Los Angeles [USA]
-
Lue spojrzał poza utkną z dymu postać, okalając wzrokiem wnętrze budynku, które prezentowało się… wyjątkowo mało zachęcająco jak na miejsce w którym pewnie ,trochę zabawi", ale wolał nie okazywać tego po twarzy. Kto wie, może jego tajemniczy nowy znajomy jest bezdomnym i to jego lokum? Nie chciałby obrazić domu gospodarza…
— Właściwie, to tak. Zacznijmy od tego, że znasz moje imię, a ja nie znam twojego. Więc… Jak masz na imię?
-
- Miałem kiedyś imię, jeszcze wtedy, gdy byłem zwykłym człowiekiem. Teraz mówią o mnie Popiół, zresztą dość adekwatnie.
-
— Domyślam się dlaczego, kolego. — Odmruknął, śmiejąc się delikatnie z całej tej sytuacji.
Po tym jednak do głowy przyszło mu inne pytanie. Oparł dłonie o biodra i wziął wdech.
— A skąd znasz moje imię i pochodzenie? Tego jeszcze sobie nie ustaliliśmy do końca. Kim byli Ci znajomi, jeżeli wolno zapytać. hę? -
- Jedni byli prostymi ludźmi, jak ci wszyscy, których mijasz na ulicach. Inni byli wyjątkowi, tak jak ty i ja. Wszyscy chcieliśmy zmieniać świat. A potem zostaliśmy rozbici, a może powinienem powiedzieć, że wybici. Przeżyła nas garstka, zaszyliśmy się w różnych częściach świata. Kilku moich przyjaciół wybrało się do Australii, skąd mieli mi donosić o wszystkim możliwe interesującym… I opowiedzieli mi o tobie: dzieciaku znikąd, którego nie można zabić. Gdy tylko dowiedziałem się, że przyleciałeś do Los Angeles, musiałem wykorzystać tę okazję, żeby cię poznać.
-
— Cóż, w takim razie wydaje mi się, że teraz zostało nam tylko uścisnąć rękę, ha! — Wyciągnął rękę do Popioła, spodziewając się, że poczuje ból poparzenia, ale znając zdolności swojego ciała nie obawiał się tego zbytnio.
-
Wahał się chwilę, a może nad czymś lub o czymś myślał, ale również wyciągnął do ciebie rękę. Było to dziwne uczucie, tak jak się spodziewałeś była gorąca, ale nie na tyle, aby cię dotkliwie oparzyć, ale nie przypominała w dotyku dłoni zwykłego człowieka, była bardziej chropowata, twardsza, jakby z węgla, a przy tym wydawała ci się dziwnie krucha i nietrwała.
- Masz pewnie w zanadrzu więcej pytań niż tylko to, skąd tyle o tobie wiem. - powiedział Popiół, cofając rękę. - Śmiało. -
— To fakt… Bo w gruncie rzeczy wiem już skąd o mnie wiesz, ale… — Powahlował przez chwilę ręką w powietrzu, szukając odpowiedniego słowa. — Właściwie po co? Nie zrozum mnie źle, nie mam nic do tego, ale trochę mnie dziwi, że zainteresowałeś się takim gościem znikąd jak ja. Pewnie, może nie jestem do końca tacy jak inni, przyjmę na klatę trochę więcej, ale sama ciekawość co do mnie chyba nie była jedynym powodem dlaczego chciałeś mnie poznać, nie?
-
- Nie. - zaprzeczył od razu, kręcąc głową. - Chciałem zaproponować ci współpracę. Wiesz jak się czułem, gdy zyskałem moje moce? Nim się z nimi oswoiłem? Byłem przerażony. Ze zwykłego człowieka stałem się chodzącą kupą popiołu, dymu i siarki. Ale wziąłem się w garść i nauczyłem kontrolować moje moce. Zrobić z nich dobry użytek. Tobie mogę zaoferować to samo: pomóc ci opanować i uwolnić twój wewnętrzny potencjał. W zamian ty pomożesz mnie.
-
Lue uśmiechnął się. W końcu po to przyjechał do Los Angeles, by z swojej zdolności zrobić dobry użytek! W końcu moneta losu spadła na dobrą stronę!
— Stoi! — Odparł entuzjastycznie, nie zastanawiając się długo nad ofertą ledwie poznanej osoby. — Tylko powiedz w czym potrzebujesz mojej pomocy, kolego?
-
Machnął ręką.
- Teraz nie pomożesz mi w niczym. Gdybyś przyleciał tu kilka dni wcześniej, a ja miałbym czas, żeby cię wyszkolić, może teraz znalazłbym dla ciebie zajęcie, może nawet pomógłbyś mi z tymi gnojkami napadającymi na banki… Ale teraz na to za wcześnie. -
Oczy Lue błysnęły z entuzjazmem, gdy tylko usłyszał o pomocy w walce z złoczyńcami. Przecież właśnie po to tutaj przyleciał! Chwilowa radość zupełnie mu przysłoniła to, czego świadkiem był zaledwie kilka godzin temu.
— Nie, mogę być pomocny, naprawdę! Właśnie po to przyleciałem do Los Angeles, by pomóc w walce z takimi draniami! Mogę ruszać od razu do roboty, serio! -
- Podaj mi jakiś dobry argument, to może się zgodzę. Nie po to czekałem tyle czasu, aby zwerbować kogoś takiego, jak ty, żeby teraz stracić cię w pierwszej lepszej strzelaninie.
-
,Jeden dobry argument…" Pomyślał Lue, szukając desperacko czegoś, co mogłoby przekonać Popioła do pozwolenia Australijczykowi na wzięcie udziału w jakiejkolwiek akcji.
W końcu, po chwili namysłu, pstryknął palcami.
— No właśnie, że nie stracisz mnie w pierwszej lepszej strzelaninie! Tak jak sam zresztą powiedziałeś… — Mówiąc to, uderzył się w pierś. — …Jestem dzieciakiem, którego nie można zabić! Kulka czy dwie mi nic nie zrobią. -
Utkana z dymu sylwetka lekko zafalowała, jakby kiwając głową.
- Przekonamy się. Jak się pewnie domyśliłeś, chcę dorwać tych skurwieli, którzy napadali dziś na bank. Pewnie o tym słyszałeś? Cóż, jeśli nie, to lokalna prasa, telewizja, radio i strony internetowe bębnią o tym bez przerwy. Nie chcę żebyś ich zabijał. Wątpię nawet, czy byłbyś w stanie. Ale potrzebuję kogoś, kto wejdzie w ich środowisko, zdobędzie jak najwięcej informacji i wróci z nimi do mnie. Kilku innych już próbowało, ale zginęli. Mam nadzieję, że tobie pójdzie lepiej. Co ty na to? -
Lue otworzył nieco szerzej oczy i zamrugał, słysząc to, czego oczekiwał od niego Popiół. Zawsze pojmował samego siebie jako osobę przeznaczoną do bardziej… konkretnych zadań. Przynieś, podaj, pozamiataj, złap, pokonaj, zatrzymaj i inne sprawy z tego gatunku. Infiltracja… Nawet nie wiedział, jak mógłby się za to zabrać. Miałby wniknąć pomiędzy nich, ale jak? Przecież nie jest bandytą, nie zna ich zwyczajów, nawet żargonu… Ale nie chciał też zawieść Popioła. On był jego szansą, jego przepustką do zostania profesjonalistą pełną gębą, nie podlotkiem ściągającymi koty z drzew! Musiał się tego podjąć.
— Dam z siebie wszystko, masz moje słowo! — Wzniósł zaciśniętą pięść w górę, by ukazać swój entuzjazm. — Tylko… Czy potrafisz mi powiedzieć od czego powinienem zacząć? Jeśli nie, to… no… Też sobie jakoś poradzę, pewnie, ale lepiej już z czymś startować, nie?
-
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. W twoim pokoju w tym obskurnym motelu, w którym się zatrzymałeś, czeka już wszystko, co powinieneś wiedzieć i czego będziesz potrzebować. Instrukcje, dokumenty, broń, gotówka. Cała nowa tożsamość i wskazówki, które pomogą ci we wczuciu się w rolę. Coś jeszcze?
-
Lue rozdziawił delikatnie usta, gdy usłyszał o gotówce, dokumentach i wielu innych rzeczach jakie Popiół załatwił mu. Pomyślał o ostatnich pieniądzach, jakie miał w kieszeni, o tym że jeszcze kilka godzin temu nie miał pojęcia skąd znajdzie pieniądze na resztę tygodnia.
— N-nie, chyba nie… — Lue odparł, nie wiedząc jak okazać wdzięczność za pomoc swojego nowego znajomego. Podrapał się z tyłu głowy. — Dzięki za to… I w ogóle, dzięki.
-
- Nie. To ja dziękuję. Razem możemy dokonać wielkich rzeczy. Naprawdę wielkich. A skoro nie masz już żadnych pytań to wracaj do siebie i bierz się za lekturę. Skontaktuję się z tobą później.
Z każdym kolejnym zdaniem, sylwetka twojego rozmówcy zaczynała się coraz bardziej rozmywać, aż w końcu zniknęły nawet i te czerwone, świecące oczy, a sam Popiół rozwiał się i zniknął, zostawiając cię samego. -
Nawet po tym, gdy Popiół już całkiem rozwiał się w niebyt na oczach Lue, ten jeszcze przez chwilę został w tym miejscu, patrząc w punkt w którym jeszcze przed momentem była tajemnicza postać. Oczywiście, rozumiał że nie było go już tutaj. Lue po prostu myślał. Zastanawiał się jak objawią się konsekwencje tej rozmowy, jednak jednego był niemalże pewien. To był początek czegoś wielkiego, czegoś naprawdę wielkiego! W końcu będzie miał szansę zająć się tym, po co przybył do tego miasta, nawet jeżeli przestępcy z którymi miał walczyć byli znacznie groźniejsi niż sobie ich wyobrażał… Jednak teraz towarzyszyły mu tylko pozytywne myśli.
Pogwizdując wesoło, raźnym, żwawym krokiem powrócił do motelu. -
Twoje przybycie nie wywołało absolutnie żadnego wrażenia na nikim, a więc bez problemu wróciłeś do swojego pokoju. Tym, co zauważyłeś od razu, była spora skórzana torba, w której zapewne znajdowały się wszystkie te rzeczy, o których mówił ci wcześniej Popiół.