Wielkie Równiny
-
Wynajął tych najemników właśnie na takie sytuacje więc oczekiwał że sami się tym zajmą. Nie zamierzał ryzykować życia i próbować pomóc im odeprzeć tak. Sam był tym wszystkim przestraszony więc szybko udał się do według niego najbezpieczniejszej w tej chwili kryjówki czyli pod wóz. Wyciągnął swój osobisty rewolwer (jak zawsze załadowany jedynie do połowy gdyż uważał że tylko mordercy i łotry chodzą z pełnym magazynkiem), gotów bronić się w razie absolutnej konieczności.
-
Wymiana ognia przeciągała się jakiś czas, aż w końcu zapanowała cisza. Jednak z tego co mogłeś zobaczyć ze swojej pozycji (a nie mogłeś zobaczyć wiele) to albo wszyscy obrońcy byli martwi, albo uciekli, albo też wygrali i zaczęli gonić atakujących.
-
Zbyt bardzo obawiał się możliwego postrzału w razi opuszczenie kryjówki, więc na razie postanowił nie ruszać się stąd póki nie zobaczy choć jednego najemnika oznaczającego że zagrożenie, czymkolwiek było, na razi minęło lub gdy zmuszą go do tego inne okoliczności.
-
Tamci wciąż kręcili się po obozie i z każdą chwilą nabierałeś przekonania, że twoja obstawa została wybita, a ty znalazłeś się w bardzo nieciekawej sytuacji. Nim jednak zastanowiłeś się porządnie nad jakimś wyjściem czy rozwiązaniem, noc rozdarło mrożące krew w żyłach wycie, najpierw odległe, a po kilku chwilach dużo bliższe. Nie minęło wiele czasu, gdy zamiast wycia usłyszałeś warczenie, ryk, a potem strzały oraz okrzyki, najpierw zaskoczenia, później cierpienia i przerażenia, ze strony atakujących.
-
Jakkolwiek bał się wcześniej, tak teraz przerażenie wręcz dusiło go w piersi. Póki jego zmartwieniem byli bandyci istniała szansa że można było ich przekupić albo przekonać do darowania mu życia, jednak teraz gdy w grę wchodziło pojawienie się nieznanego i dzikiego stworzenia które na pewno rozerwie go na strzępy przy najbliższej okazji. Mógł jedynie liczyć że napastnikom uda się zabić stwora lub kilku uda się uciec a zwierze pobiegnie za nimi. Wycelował rewolwer w szparę miedzy ziemią a wozem, gotowy strzelić w cokolwiek co zaraz mogło się tam pojawić.
-
I rzeczywiście, coś się pojawiło, mianowicie twarz człowieka, w którym nie poznałeś żadnego z najemników, musiał więc to być tajemniczy napastnik. Od razu poznałeś, że był martwy, tak po pustym i nieruchomym spojrzeniu, jak i rozerwanym gardle, z którego obficie lała się krew. Krótko później usłyszałeś kroki i strzały w pobliżu wozu i dostrzegłeś czyjeś nogi. Kolejny napastnik zapewne uciekał i strzelał za siebie, aby spowolnić lub nawet zabić bestię. Jeśli o nią chodzi, to zobaczyłeś tylko włochate, zakończone pazurami łapy, które po chwili zniknęły z twojego pola widzenia, bo stwór skoczył za uciekającym rewolwerowcem. Powalił go tuż obok wozu, a po krótkim wrzasku nastąpiła cisza… A głowa zabitego, oderwana jednym ciosem pazurzastej łapy, potoczyła się ku tobie, z wciąż zastygłym wyrazem przerażenia na twarzy.
- Możesz wyjść. - usłyszałeś po kilku niepokojąco cichych minutach, które tobie wydawały się godzinami. Na szczęście, ten głos rozpoznałeś, należał on do tajemniczego lidera najemników, który najwidoczniej zdążył wrócić ze swojej eskapady i przegnać zwierzę, które musiało wytłuc wszystkich napastników, bo nie słyszałeś, żeby tamten strzelał, żeby się z czymkolwiek rozprawić. Chociaż, z drugiej strony, nie przypominasz sobie, żebyś kiedykolwiek widział go uzbrojonym… -
Niewiele trzeba było żeby opuścił swoją kryjówkę. Ledwie wytrzymał widok wykrwawiającego się człowieka i odciętej głowy, więc kiedy tylko usłyszał ludzki głos, coś w jego mózgu zaskoczyło i z wrzaskiem wyskoczył spod wozu, czołgając się do tyłu, jak najdalej od leżących trupów. Łzy same zaczęły mu wypływać z oczu i czuł że zaraz zwymiotuje. Ciężko dysząc ogarnął wzorkiem okolice
-
Okolicę? Pobojowisko, to lepsze słowo. Albo jatka… Twoi ochroniarze leżeli martwi, czasem tak, jakby spali, czasem z rozrzuconymi kończynami. Ci mieli szczęście, dosięgły ich kule, zginęli dość szybko i w miarę bezboleśnie. Ciężko było powiedzieć to o pozostałych, którzy was napadli. Nie mieli na sobie żadnych charakterystycznych elementów ubioru, a jeśli dysponowali znamionami, tatuażami lub czymś w tym guście, to teraz ich odnalezienie było niemożliwe. Nie przypominali już ludzi, ale kawałki mięsa, pokrwawione i zmasakrowane. Niektórzy stracili kończyny, inni głowy, innych wypatroszono, kilku miało rozerwane pazurami gardła lub przeorane nimi całe ciała. Twój wybawca stał w środku tej rzeźni, na pierwszy rzut oka niewiele różnił się od ciał wokół, sam bowiem był pokryty krwią, choć na pewno nie swoją, wtedy byłby już martwy. Musiała być to więc krew tych wszystkich ludzi, której najwięcej miał na dłoniach i całych rękach oraz na twarzy, zwłaszcza wokół ust. Po chwili zdałeś sobie też sprawę, że jest nagi, a ubrania ma zwinięte w tobołek leżący na skraju obozowiska.
- Dobrze, że ci się udało. - skomentował krótko i, jak gdyby nigdy nic, zaczął przeszukiwać rzeczy martwych, szukając manierek i bukłaków, aby opłukać się z posoki. -
Patrzył na niego otępiały i z drgającą powieką, zbyt oszołomiony ostatnimi wydarzeniami aby zebrać konkretne myśli. W końcu jednak dotarł do niego jeden fakt. Stanął chwiejnie na nogach i zaczął iść w kierunku jedynego ocalałego.
- Ty. Ty prz… - w tym momencie nie wytrzymał i rzeczywiście puścił pawia, upadając na kolana i zwracając całą zjedzoną wcześniej kolację. Po krótkim rzężeniu, wytarł usta i zatykając nos aby wytrzymać jakoś smród zakrwawionych zwłok, ponowił marsz i przerwany wątek. - Ty bezużyteczny pierdolony śmieciu! Miałeś jedno cholerne zadanie sprawdzenia terenu. Mówiłeś że znasz się na tym a nie potrafisz zauważyć że w pobliżu znajdują się bandyci i pierdolona bestia z koszmaru?! I teraz co?! Najemnicy nie żyją. Prawie zginąłem ja! I to wszystko twoja wina! - kiedy znalazł się tuż przy przywódcy najemników, podkreśli ostatnie zdanie dźgając go palcem w pierś. Był tak wzburzony że musiał wykrzyczeć swój gniew i strach, nie przejmując się takimi drobiazgami jak to że jego krzyki mogą przyciągnąć bestie z powrotem albo dlaczego najemnik jest całkowicie nagi i nieuzbrojony -
//Mój błąd, nie wspomniałem nic o niewolnikach. Całkiem logicznie założyłeś, że też nie żyją, ale nie, im akurat nic się nie stało, nie licząc może przerażenia.//
- Bestia jest bliżej niż myślisz. - skomentował krótko i dotknął amuletu, który miał na sobie, pomimo tego, że każdy inny element ubioru był schowany w tobołku leżącym obok. Zaczął mruczeć coś pod nosem, ale zagłuszyły to pełne przerażenia okrzyki dzikusów, którzy wciąż żyli i tkwili w klatkach. Nie wiedziałeś czy rzucają na was klątwę, dziękują bogom za to, że przeżyli czy może modlą się o to, aby i was spotkał straszliwy koniec. Tak czy siak, gdy najemnik skończył mówić, ciało mężczyzny zaczęło się zmieniać. Upadł na kolana, a później położył się na ziemi, wijąc się jakby w konwulsjach, gdy widziałeś, jak jego kości zdają się w jednych miejscach pękać, w innych wydłużać, jak jego kończyny wydłużają się i przybierają nienaturalne kształty. Najbardziej uderzyła cię jednak przemiana jaka zaszła na jego twarzy, gdy szczęki wysunęły się do przodu, a proste dotąd zęby zmieniły się w ostre kły. Również na rękach i stopach wyrosły mu długie pazury, a ciało zaczęła porastać sierść. Po kilku chwilach, przez które nie mogłeś oderwać oczu od tego makabrycznego spektaklu, zamiast człowieka stał przed tobą owłosiony potwór, bardziej zwierzę niż człowiek: Wilkołak. Wyższy od ciebie o ponad głowę, obnażył kły, co przypominało groteskowy uśmiech. I na tym się skończyło, bo później ogarnęła cię ciemność…
Ale nie na stałe. Bestia nie zabiła cię tak, jak pozostałych, bo w końcu otworzyłeś oczy i zdałeś sobie sprawę, że żyjesz, na równinach wstał już świt. Mogłoby wydawać się, że cała poprzednia noc była jedynie koszmarem, ale zrozumiałeś, że nie, gdy rozejrzałeś się wokół: trawa wciąż była czerwona od krwi, gdzieniegdzie wciąż leżały mniejsze i większe resztki wymordowanych przez potwora ludzi, którymi nie pożywili się jeszcze padlinożercy. Tubylcy w klatkach nie byli spokojni, ale przerażeni, zbici w grupki, jakby miało im to zapewnić ochronę. Poczułeś też swąd palonego mięsa, który dochodził z dwóch stosów, gdzie zapewne spłonęły resztki tego, co zostało z napastników i twojej obstawy. Nie licząc jednego, lidera, który wciąż żył i siedział obok, ubrany i umyty z krwi, przygotowując śniadanie nad ogniskiem. -
Wlepiając wzrok w najemnika i pilnując czy aby nie odwraca się w jego stronę, zaczął szukać ręką rewolweru obok siebie. Nie był pewny co właśnie się wydarzyło. Czy ten człowiek rzeczywiście jest wilkołakiem, czy może to co widział było jedynie halucynacjami wywołanymi przez strach i stres? Gdyby naprawdę był wilkołakiem to Kyle powinien teraz nie żyć prawda? A jednak cały ten najemnik wywoływał w nim teraz wielki niepokój. Zanim da mu znać, że już się obudził, najpierw musi dobyć broni i mieć go na muszce.
-
O dziwo, twój rewolwer spoczywał w kaburze przy pasie, więc nie miałbyś żadnego problemu, aby go dosięgnąć, odbezpieczyć i wycelować prosto w siedzącego nieopodal człowieka… Lub potwora. Choć trzeba przyznać, że gdy smażył jajka, bekon i kiełbaski nad ogniskiem nie wyglądał szczególnie groźnie.
- Czuję twój strach. - mruknął, przewracając zawartość patelni na drugą stronę, aby podsmażyć jedzenie jeszcze tam. - Ale nie musisz się mnie obawiać. Jesteśmy w końcu po tej samej stronie, prawda? -
- T-t-tak…myślę… - wyjąkał, ale mimo to wyciągnął powoli rewolwer i wycelował w niego. - Ale powiedz. Czy tej nocy to rzeczywiście ty byłeś tym…em…stworem. - Zapytał ostrożnie, ale po jego komentarzu o “czuciu strachu”, spodziewał się odpowiedzi.
-
- Nim dołączyłem do Wizjonerów byłem łowcą nagród, najemnikiem. Prostym człowiekiem szukającym swojej drogi w tym dziwnym świecie. - odparł, co było tylko wstępem do dłuższej historii. - W Nadziei zwerbowało mnie kilku ludzi zainteresowanych splądrowaniem zamku Wampira, który niedawno został zabity wraz z całą armią, gdy próbował zdobyć miasto. Wszystko poszło dzięki temu gładko, aż do momentu powrotu, gdy na otwartej przestrzeni zaatakowała nas wataha Wilkołaków. Udało nam się ich odeprzeć, a wtedy pojawił się największy taki potwór, jakiego w życiu widziałem. Kiedyś był pewnie Amaksjaninem, ale może to bez znaczenia i rozrósł się do takich rozmiarów, bo był Wilkołakiem od dawna, nie wiem. Zabił wszystkich pozostałych najemników, moi pracodawcy zniknęli wcześniej, zostałem sam. Postrzeliłem go kilka razy, ale to nic nie dało. Z nożem w jednej i maczetą w drugiej dłoni walczyłem przeciwko jego kłom, pazurom i nadludzkiej sile. I choć do dziś ledwo w to wierzę, to wygrałem. Ale ze starcia wyszedłem zmasakrowany przez razy pazurów i ugryzienia. Dość szybko straciłem przytomność, obudziłem się już w Nadziei, w domu moich pracodawców. Wizjonerów, jak się okazało. Byli pod wrażeniem tego, co zrobiłem, więc poskładali mnie do kupy. I wyjaśnili, że przy najbliższej pełni sam stanę się bestią. Byli jednak ciekawi, jak dokona się przemiana człowieka, którego pogryzł nie zwykły Wilkołak, ale Alfa, jak nazwali tamto wielkie bydlę. Nie wiem czy było coś szczególnego w pierwszej przemianie, nic z niej nie pamiętam. Ale później, gdy znów byłem człowiekiem, Wizjonerzy zaoferowali mi, że mnie wypuszczą, abym był taką samą bestią, jaką niedawno zabiłem. Mogli mnie też zabić, kończąc klątwę, jaką rzuciło na mnie to ugryzienie. Albo mogli pomóc mi to kontrolować. To właśnie dzięki amuletowi mogę zachować świadomość i przemieniać się wtedy, gdy tylko zechcę. Dzięki niemu nawet jako człowiek mam wyostrzone zmysły, jestem szybszy, silniejszy, wytrzymalszy i zwinniejszy. To było wiele lat temu. Do dziś służę Wizjonerom za ich najlepszego najemnika, mordercę i speca od brudnej roboty. Więc tak, to ja zabiłem tych, którzy nas zaatakowali. Tych, którzy zaatakowali obóz i większą grupę, która dopiero się do niego zbliżała. Liczyłem, że reszta zdoła pokonać tamtych, gdy ja będę wyżynał wroga na równinie, ale się nie udało. Zdążyłem tylko w porę, aby uratować ciebie.
-
Wstał ostrożnie z ziemi nadal do niego celując. Kiedy najemnik potwierdził w swej historii że jest wilkołakiem, Kyle momentalnie stał się bardziej spięty i ujął rewolwer w obie dłonie. Podczas gdy wilkołak kontynuował swoją opowieść, przez jego głowę błyskawicznie przebiegały myśli.
A więc jednak. Skurwysyn jest bestią. Nie myśl, że jesteś jednym z nas. Miejsce takich zwierząt jak ty jest w klatce albo słoju z formaliną. Nie wiem jakiego Wizjonera zabiłeś żeby zdobyć jego medalion, ale nie łudź się że uwierzę w twoją historię. Jestem pewny że zabiłeś innych najemników. Cokolwiek planujesz ze mną zrobić to ci się nie uda. Zabiję cię tu i teraz. Do diabła, zrobię to!
Ponoć wilkołaka można było zabić jedynie za pomocą srebra, ale przecież teraz nie jest w wilczej postaci prawda? Jakkolwiek może być wytrzymały przecież nikt nie może żyć z przestrzelonym płucem i sercem. Wybrał za cel tors nic nie podejrzewającego najemnika i strzelił. -
Ciężko powiedzieć, żeby był “nic niepodejrzewający”, jeśli dobrą chwilę mierzyłeś do niego z broni. Pewnie liczył na to, że jego wyjaśnienia, prawdziwe lub nie, przekonają cię, ale wątpliwe, aby to na tym opierał cały swój plan, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że każdy na twoim miejscu mógłby zareagować podobnie. Tak czy siak, to całe gadanie o wyostrzonych zmysłach, sile, szybkości, wytrzymałości czy zwinności musiało zawierać więcej, niż tylko ziarenko prawdy, bo chwilę przed tym, jak nacisnąłeś spust, mężczyzna rzucił się w bok, unikając kuli, jednocześnie silnym kopnięciem obalając cię na ziemię.
-
Zassał haust powietrza kompletnie zaskoczony szybkością ataku przeciwnika i runął na ziemię. Co gorsza upadając, mimowolnie nacisnął spust rewolweru przez co wystrzelił kolejną kulę w przestrzeń, pozostawiając w bębnie rewolweru jeden pocisk. Leżąc na ziemi ponownie zaczął odczuwać znajome uczucie strachu o własne życie, niczym fizyczny ciężar miażdżący mu klatkę piersiową. Będąc pewny że adwersarz lada chwila rzuci się na niego aby go wykończyć, w akcie desperacji strzelił ponownie przed siebie, poświęcając niewiele czasu na celowanie i bardziej zgadując gdzie będzie znajdować się wróg.
-
Jak mogłeś się spodziewać, spudłowałeś, potrzebny byłby tu prawdziwy łut szczęścia, aby kula dosięgnęła przeciwnika. Ale, tym razem wbrew twoim przewidywaniom, atak, który miałby zakończyć twoje życie nie nastąpił. Tak właściwie nie nastąpiło nic.
-
W danej chwili nie był w stanie choćby pomyśleć aby jeszcze coś zrobić, więc jedynie patrzył na człowieka-przemieńca
-
Nawet tego nie zrobiłeś, bo ten zniknął. Dopiero po chwili zdałeś sobie sprawę, że ta ciemna plamka, oddalona o jakieś półtora kilometra, to właśnie on, uciekający z zawrotną prędkością nawet w swej ludzkiej postaci. Czyli, w pewnym sensie, udało ci się odnieść sukces.