Kanonierka "Hachi"
-
Wyciągnął jeden z harpunów i rzucił go w kierunku ryków, mając nadzieję, że trafi przynajmniej jednego z tych potworów.
-
Trafiłeś czy nie, na pewno jakiś efekt odniosłeś, bo ryki nasiliły się i po chwili w Twoją stronę rzuciło się trzech przeciwników, o których już wcześniej słyszałeś: Ryboludzie. Tylko jeden uzbrojony był w prymitywną włócznię z kawałka drewna i naostrzonego fragmentu jakiegoś złomu, pozostali mieli tylko swoje kły i pazury, jednak byli wściekli i liczniejsi. Szanse masz tylko dlatego, że nie jesteście w wodzie, wtedy byłbyś już zapewne martwy.
-
Wziął swoją naginatę pod pachę i zaszarżował w stronę ryboczłeka z włócznią. Jeśli włócznik zostanie obalony, to Junichiro wyciągnie katanę i zacznie wykonywać cięcia w kierunku pozostałych Ryboludzi.
-
Cel nie był zbyt szybki czy zwinny, a przynajmniej poza wodą, do tego inteligencją też nie błyszczał, więc bez trudu nadziałeś go na swoją broń, ale w tym czasie pozostałe potworki rzuciły się na Ciebie, boleśnie drapiąc i kąsając ręce oraz nogi.
-
Spróbował wyjąć swoją katanę, żeby odciąć obydwu Ryboludziom głowy. Musi zareagować szybko, jeśli nie chce zostać pokarmem dla tych potworów.
-
Udało się, chociaż opłaciłeś to licznymi, piekącymi, drobnymi ranami, które same z siebie nie są groźne, ale odkażenie ich po bitwie będzie raczej punktem obowiązkowym programu.
-
Podniósł się, schował katanę, wziął naginatę i dalej przeszukiwał kanonierkę. Chciał wiedzieć, ilu Ryboludzi jeszcze zostało i ilu ludzi zginęło.
-
Martwych policzycie raczej po bitwie, Ryboludzi już prędzej, bo dźwięki walki oraz zapach krwi, Twojej i ich współbraci, zwabił do Ciebie całkiem pokaźną grupę, liczącą około tuzin tych pokracznych stworków. Szczęśliwie tylko dwa miały broń, jeden używał skróconego, odpowiedniego do jego rozmiarów, harpuna, a drugi wyposażony był w prostą maczugę nabijaną złomem, kamieniami i muszlami. Wydawali się nawet dość inteligentni, zamiast ruszyć na Ciebie biegiem, zostali z tyłu, a dziesięć pozostałych stworów rzuciło się naprzód z rykiem przypominającym bulgotanie wody w gardle podczas mycia zębów.
-
Spróbował zabić część Ryboludzi biegnących w jego stronę, rzucając resztę swoich harpunów w ich kierunku, a kiedy skończyły mu się harpuny, przygotował swoją naginatę do walki przeciwko tym potworom.
-
W tak wąskim korytarzu broń była dość efektowna, ale tylko dlatego, że przeciwników było wielu. Gdyby był jeden czy dwóch, nie trafiłbyś. Tym razem się udało, bo waliła na Ciebie cała masa, a Ty pięć zabiłeś, nadziewając je jak szaszłyki, często po kilka na jeden harpun. Ale i tak pozostała reszta, pięć kolejnych nieuzbrojonych Ryboludzi, i dwa kolejne, wciąż czające się z tyłu. Zabiłeś pierwszego, nim zdołał zaatakować, w tym czasie cztery kolejne rzuciły się na Ciebie, a jeden boleśnie ugryzł w rękę, poczułeś ogromny ból, z rany trysnęła krew, a Ty miałeś wrażenie, jakby kreatura zatopiła swoje zęby w Twoich kościach, bo za nic nie chciała puścić.
-
Znowu spróbował wyjąć swoją katanę, żeby zabić pozostałych nieuzbrojonych Ryboludzi.
-
Wyjęcie katany, gdy ma się jednego z rzeczonych Ryboludzi wczepionego zębami w przedramię nie jest może i niewykonalne, ale raczej kłopotliwe.
-
Próbował dalej. Od tej katany prawdopodobnie zależy jego życie.
-
//Muszę Ci to powiedzieć wprost. Dobrze: Wyciągnij jebanego mutanta, który wgryzł Ci w łapę, to wtedy może się uda wyciągnąć też broń.//
-
Tak więc spróbował uderzyć Ryboczłeka, który wbił się w jedną z rąk.
- Puszczaj to, ty pierdolona abominacjo! - krzyknął do Ryboczłeka. -
Nie posłuchał. Dziwne, jak na pierdoloną abominację. Twój cios też niewiele dał, a pozostałe potworki wciąż boleśnie Cię gryzły i drapały, a te uzbrojone ruszyły powoli do przodu, aby skończyć to, co ich przetrzebieni kompani zaczęli.
-
Dalej próbował się uwolnić, uporczywie bijąc Ryboczłeka, który wgryzł się w rękę. Gdy to mu się uda, wyjmie katanę i zacznie nią atakować Ryboludzi.
-
Bicie go sprawiło jedynie, że zwiotczał. Może zginął, może stracił przytomność, ale szczęki wciąż miał zaciśnięte. Jeśli zaś chodzi o resztę, to wciąż atakują lub się zbliżają, a na deskach pokładu widać coraz więcej Twojej krwi, wyraźnie różniącej się od posoki Ryboludzi. Samurajski honor to świetna rzecz, ale może najwyższa pora wziąć nogi za pas?
-
- Czyli czas użyć tajnej techniki. - pomyślał. Chwilę później… zaczął uciekać przed Ryboludźmi w kierunku swojej kajuty.
-
Te oczywiście rzuciły się w pogoń, a wgryziony w Twoją rękę potworek ciążył Ci, utrudniając szybką ucieczkę. Gdy tylko wróciłeś na pokład, dostrzegłeś jednego z marynarzy, uzbrojonego w strzelbę, który rozglądał się w poszukiwaniu Ryboludzi. Obrzucił Cię nieco zdziwionym spojrzeniem, ale gdy zwrócił swój wzrok w kierunku korytarza, którym uciekałeś, otworzył oczy szerzej i bez słowa wystrzelił trzy pociski ze swojej broni, przerabiając goniących Cię na rybią papkę.