-Niby tak, ale świadomość, że to miejsce mogłoby mnie i wszytskich, których znam, spokojnie zamienić w surowiec do stworzenia Klejnotów, nie napawa mnie zbytnią radością…
-Przynajmnie tyle. - pwoiedział nieco weselszy, po czym ponownie popadł w zadumę i zwrócił się filozoficznym tonem do Różowej - I pomyśleć, że gdyby kolonizacja doszła do skutku, nie spotkalibyśmy się…
-Tak, to prawda. Ale gdyby kolonizacja się udała, to by to oznaczało, że Różowa nie jest rozpuszczona, a ja byłabym szczęśliwa u jej boku, bo nigdy mnie nie uderzyła.
Dewey bez słowa poszedl dalej, wciąż rozglądając się po wąwozie. Pomyśleć, że tak wdzięczne istoty mogą być tak okrutne dla innego życia? Ale z drugiej strony: jest to konieczne, by mogły żyć…
Trudno stwierdzić. Bardziej moralnie byłoby zostawić tych ludzi przy życiu i zapobiec stworzeniu setek nowych istot, czy zabić ludzi i stworzyć setki nowych istot?
Dokładnie. Ktoś z większą wyobraźnią mógłby zrobić z tego ironiczne porównanie Imperium Klejnotów do jakiejś zarazy, lecz sam Bill nie miał na to czasu, chęci i umiejętności.
Chyba widział już wszystko. Dlatego też krzyknął w stronę oddalonych Pereł:
-Dobra! Możemy już lecieć! Macie może jakieś mniej moralnie ambiwaletne zabytki?