No więc szedłeś, choć jeszcze sporo dzieliło Cię od wozu. Jakieś trzydzieści metrów przed pierwszy wozem karawany, zaatakował Cię strażnik na koniu, opuszczoną włócznią celując Ci w serce.
//Zabili kilku, ale nigdzie nie napisałem, że wszystkich.//
Odbiłeś cios, a jego szaty zajęły się ogniem. Spadł z konia i zaczął tarzać się po piasku, co pozwoliło mu ugasić płomienie.
Znalazłeś tam jakiegoś mężczyznę, który postanowił jedynie gapić się na Ciebie nienawistnym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Do czasu.
‐ Rabusie. ‐ rzekł, siląc się na spokojny ton. ‐ Czego chcecie? Pieniędzy? Jedzenia? Wody? Wielbłądów?