Nowy Asgard
-
Vergis:
-Masz to po ojcu. - powiedziała, po czym lekko się nim wsparła i powoli zaczęła wstawać - Dasz mi coś do podpierania się? - zadała pytanie.
Czarna:
“Ech, przepraszam. Mogłem po prostu powiedzieć, że nie znalazłem zbroi i Cię nie dołować. Przepraszam.” -
Vergis
-A, tak, przepraszam. - po czym zmienił się w swoją zeykłą humanoidalną formę.
-Na razie tak może być?
Czarna
“Potrzebowałam potwierdzenia swoich odczuci. I to tyle.” -
Vergis:
-… Tak, może być. Tylko uważaj, żeby mnie nie upuścić. Prowadź. - odpowiedziała stanowczo, po czym zaczęła się trzymać ręki Vergisa. Jak się okazało, jest dość… Cięższa, niż mógłby się spodziewać. Ale jakoś powinien dać sobie z tym radę.
Czarna:
“To… Będziemy tu tak siedzieć aż wszyscy umrą i będziemy mieli w końcu spokój?” -
Vergis
Stęknął lekko, ale szedł twardo.
-Cioci, z całym szacunkiem, ale… Chcesz walczyć w tym stanie?
Czarna
“Nie, właściwie to chciał…” - tutaj jest wielce znacząca cisza, a także odgłos spadnia kogś w oddali. Po chwili odezwał się znacznie mniej uprzejmy, a także gorszy głos.
“No nareszcie ta stara kurwa wyszła. Miałam dość tej jego moralizarostkiego w dupę jebaną tonu. A ty co robisz w tym klejnocie, co?” -
Vergis:
Odpowiedziała zdziwiona.
-Walczyć? Oczywiście, że nie. Zaprowadź mnie tam gdzie się działy te wszystkie dziwactwa. A potem sobie po prostu odpocznę.
Czarna:
“Przepraszam, że zajmuję miejsce. Sam nie wiem co w nim robię. Ja w ogóle nie wiem co ja robię w tym świecie i dlaczego istota wyższa uznała, że zasługuję na życie.” -
Vergis
Westchnął uspokojony i prowadzi ją do ogrodu spokojnie.
Czarna
“No ja myślę. Na razie, glutku, to Ci pozwolę być tutaj. Na razie. A ten szczyl… Niech zostanie. No to dawaj, pomagaj mi chodzić.” -
Vergis:
-Chwila. Wyczuwam przejście… Skrót, w sensie. To specjalność twojego ojca, iluzje. Skręć w lewo i wejdź prosto w ścianę.
Czarna:
“Rozumiem. Nie rozumiem natomiast w jaki sposób mam pomóc Ci chodzić, skoro sama to potrafisz.” -
Czarna
“A tak, że wolę, byś ty mi pomagał. Proste?”
Vergis
-Ja się dopiero uczę je rozpoznawać… - i skręcił w lewo. -
Czarna:
“Przepraszam za bycie tak irytującym, ale w jaki sposób mam pomóc Ci chodzić?”
Vergis:
-Masz jeszcze na to czas. - odpowiedziała. Po chwili oboje przeszli przez ścianę, której praktycznie rzecz biorąc nigdy naprawdę nie było. Teraz wchodzą schodami na gorę. -
Vergis
-Ciekawe, gdzie idziemy…
Czarna
“Nie gadaj tylko właź na nogi.” -
Vergis:
-Chyba raczej… Przez jaką trasę idziemy. Bo to dość oczywiste, że idziemy teraz do ogrodu… Prawda? - spytała się dość surowo
Czarna:
“Jak sobie życzysz…”
Biało-błękitny symbiont po chwili zaczął formować się dookoła nóg Czarnego Diamentu, aż były one nim pokryte w całości aż do pasa. -
Czarna
“No i miło.” Odpowiedziała nieco oschle i spróbowała powstać.
Vergis
Lekko położył po sobie uszy, jakby wtydząc się gafy, jaką rzekł. -
Czarna:
Czarna Diament wstała bez większych problemów. Bo niby czemu miały by być z tym jakieś problemy?
Vergis:
Tym razem Hela powiedziała trochę ostrzej.
-Idziemy do ogrodów, prawda? -
Czarna
No to teraz idzie poza pokój, ble dalej od ego nieznośnego bachora i jego zmiennopłciowych preferencji. Brrrrr, co za idiotyz, by używać organicznego materiału.
Vergis
-T… Ttak… Ale nie wiem, czy nie trzeba będzie… -
Czarna:
Na coś takiego mogła wpaść tylko jej siostra. Ona nigdy nie mogła paradoksalnie trzymać się reguł, które ustalała własnoręcznie. Po chwili znajdowała się już na korytarzu. A teraz… Dokąd?
Vergis:
-Sprostuj. Teraz już nie rozumiem Cię całkiem. - odpowiedziała wyraźnie zirytowana. -
Vergis
-Znaczy… Tam on jest i nie wiem, czy nie zaaatakuje.
Czarna
Wszystko jedno, byle dalej od tego bachora. -
Vergis:
-Tym się nie przejmuj, to nie jest już sprawa dla dzieci takich jak ty. Zaprowadź mnie tam, a ja już zajmę się wszystkim, zrozumiano? - odpowiedziała definitywnie tonem, który oznacza, że nie przyjmuje innej formy odpowiedzi niż zgodzenie się z nią.
Czarna:
A więc nie pozostaje nic innego jak wędrowanie bez sensu po korytarzach tej willi, skoro nie ma w planach żadnego konkretnego celu. -
Vergis
-Dobrze ciociu… - i prowadzi ją dalej, lekko zaniepokojony.
Czarna
Wręcz przeciwnie, ma jakiś cel. Udać się do komnaty tronowej i tam zacząć myszkować, by odnaleźć słabe punkty takiego jednego. -
Vergis:
Po dłuższej chwili szybkiego chodu po monotonnym korytarzu, dotarli nareszcie do ogrodu, a raczej do tajnego wyjścia do ogrdu. Zdrowy rozsądek nakazał mu nie wychylać się od razu jak ostatni dureń, lecz poczekać na odpowiedni moment i skonsultować się z ciocią.
-Cholera… Domyślałam się, że jest źle, ale nie aż tak źle. Nie wierzę, że to mówię, ale bez twojego ojca i stryja możemy ponieść sromotną porażkę. - powiedziała Hela, trzymając dłoń na włazie, przez który można wyjść na powierzchnię ogrodu. Vergis usłyszał w jej głosie coś, czego nie słyszał w jej przypadku ani raz, aż do tej pory. Tym czymś jest szczere zaniepokojenie.
Czarna:
Nie tak łatwo jest wejść do sali tronowej w Asgardzie. Kiedy tylko się zbliżyła do wejścia do niej, drogę zablokowały jej masywne, rzeźbione halabardy z zaklętego spiżu, dzierżone przez potężnych asgardzkich gwardzistów w tradycyjnych zbrojach.
-Tak bardzo jak szanujemy prawa honorowych gości Wszechojca Thora Gromowładnego, niezgodne z prawem byłoby wpuszczenie Cię do sali tronowej bez pozwolenia naszego władcy. Prosimy odejść. - rzekł formalnym tonem jeden z dwojga, stojąc sztywno niczym zmieniony w słup soli. -
Vergis
Przełknął lekko ślinę, po cyzm nieśmiało powiedział:
-Ciociu… Moze poprosilibyśmy panią Biała o pomoc?
Czarna
Prychnęła tylko.
-A wiecie, gdzie Wszecjojciec jest?