Cukierek dobry, czekoladowy z nadzieniem karmelowym. Zaś Ksiądz jedynie wbił tępo wzrok w ścianę, jakby zobaczył tam coś, co będzie go już prześladować do końca życia.
Uśmiechnęła się do własnych myśli, w których to naskakiwała na niego i zaczynała go łaskotać. Szybko jednak udała obojętną, dla jakichś tam pozorów.
‐ Co się stało?
//Jak chorym zwyrolem trzeba być, żeby wstać przed dziesiątą rano w wakacje? Jak? ;‐;//
‐ Musimy uciekać. ‐ wydusił w odpowiedzi. ‐ Tutaj jestem skończony.
//Ja też. A od poniedziałku to… O rany…//
‐ Są na obrzeżach i w centrum, Dzicz ich chyba spowalnia, więc spokojnie możemy wynieść się stąd równie dobrze dziś jak i jutro. Ale wolałbym jak najszybciej.
On zaś wziął się za pakowanie całej reszty, ale gdy upchnął tyle, ile się dało i gdzie się dało, to i tak zostało wystarczająco dużo jedzenia i wody na kilka tygodni dla jednej osoby.
‐ Jeśli masz na myśli tamtych, to jedynie wyposażyłem ich w zapasy, dobrą radę i łaskę bożą, nic więcej. Odwdzięczyłem się tylko za uratowanie życia, to nie są moi stali kompani.
‐ Szczerze? Nie wiem. Z jednej strony miasto to kusząca opcja, acz prędzej spotkamy tam Bandytów, Szarańczę lub Zombie niż coś przyjemnego. Za to dzikie ostępy to równie dzikie zwierzęta, jakieś inne potwory i, być może, Dzicz.