Syberia
-
Strzelił.
-
Gdy tylko wypaliłeś, wszystkie ptaki zerwały się do lotu. Wszystkie poza jednym, tym którego trafiłeś, i który bez życia spadł z gałęzi w śnieg.
-
— No i co? Obiad. Nawet miałem ochotę na skrzydełka. — Mruknął Oleżka i podszedł do ptaka, by zabrać świeżo upolowany posiłek z sobą.
-
- Jakby to miało starczyć na nas dwóch.
-
— To powiedz mi skąd wytrzaśniesz podwieczorek i kolację. Gdzie twój chleb, Leninie? — Odpowiedział z martwym ptakiem w dłoniach.
-
- Polujemy dalej. Ewentualnie będziemy ciągnąć słomki - skomentował, po czym przybrał surowy wyraz twarzy - Albo ja jem, albo ty głodujesz.
Po czym skierował się dalej na poszukiwanie zwierzyny, ukrywając przed towarzyszem lekki uśmieszek na swojej twarzy. -
— Prawdziwy Lenin, jego marksistowska mać. — Odburknął Oleżka i podążył za nim.
-
Jakiś czas było cicho i spokojnie, słyszeliście co prawda ptaki, ale te były już za daleko, aby na nie zapolować. Dopiero po chwili zrobiło się ciekawie, gdy natknęliście się na łosia. Niestety, coś was już uprzedziło, bo zwierzę było martwe i częściowo pożarte. Trup był jednak wciąż świeży i w miarę ciepły, powinniście być w stanie bez zbędnego wysiłku wyciąć z niego jeszcze sporo mięsa nadającego się do spożycia.
-
- Zajmiesz się łosiem? - zapytał Oleżkę, a sam rozejrzał się, czy od tego zwierzęcia nie prowadzą jakieś ślady. Skoro był ciepły na tym mrozie, to śnieg nie powinien zakryć śladów.
-
//Mamy dziejową okazję przyspieszyć ten wątek, Radio, reaguj.//
-
// Moje imię to podręcznikowa definicja prędkości, //
— Taest, towarzyszu Lenin! — Jego dłoń powędrowała ku czole w symbolicznym salucie. Zza pazuchy wyciągnął nóż i podszedł do truchła. Wzdrygnęło nim, pomimo tej całej hecy z nieumarłymi wciąż brzydził się widoku truchła. Jednak przemógł się i wbił nóż w mięso, odcinając co większe kawały.
-
Udało ci się wykroić dobre trzy lub cztery kilogramy całkiem przyzwoitego mięsa, czyli nieźle, jak na łup z trupa.
-
-- Dobra robota – mruknął do towarzysza. – Myślę, że jak na początek wystarczy. Wracajmy do pojazdu.
-
— Jak dobrze pójdzie, to przy racjonowaniu starczyłoby nam tego może nawet na tydzień, nie? Tylko trzeba będzie ostro zacisnąć pasa, jeżeli sytuacja ma dalej tak wyglądać. — Zapakował mięso w kilka foliowych reklamówek, po czym schował je do plecaka. Poszedł za towarzyszem Leninem.
-
Choć po drodze nasiliło się wycie, które słyszeliście wcześniej, a teraz było głośniejsze i bliżej, to nic was nie zaatakowało, przynajmniej na razie. Wróciliście do pojazdu bez trudu, tam jednak czekała na was niespodzianka w postaci śladów, zdecydowanie śladów ludzkich stóp, choć ich właścicieli nie było, a te niknęły gdzieś wgłębi lasu.
-
Oleżka stanął i przyjrzał się z daleka wehikułowi, tak jakby niemo. Wpuścił dłonie w kieszenie, smarknął, westchnął.
— Wiesz jaka jest zaleta jeżdżenia taką kolubryną? -
Uniósł jedną brew do góry, podejrzliwie spoglądając na towarzysza.
-- No, jaka? – zapytał, zastanawiając się, co znowu ten wymyślił.