej podjąć działania. Potrzebny będzie solidny plan, musimy ostrożnie wybrać odpowiednie miejsce na te akcje i przewieść tam potrzebne materiały. To zajmie trochę czasu.
-
- Czas to jedyne, czego nie będzie Ci brakować. Ludzi, sprzęt i materiały także otrzymasz… Ale w granicach rozsądku. Nasze wpływy muszą rozciągać się na kolejne dzielnice miasta i kolejne miasta na świecie, nie możemy poświęcić zbyt wiele na jedną misję. Oczekuję, że po pierwszych modłach jutrzejszego dnia przedstawisz mi listę wszystkiego i wszystkich, co będzie niezbędne.
-
- Tak jest. - Skłonił się i wyszedł z biura w głowię obmyślając już przygotowania na najważniejszą walkę w jego życiu. Wyszedł na plac. Może teraz Nawrócony chcę z nim rozmawiać? Traktując to jako nieprzyjemną konieczność skierował się do jego budynku.
-
//Twoje przydupasy i kobieta idą z Tobą czy jak?//
-
//To chyba nie ma znaczenia, powiedzmy że idzie sam//
-
Przyjęto Cię bez żadnych problemów, nikt o nic nie pytał ani Cię nie zatrzymywał. Wkroczyłeś do eleganckiego i pełnego przepychu gabinetu Nawróconego, który jakby na Ciebie czekał.
- Więc? - rzucił krótko, tym razem nie paląc cygara, ale popijając jakiś bursztynowy trunek ze szklanki z lodem, którego pełna karafka stała obok. -
- Więc…eee…- podrapał się po karku - Przykro mi to mówić, ale nie poszło tak jak miało pójść. Nie zabiliśmy Danielasa ponieważ nie było go na miejscu, złapaliśmy za to jego żonę. Dalsze zadania, które chciał mi pan zlecić, muszą poczekać ponieważ zostałem odesłany przez Mistrza do dużo ważniejszej misji, do której uprzedzam będę również potrzebował naszą pojmaną.
-
- Nie taka była nasza umowa. - odparł chłodno, świdrując Cię wzrokiem. - W co grasz za moimi plecami?
-
- W nic. - Odpowiedział, unikając jego wzroku. - Skoro go nie było, to nie było. Nic więcej nie mogłem zrobić.
-
- Mówiłem, że jeśli zdołasz schwytać jego lub kogoś z jego rodziny, to masz mi go przyprowadzić. Do czego ona będzie ci niby potrzebna?
-
- Posłuży jako przynęta na nasz cel numer jeden - Bonaventure Christa. Dzięki temu będziemy mogli ściągnąć go w nam znane miejsce i w końcu zmierzyć się z nim na naszych warunkach. Koniec z zabawą w kotka i myszkę,