Moskwa
-
Jeśli spodziewałeś się obrazu nędzy, rozpaczy i wielkiej pijatyki, w której ludzie chodzą jeden po drugim, rzygają pod siebie i piją alkohol prosto z beczek i kadzi, to byłeś w błędzie. Sam bar był dość schludny, powiedziałbyś nawet, że przytulny. Większość jego powierzchni zajmowały stoły i krzesła, zbierane sukcesywnie z różnych miejsc, bo rzadko do siebie pasujące, ale kto by się tam tym dziś przejmował? Poza tym długi i szeroki kontuar z szafką pełną rozmaitych alkoholi oraz beczkami do nalewania piwa. Małe okienko i drzwi za nim, a także dobiegający stamtąd zapach, sugerowały, że na zapleczu jest też mała kuchnia, gdzie można zamówić coś do zakąszenia trunków. Wystroju dopełniały różne przedmioty, zapewne rabowane przez żołnierzy na patrolach poza bazę: telewizor z odtwarzaczem DVD i stertą płyt z różnymi filmami, szafa grająca, fortepian, manekiny ubrane i wymalowane tak, aby przypominały Zombie lub jakichś ludzi, których jednak w ogóle nie kojarzyłeś i wiele innych bibelotów bez większej wartości. Poza barmanem cierpliwie polerującym kufle do piwa, wypatrzyłeś tylko ośmiu żołnierzy: trzech oglądało jakiś film przed telewizorem, jeden siedział smętnie nad kieliszkiem wódki przy kontuarze, a pozostali skryli się w rogu, grając w karty. Zapewne niedługo zrobi się tu o wiele większy tłok. Dopiero po chwili zauważyłeś jednak, że w pewnym sensie tłoczniej już jest: niezauważeni przez ciebie na pierwszy rzut oka ludzie stali wzdłuż ścian, czasem kręcąc się bez konkretnego celu po barze. Mieli czerwone opaski na ramionach, nagolenniki, karwasze, kaski, rękawice i napierśniki, przy pasach pistolety i tonfy, a w dłoniach gumowe pałki. Domyśliłeś się, że to coś w rodzaju żandarmerii wojskowej, co też wyjaśniło ci od razu, czemu bar jest w tak dobrym stanie. Cóż, nie ma co się dziwić, że Araszko stara się trzymać pijaństwo swoich ludzi w ryzach: wiele rzeczy mogłoby pójść nie tak i grozić wam wszystkim, nawet bez tych wszystkich zdechlaków czających się w pobliżu.
-
Potomkin musiał poświęcić kilka sekund na oswojenie się z tym obrazem. Na krótki moment nawet zwątpił, że faktycznie znajdował się w koszarach rosyjskiej armii. Jednak musiał przyznać w myślach słowach uznania dla Araszki. Choć podejrzewał, że jegomoście w czerwonych opaskach mogli mieć swój wachlarz patologii za uszami, to w utrzymywaniu porządku byli bezsprzecznie skuteczni…
Nie zamierzał na razie przerywać seansu grupie oglądającej telewizję, ani partii karciarzy. Podszedł do baru, siadając przy żołnierzu pijącym wódkę. Sam miał ochotę na ćwiartkę.
-
Tamten nawet nie podniósł na ciebie wzroku, chociaż swoim wyglądem odróżniałeś się od reszty sołdatów, a i opowieści o twoich wyczynach musiały już dotrzeć do uszu części z nich. Pozostali rzucali na ciebie okiem od czasu do czasu w milczeniu, a barman jedynie podniósł pytająco brew, czekając na twoje zamówienie.
-
— Ćwiartkę i zagrychę. — Powiedział barmanowi, machając niechlujnie ręką.
Po tym zwrócił się do żołnierza siedzącego obok.
— Wasz stopień i nazwisko? — Zapytał, a w jego tonie nie było srogości ani buty, tylko raczej pozbawiona szczególnego nacechowania obojętność. Spojrzał na sołdata.
-
Przed tobą dość szybko znalazła się odpowiednia ilość wódki, a także pajda chleba ze smalcem i kilka kiszonych ogórków.
- Sierżant Popow. Witalij Popow. - odparł równie obojętnym tonem, co ten, w którym ty zadałeś mu pytanie, po czym opróżnił kieliszek jednym haustem, od razu zamawiając u barmana dolewkę. -
Potomkin nie odpowiedział od razu. Zamiast tego chwycił swój kieliszek i wychylił go, czekając na znajome poczucie żaru na przełyku.
Po tym, gdy już odłożył szkło z powrotem na blat, powrócił do rozmowy.
— Sierżancie Popow, długo już służycie w armii?
-
//No nie, to nie jest żaden z tych żołnierzy, którzy wybrali się z tobą na Martwe Pola. Nie żebym robił ci na złość, po prostu miałem od początku zamysł jak przedstawić tę postać. Także twoja odpowiedź trochę nie pasuje do kontekstu, prosiłbym o edycję.//
-
//Done.//
-
Alkohol w przyjemny i znajomy sposób drażnił twoje gardło, spływając aż do żołądka, z którego zaczęło rozchodzić się ciepło.
- Armii? Której armii? - zagadnął z lekkim, sarkastycznym uśmieszkiem na ustach. -
— A czy to ważne w której? W tej, w której masz karabin w łapach i rozkaz strzelania z niego. — Odpowiedział.
Powoli trącał szkło koniuszkiem palca. Ruch naczynia, kołyszącego się na blacie, miał w sobie coś hipnotyzującego.
//Muszę sobie przypomnieć co chciałem osiągnąć tą rozmową, kurczę blade.//
-
- Od początku zarazy. - powiedział, wzdychając ciężko. - Kilka dobrych lat. Straciłem rachubę. A co?
-
— Byłeś kiedyś z karabinem w miejscu, do którego nie wróciłbyś za wszystkie skarby świata?
-
Kiwnął ponuro głową bez chwili namysłu.
- Okopy pod Charkowem. Nigdy więcej. - powiedział, cedząc każde słowo przez zęby. Nie wydawał się jednak szczególnie skłonny do podzielenia się z tobą szczegółami. -
Potomkin pokiwał głową w zadumie.
— Wiesz czemu pytam? — Spojrzał na pusty kieliszek wódki. — Muszę wstać, pójść i powiedzieć moim chłopakom, że jutro wracamy do ich okopów pod Charkowem.Wrócił myślami do tego piętra. Do korytarzy wypełnionych pulsującym, zgniłym mięsem. Do pojedynczych kroków, stawianych z ostrożnością równą rozbrajaniu aktywnej bomby. Do kolebki nowej, przerażającej formy życia.
— Nie mam serca zrobić im tego. — Powiedział głuchym głosem.