Moskwa
-
Ostatnim razem mieli do czynienia z skocznymi cholerami w wielopiętrowym budynku, gdzie te mogły swobodnie odbijać się od ścian, poręczy i pozostawać w ciągłym ruchu. Zamknięte przestrzenie dawały im sporą przewagę… Dlatego Potomkin zadecydował, by dwukrotnie nie powtarzać tego samego błędu.
— Jedziemy na boisko. — Wskazał dłonią na najbliższe z większych pól do gry w piłkę. — Ustawimy się na środku.
-
- Byliśmy kiedyś dobrzy w te klocki, co? - zagadnął jeden z żołnierzy swojego kolegę, a ten spojrzał na niego z uniesionymi ze zdziwienia brwiami.
- Byliśmy okropni! Dostaliśmy po dupie od wszystkich na boisku.
- Ale pamiętaj, że robiliśmy to dla pielęgniarek, które lubiły oglądać te mecze. - dodał trzeci i wszyscy wrócili do transportera, czekając tylko na ciebie. -
Potomkin parsknął krótkim, cichym śmiechem, zagłuszonym przez trzask spadającej ponownie na miejsce przyłbicy. Sam wspiął się na transporter i wszedł do środka, kierując go na środek wskazanego boiska.
Plan był prosty; ustawić się w miejscu, które wystawia ich na widok, a jednocześnie nie pozwala skocznym sukinsynom wykorzystać swojej przewagi. Poczekać aż wylezą, kropnąć jednego, a drugiego złapać żywcem, albo na odwrót. Krok trzeci: spieprzać stamtąd tak szybko, jak fabryka transporterowi dała.
-
Gdy tylko wszedłeś do środka, kierowcy, poinstruowani przez żołnierzy, którzy znaleźli się na pokładzie wcześniej, ruszyli naprzód. Nie tracąc czasu na szukanie wejście, zwyczajnie sforsowali wysoką siatkę, która otaczała boisko. Wcześniej miała pewnie sprawić, że osoby niepowołane, zapewne spoza pobliskiej szkoły, nie będą mogły tam wejść, a także utrudniać wykopanie piłki poza jego obręb. A teraz stanowiło dodatkową pomoc, o ile nie pojawi się tu jakiś Twardy czy inny zdechlak o wystarczającej sile, zwykłe Zombie będą mogły dostać się tu tylko przez wyrwę, którą stworzył transporter. Ułatwi to robotę, zwłaszcza, że dla Skoczków przedostanie się nad siatką nie będzie wielkim problemem.
- Wychodzimy, zabezpieczyć teren. - rzucił jeden z żołnierzy, a reszta odbezpieczyła broń i opuściła wraz z nim pokład transportera, zostawiając jednego człowieka do pilnowania jeńców. -
Potomkin za to wspiął się na dach transportera i rozejrzał dookoła, po czym spojrzał na jeńców.
— Czekać godzinę. Przygotować przynętę. — Rozkazał. — Jeżeli to, co nas interesuje nie pokaże się do tego czasu, sami je tutaj zaprosimy.
To powiedziawszy załadował broń, palcem raz po raz muskając bezpiecznik. Nie lubił czekać, ale mimo wszystko liczył na to, że najbliżsi nieumarli zainteresują się nimi z własnej inicjatywy, bo nie było mu spieszno do robienia rabanu, który pewnie ściągnie połowę dzielnicy na nich.
-
- Czysto! - rzucił ci jeden z żołnierzy.
Inni tymczasem zajęli pozycje wokół transportera, ten zaś obrócił się frontem do wykonanej w ogrodzeniu wyrwy, aby w razie potrzeby nie tracić czasu podczas odwrotu i skuteczniej razić bronią pokładową nadciągające Zombie. Tymczasem twoi podwładni wyciągnęli z wnętrza pojazdu jednego z jeńców, czekając na twój rozkaz, co dokładnie z nim zrobić. -
— Odejdźcie kilka metrów i poderżnijcie gardło. Ma długo krwawić. — Odpowiedział Potomkin, w międzyczasie zajmując się rozkładaniem trójnogu dla WKMu. Czy właśnie skazał kogoś na śmierć? Tak. Czy wiedział kogo skazuje na śmierć? Nie. Czy mógł zostać oszukany, gdy zapytał o jeńców? Tak. Czy chciał o tym myśleć? Nie.
-
Jeden z mężczyzn skinął głową na drugiego, który prowadził jeńca, i ruszyli w stronę zniszczonego ogrodzenia. Jeniec nawet się nie opierał. Może nie miał już siły? W końcu mógł być bity i głodzony od kilku dni czy nawet tygodni? A może nie miał już nadziei i było mu wszystko jedno? Może chciał śmierci, woląc ten los od nędznej egzystencji albo przemiany w Zombie? Niestety dla niego, ta śmierć nie miała być szybka. Mężczyzna sprawdził jeńca do parteru, a drugi wyciągnął z pochwy przy pasie długi, ząbkowany nóż i powoli, ostrożnie naciął nim gardło pechowca. Po tym obaj wrócili i zajęli pozycje, tamten zaś charczał jakieś niezrozumiałe słowa, dusząc się własną krwią.
-
— Teraz czekamy. — Rozkazał żołnierzom. Co będzie dalej zależało od tego czy ich zdobycz wyczuje pachnącą, krwistą przynętę.
-
Pierwsze Zombie zleciały się dość szybko, choć znając tempo zwykłych zdechlaków, mogły to być równie dobrze Szwendacze, które zwabił wasz rajd BMP na boisko.
- Rozwalić ich? - zapytał jeden z żołnierzy, celując w grupę ośmiu Zombie. -
Kiwnął głową na tak. Trochę hałasu nie przeszkodzi, a nie chciał by szeregowi nieumarli zbyt wcześnie pozbawili jego przynętę przydatności.
-
Tamtym nie trzeba było dwa razy powtarzać: z wprawą godną specjalistów w fachu, jakim jest bezlitosne zabijanie, wpakowali po jedną lub dwie kulki prosto w czaszki Zombie, co było najszybszym i najpewniejszym sposobem na zabicie Nieumarłego. Przez wyrwę w ogrodzeniu zaczęło jednak wlewać się coraz więcej Zombie, wśród nich wielu Świeżych, dużo szybszych i zwinniejszych od pospolitych Szwendaczy. Ale poszukiwanych przez ciebie Zombie wciąż ani śladu…
-
— Wytrzymamy tutaj jeszcze chwilę. Jeżeli nasze cele się nie pojawią, przeniesiemy się do innej lokacji. — Oznajmił. Nie zamierzał ryzykować życiem któregokolwiek z żołnierzy dla dwóch padlińców. Jeżeli sytuacja za bardzo się rozgrzeje, zmyją się stąd. Tymczasem Potmkin odbezpieczył CKMa i zaczął posyłać pojedyncze kule w kierunku gości.
-
Wystarczyło to zupełnie do pozbycia się Zombie zwabionych świeżymi zwłokami, ale strzały przyciągnęły z kolei kolejne, niezainteresowane wcześniej, zdechlaki. Szczęśliwie dla was, obsesyjnie wręcz kierowali się w kierunku trupa waszego jeńca, dając się spokojnie odstrzeliwać przez blisko kwadrans, aż boisko zaścieliły ich zgniłe trupy i żaden nie pozostał.
-
“Nie wiem czy smród zdechlaków nie przyćmi zapachu przynęty, ale skoro z pierwszą falą poradziliśmy sobie, to nic nie stoi na przeszkodzie by wytrzymać tutaj chwilę dłużej.” Pomyślał Potomkin.
— Jak stoimy z amunicją? — Zapytał żołdaków.
-
- Amunicji u nas dostatek. - odparł jeden z żołnierzy. - Każdy nabrał tyle, ile mógł mieć przy sobie, a przy okazji załadowaliśmy kilka skrzynek do wozu.
-
— Doskonale. Skoro nieumarli odpuścili i mamy amunicję, odczekamy jeszcze tutaj. — Rozkazał. Miejsce było dobre - chciał uniknąć walki z skurwielami w zamkniętej przestrzeni, dlatego nie miał zamiaru go porzucać od razu. Nie będą czekali tutaj przez wieczność, ale liczył na to, że jednak ich zwierzyna wyściubi nos.
-
Przez jakiś czas nic się nie zjawiło i powoli czułeś, że trzeba zbierać się w jakieś inne miejsce, gdy podszedł do ciebie jeden z żołnierzy.
- Jeden jest. Chyba, ale nigdy nie widziałem Zombie na dachu. Więc to albo on, albo jakiś człowiek. Tamten blok, na lewo. - powiedział dość spokojnym tonem, zapewne nie chcąc spłoszyć zdechlaka, którego musieliście przecież pojmać, najlepiej żywcem. -
To jest to - ich szansa na to, że nie zmarnowali godziny na nic.
— Lornetka. — Zażądał, wystawiając przed siebie otwartą dłoń w którą spodziewał się otrzymać przyrząd. -
Żołnierz od razu podał ci żądany przedmiot, jeszcze raz ruchem ręki wskazując ci dach, na który masz patrzeć.