Las Vegas
-
Rzeczywiście, wspomnienia ostatniego kwadransa i tego, jak szybko dałeś się wmanewrować w tak ryzykowny plan właściwie bez jakiejkolwiek konsultacji zaczęły spływać po tobie zaskakująco szybko, w miarę, gdy utwór trwał coraz dłużej. A choć zostało ci trochę myśli na ten temat z tyłu głowy, to szybko zniknęły, gdy publiczność po raz kolejny nagrodziła cię gromkimi brawami.
//Ogółem to możesz dać już jeden, ogólniejszy, post i przewijamy akcję o kilka godzin.// -
I tak jak do teraz, resztę wieczoru Dice spędził na tym co potrafił najlepiej; grając, zabawiając muzyką widownię, lecz przede wszystkim oddając siebie samego na ołtarzu muzyki jako ofiarę. Być może była to ostatnia z tak przyjemnych nocy, dlatego nie żałował skóry swych palców, niech krew ścieka po strunach - jeszcze dzisiaj niczego nie miał żałować. Niech żyje dźwięk i brzmienie!
-
Grałeś, to fakt, chociaż na długo nim doprowadziłeś się do stanu, w którym zapaskudziłbyś gitarę i scenę krwią ze zdartych palców, podszedł do ciebie Vito, ochroniarz mafijnego bossa.
- Kończ ostatni numer i na dziś fajrant. Przebierz się w jakieś normalne ciuchy, a to zostaw gdzieś z tyłu, przyniesiemy ci to potem do pokoju. Szef kazał mi cię wziąć na miasto. -
Dice dokończył jeszcze kilka ostatnich akordów, po czym spojrzał na Vito.
— Ooo… Brzmi nieźle, bracie! Już idę się ogarnąć. — Odpowiedział, ściągając z siebie gitarę. Podreptał na tyły sceny, by tam przebrać się w swoje ubrania. — A tym razem dasz się na coś namówić? — Zapytał ochroniarza, przebierając garderobę. -
- Jeśli będziesz tak upierdliwy to tak, bo na trzeźwo nie da się z tobą wytrzymać. - odparł z przekąsem. - No i nie nastawiaj się na wspaniałą przygodę, można się tam zabawić, ale równie łatwo można skończyć zatłuczonym w zaułku albo zeżartym przez stado Ścierwojadów.
-
— Hej, przez ostatnie kilka miesięcy miałem do wyboru tylko drugą opcję, więc to jakiś postęp. — Odpowiedział, wychodząc z garderoby już normalnie ubrany, choć i te ubrania będzie musiał z czasem wymienić. — Jestem.
-
- Spokojnie, znam to miasto jak własną kieszeń, mieszkam tu prawie całe życie. - odparł ochroniarz i ruszył w kierunku wyjścia, po drodze sprawdzając tylko, czy pistolety w kaburach na biodrze i na lewym boku są sprawne i gotowe do użycia. - Od czasów, kiedy miasto nie było normalne, ale rzadko kiedy ktoś chciał zeżreć ci serce, przez Czarne Lato, na odbudowie miasta przez gangsterów skończywszy. Wiele się tu działo.
-
— Czarne Lato? — Zapytał, wpuszczając dłonie do kieszeni. Podszedł za Vito. — Brzmi jak nazwa zespołu kiepskich metalowców. O co z tym chodziło?
-
- Pamiętne lato roku 2019, kiedy wydawało się, że wyginiemy jako gatunek. Poza rekordową populacją Zombie doszły do tego zwłoki, które postanowiły ot tak wstać z grobów i nas zeżreć, żeby było śmieszniej. To ostatecznie załamało miasto, do tej pory bywało źle i kiepsko, wiadomo, ale udawało się trzymać Zombie i bandytów na dystans, przeważnie na obrzeżach miasta. Wtedy, pod naporem tej fali, armia i jakiekolwiek lokalne struktury władzy się załamały, każdy próbował przeżyć na własną rękę, ludzie robili wszystko, żeby tylko znaleźć coś do jedzenia, wodę lub schronienie. Nie wiem czy było tak źle w reszcie kraju albo świata, ale wtedy rzuciłem wojsko i wydostałem się z miasta, żeby pracować jako spluwa do wynajęcia. Po jakimś czasie zwerbował mnie tamten Włoch i wróciłem tu, chociaż kompletnie się tego nie spodziewałem, jako dowódca jednego z pierwszych oddziałów szperaczy, którzy mieli zbadać miasto, zabrać, co się da i odstrzelić jak najwięcej zdechlaków i opornych ludzi. Od tego momentu zaczęło się odbudowywanie Vegas.
-
Słysząc opowieść Vito, po karku Dice’a spłynęła kropla zimnego potu. To zdecydowanie nie były wydarzenia, których chciałby doświadczyć na własnej skórze.
— Cholera, bracie… — Podrapał się po czuprynie. — Współczuję takich wspomnień. Szlag… Tutaj się działy takie rzeczy, a ja w tym czasie chodziłem w kółko po pustyni. Sporo mnie ominęło. -
- Gdybym mógł się z tobą zamienić, zrobiłbym to.
Po tych słowach w końcu opuściliście kasyno, wychodząc na ulice Vegas. Brakowało mu wiele do miasta sprzed apokalipsy, ale było na zdecydowanie dobrej drodze do tego, aby odzyskać dawną chwałę. Chociaż wciąż było tu brudno i śmierdziało, a w wielu miejscach walały się rozmaite śmieci i odpadki, to przynajmniej główne ulice zostały oczyszczone z wraków, dzięki czemu można było nimi normalnie podróżować. Dziwnie było zobaczyć znowu samochody jadące ulicami, choć często albo bardzo zdezelowane, albo wypełnione uzbrojonymi ludźmi. Poza tym podróżowało nimi wielu pieszych podróżnych, nie brakowało nawet jucznych zwierząt, głównie osłów i udomowionych Blurgów. -
— No… I to jest miasto. — Mruknął do samego siebie, pełen podziwu dla mieszkańców Las Vegas. Może i królował tutaj hazard i prostytucja (nie to, żeby Dice był jakimś moralistą), ale na to jak się urządzili nie można było powiedzieć złego słowa. Może sam kiedyś będzie mógł sobie sprawić brykę? Szedł dalej za ochroniarzem, przyglądając się okolicy.
-
- Chcesz zobaczyć coś szczególnego? - zagadnął cię ochroniarz, gdy dalej przemierzaliście ulice.
W miarę pokonywania trasy, zauważyłeś też ludzi w bocznych uliczkach. Wcześniej pełne one były gruzów, zniszczonych pojazdów i rozmaitych rupieci. Teraz wypełniali je ludzie, czasem byli to żebracy, którzy poświęcili wszystko, żeby się tu dostać, a teraz nie mieli za co żyć, kiedy indziej prostytutki, choć dużo mniej zadbane od tej, która ci ostatnio towarzyszyła, czasem uzbrojeni po zęby najemnicy albo nieprzyjemne typy spod ciemnej gwiazdy, przeważnie w strojach odsłaniających klatki piersiowe i ramiona, aby eksponować układające się w zawiłe wzory tatuaże, które często pokrywały ich twarze. O wiele bardziej niepokojące były długie noże, których każdy miał przynajmniej kilka.
- Mówimy na nich Tatuażyści. - mruknął Vito, gdy zauważył, że się im przyglądasz. - Nie prowokuj ich, nie rozmawiaj z nimi, nawet nie łap kontaktu wzrokowego. Chyba że chcesz się pożegnać ze sceniczną buźką, a w gorszym przypadku z życiem i organami. -
— O to się nie martw, wyglądają na tyle przyznanych że raczej z własnej woli bym do nich nie podszedł. — Odmruknął, uciekając wzrokiem w drugą stronę. — Jaki oni mają problem?
-
Wzruszył ramionami.
- Tego w sumie nikt nie wie. Byli tu jako jedni z pierwszych, może nawet pierwsi, cholera wie. Nie wiemy czego konkretnie chcą, po co tu są i dla kogo pracują, to strasznie hermetyczna grupa. Póki nie zadzierają z wielkimi tego miasta, ci pozwalają im tu zostać. W sumie nawet się przydają, dzięki nim mamy o wiele mniej włóczęgów, ćpunów i żebraków na ulicach. -
— Ta… Zdecydowanie brzmią jak bardzo przyjemne typki. — Skwitował to mruknięciem i podreptał dalej za Vito, już o nic nie pytając.
-
- To chcesz zobaczyć coś konkretnego? - zagadnął po chwili milczenia, powtarzając pytanie, które już wcześniej padło.
-
— Może pokażesz mi te inne kasyna i speluny, gdzie mam uczyć napletek muzyki? — Odpowiedział. — Czy napłotek… Albo narybek? Cholera wie.
-
Pokiwał głową i ruszył dalej nieco żwawszym krokiem. Był ubrany w jeansy, białą koszulkę i flanelową koszulę w kratę, rozpiętą i z podwiniętymi rękawami. Na pewnym etapie wędrówki ściągnął koszulę do tyłu, odsłaniając tkwiące w kaburach obrzyn i pistolet. Nim zrozumiałeś sens tego gestu, zauważyłeś kolejnych Tatuażystów w bocznej uliczce, obok której przeszliście, widocznie zawiedzionych, że nie jesteście tak łatwym łupem, jak początkowo wyglądaliście. Zatrzymaliście się najpierw przed jakimś sporym, czteropiętrowym budynkiem.
- Motel Starego Joe. - wyjaśnił ci Vito. - Nic wielkiego, żadnych luksusów. Dopóki nie pokażesz szefowi, że jesteś jebanym królem estrady, to właśnie tutaj będziesz mieszał. Do Asa Trefl jest jakieś sto pięćdziesiąt metrów, więc radzę uważać. Możesz zginąć na tej trasie co najmniej sześć razy, w nocy z dziesięć. Jak skończymy zwiedzanie, to będziesz mógł się zameldować.
Po tym poszedł dalej i przez jakiś czas nie mówił nic, nie mijaliście też nic szczególnego, choć widziałeś szyldy mniejszych sklepów, niektóre z jakimikolwiek nazwami, typu “Sklep wielobranżowy Browna” czy “Jim i John”, inne po prostu opisano słowami, które najtrafniej oddają ich asortyment: “Żywność”, “Mechanik”, “Spluwy i amunicja”. W końcu zatrzymaliście się pod jakimś wyróżniającym się lokalem: sporym, choć wciąż mniejszym od Szczęśliwego Asa Trefl, wymalowanym na zielono jeszcze świeżą farbą, przyozdobionym statuami nagich kobiet i neonowym napisem: “Gomora”.
- To jedno z tych kasyn. No, powiedzmy. Kasyno powstało tam niedawno, od lat był to burdel. Ale nie zwykły: najlepszy w całym Vegas. Zawiaduje tym rodzina Garretów. Lekko szurnięci jak dla mnie, ale mi też odwaliłoby mi od takich ilości seksu codziennie, przez kilka lat z rzędu. -
Szczena Dice’a opadła nisko, gdy usłyszał opis lokalu.
— Kurwa, ja pierdolę, brachu. — Przeczesał włosy dłońmi, jakby właśnie ktoś mu powiedział, że od dzisiaj zamieni się ciałem z pustynnym szczurem. — Seks z muzyką na żywo. Wy w tym mieście macie seks z muzyką na żywo. I ja mam nauczać tych, którzy potem będą grali muzykę do seksu. Na żywo. Ruchanie w rytm muzyki. Ja pierdolę, zobaczyłem już wszystko.