Your browser does not seem to support JavaScript. As a result, your viewing experience will be diminished, and you have been placed in read-only mode.
Please download a browser that supports JavaScript, or enable it if it's disabled (i.e. NoScript).
Czekał na kolejne czynności.
Kolejna czynność to nic innego jak tylko dosiąść wierzchowca i ruszyć z resztą.
Zrobił to.
I jechaliście, jechaliście, a krajobraz nadal taki sam: lodowe pustkowie.
Jechał w milczeniu. Przysłuchiwał się rozmowom innych.
Ci też milczeli, więc nie miałeś za bardzo czego słuchać.
Jechał więc dalej.
Jadący na czele karawany zatrzymał się gwałtownie, a po nim reszta.
‐Co znowu
Wskazał na ogniska na horyzoncie.
Nadal w milczeniu obserwował ogniska.
Ogniska jak ogniska. Ale wydają się poruszać.
Czekał. Przy okazji przygotował broń.
Broń gotowa, a to coś jest bardzo blisko.
Czekał.
W końcu zobaczyłeś stado reniferów uciekających przed czymś. Tym czymś byli pewnie lokalni barbarzyńcy, więc szef wyprawy słusznie postanowił się oddalić.
Ruszył za nim. ///Wolał uniknąć spotkania z Conanopodobnymi///
//Nieee… Oni są gorsi.// No i po kilkunastu godzinach podróży znów rozbiliście obóz.
Obserwował otoczenie.
Lodowe pustkowie. Nie ma tu nic, dosłownie nic.