Tadeusz:
Jak na razie nigdzie.
‐ Masz jakieś bandaże albo coś?
Abby:
Pokiwał głową i po jakimś czasie przyniósł Ci jakąś konserwę, chleb i nieco smażonego mięsa, to samo biorąc dla siebie i rzucając kilka kości dla psa.
Tadeusz:
‐ Wrócić tam? Popie**oliło Cię do reszty? ‐ spytał autentycznie zdziwiony szwagier, drąc w międzyczasie ubranie na paski, z których chciał zrobić prowizoryczne opaski uciskowe .
Abby:
A i owszem, więc gdy Ty byłaś w połowie, on dopiero zaczynał.
Abby:
‐ Najczęściej przedstawia się go jaki siwobrodego starca, choć sam z siebie nie ma jakiegoś określonego kształtu czy postaci.
Tadeusz:
‐ W dupę pójdziesz, a nie tam, zastrzelą Cię, a później mnie, jak znajdą… Spi***alamy stąd, jasne?
‐ Jak chcesz, to możemy się rozdzielić. Ale po stracie Twojej rodziny, śmierć winna być twym wybawieniem. Co mamy do stracenia? Jak chcesz, to uciekaj, tylko pożycz trochę amunicji.
Abby:
‐ Cóż… Nie ukrywam, że ciekawe masz sny.
Tadeusz:
‐ Żebym chociaż coś miał, sam wystrzelałem w nich prawie wszystko… Zresztą, rozdzielenie się to zły pomysł.
‐ Dobrze, to musimy ułożyć plan działania. Na pewno nie idziemy do Dzikich, wolałbym zginąć w potyczce z nimi niż się do nich przyłączyć, bo to świry. Znasz może jakieś miasto kanadyjskie które nie jest teraz opanowane przez żywe trupy, co?
Abby:
‐ Ostatnio nie miewam snów, a jeśli już, to tylko koszmary…
Tadeusz:
‐ Za cholerę, bo coś czuję, że każde jest przez nich opanowane… Na dobrą sprawę można spróbować iść do stolicy, może tam trzyma się jeszcze Z‐Com, Armia Światowa lub ktokolwiek?
‐ Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy teraz w Kordylierach? Wiesz w ogóle, że Ottawa leży prawie na drugim końcu Ameryki Północnej? Może spróbujemy do Vancouver, co?