//Ale niby gdzie zasugerowałem, że modlił się z kimś?//
Właściwie to miał to samo, co Ty, czyli chleb, wodę i konserwy, ale znalazłaś wśród tego prawdziwą perełkę, czyli metalową puszkę pełną czekoladowych batoników, czekolad i cukierków.
Rick wrócił akurat wtedy, gdy rozwijałaś papierek, jakim otoczony był cukierek, ale on zdawał się tego nie zauważać, siadając ciężko na krześle i wykonując znak krzyża.
Cukierek dobry, czekoladowy z nadzieniem karmelowym. Zaś Ksiądz jedynie wbił tępo wzrok w ścianę, jakby zobaczył tam coś, co będzie go już prześladować do końca życia.
Uśmiechnęła się do własnych myśli, w których to naskakiwała na niego i zaczynała go łaskotać. Szybko jednak udała obojętną, dla jakichś tam pozorów.
‐ Co się stało?
//Jak chorym zwyrolem trzeba być, żeby wstać przed dziesiątą rano w wakacje? Jak? ;‐;//
‐ Musimy uciekać. ‐ wydusił w odpowiedzi. ‐ Tutaj jestem skończony.
//Ja też. A od poniedziałku to… O rany…//
‐ Są na obrzeżach i w centrum, Dzicz ich chyba spowalnia, więc spokojnie możemy wynieść się stąd równie dobrze dziś jak i jutro. Ale wolałbym jak najszybciej.
On zaś wziął się za pakowanie całej reszty, ale gdy upchnął tyle, ile się dało i gdzie się dało, to i tak zostało wystarczająco dużo jedzenia i wody na kilka tygodni dla jednej osoby.