Moskwa
-
//Ta, tym razem mój błąd. Poprawione.//
-
Potomkin bez wahania padł na płasko w okopie. Korzystając z okazji, spojrzał na zestawienie granatów. Konsza Przeciwpancerny, obecny?
-
Tak się składa, że wcześniej rzuciłeś odłamkowy, więc jak najbardziej obecny.
-
W takim razie chwycił go i przygotował się do wyciągnięcia zawleczki, gdy tylko oręż tankietki zamilknie. Jeden, trafny rzut.
-
Nie mogła strzelać bez końca i w końcu karabin maszynowy ucichł. Jednak gdy tylko tak się stało, pojazd ruszył, najwidoczniej chcąc od razu zacząć robić uniki przed twoimi atakami, nim broń zostanie przeładowana i da się odpowiedzieć ogniem.
-
Potomkin wyciągnął zawleczkę, ale nie rzucił od razu. Nie chciał dać tankiście szansy na wymanewrowanie tego, granat wybuchnie wprost na nim. Raz, dwa, trzy… Dopiero wtedy wychylił się i posłał konszę w jego kierunku, ufając temu, że wyliczenia okażą się prawidłowe.
-
Nie osiągnąłeś bezpośredniego trafienia, ale to i tak wystarczyło, aby zniszczyć gąsienice pojazdu. Unieruchomiony, stanowił łatwy cel i załoga o tym wiedziała. Ty zaś wiedziałeś, że liczyła dwie osoby, bo jeden z nich otworzył właz i spróbował uciec, a drugi obracał wieżyczkę z najwidoczniej przeładowanym już kaemem w twoją stronę.
-
Potomkin wykorzystał jeszcze ten ułamek sekundy, by przeryć kulami cały front pojazdu. Jeżeli to nie dało oczekiwanego efektu, zsunął się w dół okopu by uniknąć kul. Spojrzał na pozostający mu zapas granatów ręcznych.
-
Efekt dało, bo uciszyłeś kaem, ale nim zabiłeś jego operatora, oddał jeszcze kilkanaście strzałów, szczęśliwie niegroźnych. Odliczając dwa granaty, których już się pozbyłeś, z tych kilku, które zabrałeś zostały jeszcze trzy: dwa odłamkowe i jeden przeciwpancerny.
-
Jeden problem z głowy. Wzrokiem
i lufą poszukał uciekającego tankisty, a jeżeli nie jego, to tych, którzy przed chwilą zagrażali jego kompanowi. -
Tamten gdzieś zniknął, ale problem atakujących wasze pozycje żołnierzy był jak najbardziej aktualny, bo choć część zginęła lub została ranna i zabrana z pola bitwy, to trzech kolejnych wciąż żyło i było blisko. A skoro ty rzuciłeś w nich granatem, to i oni spróbowali szczęścia. Zauważyłeś nawet jak lecą ku wam dwa odłamkowe.
-
— Orientuj się, odrzucamy to! — Wrzasnął do swojego towarzysza i przygotował się na złapanie ładunku, by od razu odrzucić go do nadawcy.
-
//Miałem przez to na myśli, że chcą was z tego okopu wykurzyć, więc rzucą granaty nie przed okop, ale do okopu. W takim wypadku rzucenie się na ziemię to pewna śmierć.//
-
// Już. //
-
Byli pewnie nastawieni na to, że wybiegniecie z okopu i dacie się wystrzelać jak kaczki, więc taki ruch kompletnie ich zdziwił. Twój kompan nie zachował tyle zimnej krwi, co ty, ale podołał zadaniu. Niestety, granaty eksplodowały, nim mogłyby wyrządzić tamtym krzywdę, ale i wam nic nie zrobiły. Jeden z napastników położył na was ogień zaporowy, a reszta, o dziwo, zaczęła się wycofywać. Odbiegli kilkanaście metrów i sami otworzyli ogień, aby ich towarzysz mógł odbiec. Pewnie będą powtarzać ten proces, aż znikną wam z pola widzenia. Tak czy siak, odpuścili.
-
Potomkin nie mógł teraz ryzykować wychylaniem się podczas obsługi CKMu. Zamiast tego wyszarpał z kabury Makarova i oddał kilka szybkich strzałów w miejsce, w którym wycofujący się żołnierze powinno być. Po tym szybko przeładował pistolet.
-
Strzały były niestety chybione, a tamci zdołali się wycofać. Nie licząc dźwięku płonącej tankietki i waszych oddechów, na tym odcinku frontu zapanował spokój i cisza.
-
Spokój i cisza… Dwa słowa, a jednak ich znaczenie było ogromne, szczególnie po takim czasie. Poprawił ustawienie proporca, tak by powiewał dumnie i wysoko. Po tym spojrzał na swojego towarzysza.
— Jesteś cały? — Zapytał, nie unosząc przyłbicy.
-
Ten odetchnął i sam się dokładnie obejrzał, jakby chcąc mieć pewność, że nie został nigdzie ranny. Gdy ją uzyskał, zerwał się na równe nogi i wystawił oba środkowe palce w kierunku, z którego nadeszli wasi adwersarze.
- Tak się to kończy jak zadzierasz ze skurwielami twardszymi od uralskiej stali, kurwa twoja zajebana w pizdu mać! - wykrzyczał i wraz z ostatnim wulgaryzmem wrócił do okopu, siadając w nim ciężko.
- Ja pierdolę, kurwa. - powiedział, przecierając dłonią twarz. - Żyjemy. -
— A no. Żyjemy.
Potomkin oparł się ciężko o ścianę okopu. Odpiął paski swojego hełmu, chwycił go w obie dłonie i ściągnął, kładąc na swoich kolanach. Wyciągnął z kieszeni szmatkę, której zwykle używał do czyszczenia broni. Wytarł hełm z brudu, po tym własną twarz.