Waszyngton
-
Kuba1001
Rafał:
Nic ciekawego, a po jakimś czasie się uspokoiło, choć wciąż nikt nie miał odwagi wyjść na otwartą przestrzeń.
‐ To co? ‐ zagadnął Ciebie i jeszcze jednego żołnierza skrytego za skałą kompan. ‐ Gramy w papier‐kamień‐nożyce, a przegrany idzie sprawdzić, co się stało?
Antek:
Nie licząc tego, że były całe, od rękojeści po czubek ostrza, ubabrane w krwi i innych resztkach poprzednich właścicieli, to były dość dobrą bronią, regularnie czyszczoną i konserwowaną, aby sprawowała się jak najlepiej. To w sumie zabawne, że tamci kanibale bardziej dbali o czystość swojej broni niż własną. -
-
-
Kuba1001
Antek:
//Czy obejrzałeś chociaż jeden horror w swoim życiu? Wiesz jak kończą ci, którzy włażą sami do lasu, gdzie grasuje seryjny morderca? No, tutaj skutek będzie podobny.//
Rafał:
I tym sposobem wygrałeś, a pozostali dwaj rozegrali między sobą jeszcze dwie partie, przez co to ten, który zaproponował całe to rozwiązanie, wyszedł teraz zza osłony, mrucząc tylko:
‐ Debilny pomysł. Ch*j nie drużyna. -
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
Antek:
Większość wyruszyła na misję przeciwko kanibalom, zostali Ci więc w głównej mierze albo oficerowie, albo wartownicy, trójkami lub dwójkami patrolujący okolicę obozu, choć nie wydawali się tym przejęci, nie mieli przecież większych powodów do obaw.
Rafał:
Dalej nic się nie działo, i w końcu przyszło kilku żołnierzy, którzy kazali Wam zbierać się do powrotu, bo bitwa została zakończona, rzecz jasna Waszym zwycięstwem. -
-
-
Kuba1001
Antek:
Niestety, najpewniej znajdował się na polu bitwy, bo tu go nigdzie nie widziałeś.
Rafał:
Gdybyście się nie pojawili, co nie było wcale takim nieprawdopodobnym scenariuszem, najpewniej by wygrali, ponieważ idąc do transportera zauważyłeś, że konwój został niemalże doszczętnie zniszczony, przetrwało tylko kilka transporterów opancerzonych i piechurów. -