Madagaskar
-
Dał znak swojemu towarzyszowi by ten złożył raport dowódcy.
-
//Widzę, że nie tylko mi czasem nie chce się pisać dialogów.//
- Masz coś do dodania? - zapytał oficer, gdy usłyszał już wszystko, patrząc na Ciebie. -
Kiwnął głową na nie.
-
- Potrzeba Wam czegoś jeszcze, żeby wykonać to zadanie?
-
-Nie wygląda na to, choć radio może być pomocne w komunikacji.
-
- Dacie radę skorzystać z tego, które będzie na statku?
-
-Szanse na to są dość niskie.
-
- Kapitan Wam nie ufa czy jest jakiś inny powód?
-
-Kapitan zdaję się nikomu nie ufać.
-
- Zdrowa reakcja. Jak szybko zdołacie wrócić? I na jak długo się najęliście? Informacje są ważne, on pewnie zapewni Wam ich sporo, ale pamiętajcie, że nie możecie opuszczać wyspy na zbyt długo, możliwe, że będziecie potrzebni tu i teraz. Gdybym dał taki rozkaz, w razie potrzeby macie nawet pozabijać tamtych i przejąć statek, a potem wrócić. Jasne?
Cóż, metody radykalne, ale mieliście do wykonania misję bardziej niż ważną, na ołtarzu której można poświęcić kilku pechowych marynarzy. -
-Jasne.
-
Skinął głową, więc nie miał już nic do powiedzenia. Więc jeśli nie macie pytań czy jakichś życzeń odnośnie wyposażenia, to możecie śmiało ruszać.
-
A więc ruszył.
-
- Od razu na okręt? - zapytał Cię Twój towarzysz. - Nie sądzisz, że moglibyśmy najpierw spróbować dowiedzieć się czegoś o tym kapitanie?
-
-Moglibyśmy, możemy się dowiedzieć czegoś od innych kapitanów lub marynarzy.
-
- Najlepiej zacząć w jakiejś kontynie. Albo kapitanacie portu. Sugeruję podzielić się zadaniami, wybieraj, gdzie chcesz iść.
-
-Udam się do portu, może dowiem się czegoś ciekawego
-
Pokiwał głową i opuścił Cię, pewnie w duchu ciesząc się, że jemu przypadła ta przyjemniejsza opcja, bo w końcu dla uwiarygodnienia się będzie pewnie musiał coś wypić, a Tobie przypadną kłótnie z gderliwymi marynarzami.
-
Ruszył spokojnym krokiem do portu, myśląc nad tym jak wykona to zadania, ale dalej pozostawiał czujny bo w końcu nie wiadomo co może się zdarzyć.
-
W porcie było najpewniej najwięcej podejrzanych typków, ale wszyscy Ci się jedynie przyglądali, żaden nie był na tyle głupi, odważny czy zdesperowany, żeby zaatakować Cię w biały dzień, bo choć za Twoją broń, amunicję i resztę wyposażenia niektórzy mogliby się ustawić na długi czas, to nawet kompletny kretyn musiał zdawać sobie sprawę, jak bardzo ryzykowny byłby to atak. Dzięki temu nieniepokojony doszedłeś na miejsce, a przynajmniej tak Ci się wydawało, bo budynek był największy, strzegło go kilku uzbrojonych po zęby drabów, wydawał się też najschludniejszy, w przeciwieństwie do innych budowli w rodzaju kantyn, karczm, burdeli, składów, magazynów i innych takich.