Grobowiec dynastii Nephilak [Nekrodermis]
-
Dostrzegając otwierające się wrota sarkofagu, Trazyn całkowicie zaprzestał korzystania ze swoich magicznych zdolności, zamiast tego skupiając się na świecie realnym. Dokładniej mówiąc, na przygotowanie się na to, co przyniesie najbliższa przyszłość, związana nie tylko z wyjściem z długiej hibernacji, ale i z interakcjami z tymi tajemniczymi przybyszami.
-
Kiedy tylko trumna Trazyna otworzyła się całkowicie, pierwsze co się stało to to, że oślepiło go jasne światło zewnętrzne. Na szczęście po chwili, sensory optyczne jego mechanicznego ciała się dostosowały, a ten natychmiast ujrzał trzy bardzo charakterystyczne figury.
Pierwsza to jeden z dawnych… Cóż, bardziej znajomych niż przyjaciół Trazyna. Ale niezaprzeczalnie, jest to wciąż osoba piastująca zawód Faraona. Arathis we własnej osobie.
Pozostałe dwie to z pewnością dwie osoby, które poza tym wykryły sztuki mistyczne niedawno przebudzonego włodarza.
Wszyscy trzej najwidoczniej czekają na to, aż Trazyn się otrząśnie całkowicie. Arathis jest zniecierpliwiony, tajemniczy smukły osobnik nie wyraża swoją twarzą żadnych emocji, a jego ochroniarz… Cóż, jest po prostu tępy. -
Jak Trazyn mógł się łatwo domyślić, pobudzenie ciała, nawet mechanicznego, po milionach lat stagnacji oraz hibernacji, nie będzie łatwym zadaniem. Dlatego ostrożnie spróbował ostrożnie wyjść z sarkofagu i, jak na przystało, stanąć przed nimi wysprostowanym i rzec wyraźnie:
-Arathisie… Witaj. Kim są ci przybysze? -
Ze względu na nagły ruch po milionach lat hibernacji, Trazyn musiał się oprzeć chociaż lekko o brzeg swojego sarkofagu, w innym wypadku nie mógłby stanąć prosto… Nie mógłby stać tak w ogóle.
-Ci szanowni panowie, których określiłeś przybyszami… To pewna szansa naszej rasy na odzyskanie dawnej świetności! Ten pan tutaj nosi imię Ebony Maw, a jego kompan to Cull Obsidian… Lub też Black Dwarf! - odpowiedział entuzjastycznie, wpierw wskazując na smukłego osobnika, a następnie jego ochroniarza, po czym dodał - Zostałeś wybudzony trochę wcześniej inż inni ze względu na to, że pan Ebony Maw pragnie z tobą odbyć poważną rozmowę. Nie masz żadnych obiekcji, prawda, Trazynie?
Podczas całej wypowiedzi Arathisa, Ebony Maw stykał swoje palce ich koniuszkami oraz się przyglądał faraonowi-magowi -
Mimo faktu, że wszystko, co powiedział Arathis, on sam usłyszał wystarczająco wyraźnie, to wciąż uważał, że chyba jego zdolności umysłowe wciąż mu szwankują, gdyż tak niedorzecznej sytuacji jeszcze nie widział. Tajemniczy kosmici obiecujący naprawienie rasy, której losu nie da się cofnąć, wraz z jej przedstawicielem wierzącym w to jak małe dziecko…
-Nie… nie mam, Arathisie. - odpowiedział zmęczonym tonem, nawet mimo tego, że praktycznie jego ciało nie odczuwało już zmęczenia - Muszę tylko… przyzwyczaić się do ruchu…
Po czym spróbował odejść do ściany i przejść chociażby kilka kroków. -
To wszystko wydaje się nadzwyczaj podejrzane. W końcu… Mniej skłonni do pokojowych podejść Faraonowie nigdy nie grzeszyli szczególną rozwagą w kwestiach polityki, ale niezaprzeczalnie, chyba nawet dziecko by nie uwierzyło w to, że dwaj przypadkowi kosmici byliby w stanie zbawić całą rasę Nekronów.
Ebony Maw, kiedy zobaczył problemy Trazyna z odchodzeniem, podszedł do niego natychmiast i zaoferował się jako jego podpora, trzymając go za ramię. Bez tego najprawdopodobniej Trazyn by upadł.
-A zatem, twoje imię brzmi, Trazyn, nieprawda, o wielki faraonie? - spytał się dyplomatycznym tonem, jednocześnie oglądając się, czy podąża za nim jego osiłek. -
Mimo nadzwyczajnego i całkowicie uzasadnionego sceptycyzmu względem rzekomo cudownym przybyszy i ich niebywałych metod leczenia stsrożytbych klątw, Trazyn spokojnie przyjął ofertę podtrzymania.
-Masz całkowitą rację, emisariuszu. A twoje brzmi Ebony Maw, czyż nie? -
-Ależ oczywiście, o WielkI Faraonie. Biorąc pod uwagę twą tytulaturę odnośnie mnie, mogę stwierdzić, że jesteś dużo bardziej kompetentny niż twój współpracownik, nieprawdaż, o Wielki Faraonie? Nareszcie mogę porozmawiać z osobą kultury, ekscelencjo. A zatem, czy jesteś gotów na usłyszenie tego, co usłyszał już Arathis, ekscelencjo? - odpowiedział dyplomatycznym, uniżonym tonem, chwilę po tym jak wiadomo trójka oddaliła się kawałek od Faraona Arathisa.
-
Trzeba przyznać, ten tajemniczy obcy może się poszczycić nie tylko wirlkim tupetem, ale umiejętnością pieszczenia ego swego interlokutora na poziomie profesjonalnego lizusa. Cechy nadzwyczaj pożądane u osób jego profesji, jednak zbyt znane samemu Trazynowi, by mógł dać im pełną wiarę.
-Oczywiście, że jestem gotów, emisariuszu. -
Skoro już od ich pierwszych zamienionych słów Ebony Maw tak bardzo nadużywa przysłowiowej wazeliny, przy jednoczesnym oczernianiu Arathisa, to ciekawe co z kolei nagadał Arathisowi, że tak bardzo zyskał sobie jego przychylność…
-A zatem, pozwól na to, o Wielki Faraonie, abym przedstawił Ci plan mojego władcy… Thanosa, Wielkiego Tytana. Mój Pan to niezwykle mądry władca. Jest ostatnim, który przetrwał z rasy Eterycznych, która upadła przez swoją zachłanność oraz obłudę. Mój Pan nie zdążył uratować swojej rasy i dlatego chce zbawić wszelkie rasy wszechświata od tego, co się stało jego rodakom. W tym celu jednakże potrzebuje Sześciu Kamieni Nieskończoności - przedmiotów, o których tak dobrze wykształcona i oświecona osoba jak ty na pewno słyszała, o Wielki Faraonie. Ma już 5 z 6. Jeden pozostał na planecie znanej jako Terra. Jednakże, Mój Pan wie, że Terrę zamieszkuje dziki, agresywny lud, którego nawet on nie może poskromić bez pomocy. W tym celu Mój Pan potrzebuje znacznej pomocy oraz licznych sojuszników, dzięki którym będzie mógł odzyskać z tej dzikiej krainy szósty Kamień Nieskończoności… I zbalansować wszechświat tak, żeby nigdy więcej nie było w nim głodu, biedy, ani nienawiści. Faraon Arathis wyraził zgodę na udzielenie pomocy militarnej… Jednakże, jego zgoda nie wystarczy. Potrzebujemy także zgody pozostałych Faraonów, o Wielki Faraonie. Jestem pewien, że ty, w Swoim nieskończonym rozsądku i wiedzy, dokonasz właściwej decyzji. - powiedział Ebony Maw gładko, wyraźnie, dyplomatycznym tonem, podkreślając “Mój Pan” oraz wszystkie słowa związane z Trazynem, zachowując kontakt wzrokowy i przytrzymując go, nie tracąc z twarzy swojego “uśmiechu” ani na chwilę. -
Mimo, że teoretycznie Trazyn żyje już prawie 65 milionów lat i właściwie nic już go nie powinno zaskoczyć, to jednak zazwyczaj okrutny dla Nekronów los ponownie go zaskoczył. Cokolwiek by nie mówić o zaiście dobrze złożonj, opowiedzianej historii, brzmiała ona niczym nadzwyczajny stek bzdur. Jako czarownik dobrze wiedział, czym są Kamienie Nieskończoności, więc był świadom tego, że praktycznie żadna cielesna istota nie byłaby w stanie użyć nieskanalizowanej w jakikolwiek sposób mocy jednego z klejnotów, a co dopiero pięciu z istniejących sześciu. Do tego rewelacje o międzygalaktycznym watażce chcącym “tylko” zaprowadzić pokój i harmonię we Wszechświecie są zwyczajnie śmieszne i tylko dziecko by się na nie nabrało.
Swoje przemyślenia sam Trazyn postanowił jednak zachować dla siebie, miast tego próbując udawać Greka.
-Proszę wybaczyć moją śmiałość, dostojny Ebony Maw, jednakże to wszystko, o czym mówisz… wydaje się takie fantastyczne i nierealne. Wszechświat naprawdę się zmienił… -
To wszystko połączone z faktem, że Ebony Maw wydaje się mówić stara się wyolbrzymiać dobroć swojego pana, a nie wspomniał nawet słowem o sposobie w jaki Thanos chce wykonać swój plan nasuwa Trazynowi myśl, że nie jest to takie kolorowe jakby mogło się wydawać. Zwłaszcza, że żaden dobrotliwy władca nie uznałby wojny z tubylcami za sposób zdobycia tego co pożąda.
Emisariusz Thanosa natomiast odpowiedział niemalże natychmiast, jakby dosłownie wiedział jakie są niepewności Trazyna:
-To prawda, o Wielki Faraonie. Jednakże nie wszystko się zmieniło. Niektóre ludy wciąż nie chcą przyjąć dobrej nowiny Mojego Pana, mimo jego nieskończonej dobroci. Sama Terra, o której już wspomniałem, w odpowiedzi na nasze próby zdobycia ostatniego Kamienia pokojowo, zaoferowała nam jedynie krew i pył. Nie wystarczy dla nich to, że Mój Pan używa do korzystania z mocy Klejnotów artefaktu wykutego przez najprzedniejszych Niddavelirskich rzemieślników, a ofiarowanego mu przez samą Boginię Mocy i Potęgi. Nie zważają też na fakt, że wiele planet, które gościły mojego pana, pławią się teraz w bogactwie, a ich mieszkańcy nie odczuwają już smutku z powodu biedy lub głodu. -
Wysłuchując rzekomego wyjaśnienia, będącej właściwie kolejną częścią płomiennej elegii na cześć swojego władcy, Trazyn postanowił dalej zadawać coraz bardziej niewygodne i prowokujące do myślenia pytania, licząc na to, że w ten sposób pozna prawdziwe motywy Tytana Thanosa z ust jego potencjalnie najwierniejszego sługi.
-Jestem w stanie uwierzyć w dobrodziejstwa, jakie twój pan mógł dać innym światom, jednak wciąż nurtuje mnie jedna kwestia - jakim cudem jedna, niewiele znacząca planeta może równać się z potęgą tak potężnego władcy? -
Hm… Ciekawe, do czego doprowadzi ta rozmowa. Bo jak na razie śmiało można powiedzieć, że oboje rozmówcy są świetni w odpieraniu wzajemnych argumentów. Ebony Maw spokojnie odpowiedział na pytanie Trazyna:
-Odpowiedź jest prosta. Lud Terry jest dziki, lecz nie zacofany. Terrę zamieszkuję wiele potężnych osób oraz chronią jej potężne istoty. Niestety, nawet Thor, Syn Odyna, odmawia przyjęcia naszej Dobrej Nowiny i się nam przeciwstawia. Czy masz jakieś jeszcze pytania, o Wielki Faraonie? -
Trzeba przyznać, w kategoriach czystej, acz nadzwyczaj kurtuazynej, erudycji sam Trazyn trafił na nadzwyczaj godnego przeciwnika, w którym na pewno będzie jeszcze toczył batalię na chwyty erystyczne i figury retoryczne. To może przed sobą przyznać z czystym, choć teoretycznie nieistniejącym przez brak duszy, sumieniem.
-Oczywiście, dlatego też proszę mi wybaczyć za bycie nadzwyczaj wścibskim. Czemu twój pan uznał, że warto sprzymierzać się z moją rasę? Sądzi on, że jeden dodatkowy sojusznik zmieni wiele w tak decydującej kampanii? -
Tą dyskusję śmiało można nazwać prawdziwym wyzwaniem. Ale jest jeden plus tej dyplomatycznej wojny na słowa i argumenty… Trazyn może trochę pogimnastykować swój mechaniczny mózg, którego nie miał okazji używać aż od zapadnięcia w hibernację.
-To absolutnie nie twoja, lecz moja wina, o Wielki Faraonie, że nie powiedziałem wystarczająco, aby zaspokoić twój umysł, o Wielki Faraonie. A zatem, Thanos Wielki Tytan wie, że rasa Nekronów słynie ze swojej wytrwałości, inteligencji oraz zdolnościach takich jak magia lub strategia. Dlatego zatem Mój Pan uznał, że rasa Wielkiego Faraona może okazać się niezbędna w wygraniu z ludem Terry. - odpowiedział w takim tonie jak wcześniej. -
W taki razie… paradoksalnie, jednakże tej całej sytuacji można i także się cieszyć. Chociaż… nie wiedzieć, czemu, ale samemu Trazynowi nagle w głowie zajaśniała jedna rzecz, o której, jego zdaniem, powinien zapytać każdy wybudzony z hibernacji Nekron.
-A Klejnoty? - rzucił nagłym, gorączkowym tonem, przypominając sobie imię dawnych najeźdźców, a także główny powód, dla którego on sam i jego pobratymcy zdecydowali się na oddanie duszy C’tanom - Co z nimi? Czy one nadal istnieją? -
Ebony Maw przez chwilę stał zdezorientowany, nie wiedząc, c opowiedzieć, ponieważ nagła zmiana tematu przez Trazyna wybiła go z transu retorycznego. PO chwili jednakże odpowiedział:
-Hm… Klejnoty, powiadasz, o WielkI Faraonie? Mogę zapewnić całym sobą, że ta pasożytnicza rasa wciąż istnieje i jak najbardziej stanowi zagrożenie dla całej Galatyki oraz terenów poza nią. A zatem… Oczywiste jest to, że jedną z misji mojego pana jest również oczyszczenie kosmosu z tej syntetycznej zarazy. -
Ebony Maw przez chwilę stał zdezorientowany, nie wiedząc, c opowiedzieć, ponieważ nagła zmiana tematu przez Trazyna wybiła go z transu retorycznego. PO chwili jednakże odpowiedział:
-Hm… Klejnoty, powiadasz, o WielkI Faraonie? Mogę zapewnić całym sobą, że ta pasożytnicza rasa wciąż istnieje i jak najbardziej stanowi zagrożenie dla całej Galatyki oraz terenów poza nią. A zatem… Oczywiste jest to, że jedną z misji mojego pana jest również oczyszczenie kosmosu z tej syntetycznej zarazy. -
A więc… całe te wysiłki i poświęcenia jego rasy zawiodły. Wszak jednym z celów przemiany ciał i hibernacji stało się przeczekanie wystarczającej ilości czasu, by nawet tak stateczne Imperium jak państwo Klejnotów się rozpadło lub zniknęło raz na zawsze z mapy Wszechświata. I nawet to się nie udało. Aż strach pomyśleć, ile istnień i prosperujących planet mogły przez ten czas zniszczyć te… robotyczne kreatury.
-R… rozumiem, Ambasadorze. - skwitował nadzwyczaj ponuro, by głucho zamilknąć, nie wiedząc, co dalej powiedzieć w sytuacji tak gargantuicznego zawodu.