Miasto Ur
-
//Taki też miałem zamiar, chciałem tylko żeby twoja postać wzięła udział w tej defiladzie wojsk, a potem przyspieszmy trochę akcję.//
Cóż, trzeba było przyznać, że i w kwestii mody twój małżonek miał gust. Odziana na lokalną modłę, w suknię podobną do tej, jaką kupiłaś sobie krótko po przeprowadzce tu z Zimtarrą, w kolorze jaskrawej czerwieni, wyglądałaś zjawiskowo. Efekt polepszały tylko rozmaite perfumy, złote naszyjniki, pierścienie i bransoletki oraz wpięte we włosy kwiaty z waszego gigantycznego ogrodu. Zimtarra prezentował się również dość dostojnie, z czerwoną peleryną na plecach, odziany w nagolenniki, naramienniki, napierśnik, karwasze, kolczugę i hełm z nosalem, wszystko to w kolorze złota, ale wykonane zapewne z najlepszej lokalnej stali. Strój uzupełniały jego bliźniacze ostrza, ukryte w pochwach zdobnych roślinnymi motywami, przetykanymi szlachetnymi kamieniami i złotymi oraz srebrnymi nićmi.
Po przygotowaniu, opuściliście wraz z małą eskortą (wśród których znaleźli się znani ci już Rodo i bezimienny Nord. Obaj mieli zostać w mieście i dbać o twoje bezpieczeństwo) wasz pałac rydwanem zaprzęgniętym w dwa śnieżnobiałe konie. W pobliżu głównej bramy miasta musieliście się rozstać. Ciebie wraz ze strażnikami odprowadzono na miejskie mury, tuż nad bramę, gdzie mogłaś podziwiać defiladę wojsk twojego męża. Poza strażnikami towarzyszyła ci tam również cała miejska śmietanka, złożona z najbardziej wpływowych i bogatych mieszczan, kupców czy handlarzy niewolnikami. Poza nimi w tłumie wypatrzyłaś też dwóch innych Lordów, zarządzających miastem i państwem wraz z Zimtarrą: wysokiego i dobrze zbudowanego Sheqoę oraz Aziela z jego charakterystycznym, długim warkoczem. Oni również odziani byli w bogate szaty, każdy przyprowadził też własnych strażników, sługi czy członków rodziny. Obaj, gdy tylko cię zauważyli, skinęli ci z szacunkiem głowami, gestem zapraszając, abyś stanęła w pobliżu i wraz z nimi obserwowała zbliżające się widowisko. -
Podeszła do nich i ukłoniła się na przywitanie. Nie zaczynała rozmowy, choć dosyć poważnie zastanawiała się, dlaczego Zimtarra szedł walczyć, a oni stali z nią na górze.
-
Obaj mężczyźni obserwowali w milczeniu maszerujące oddziały. A było co oglądać… Wojsko prowadził Zimtarra, dumnie prezentujący się z rydwanu, którym wcześniej oboje tu przybyliście. Za rydwanem kroczyli ciężko opancerzeni od stóp do głów katafrakci dosiadający przedniej krwi koni. Tak jeźdźcy, jak i wierzchowce mieli na sobie lamelkowe pancerze i kolczugi, kawalerzyści również hełmy, które uzupełniali maskami i osłonami na twarz. Mieli przy sobie ciężkie szable, buławy, łuki, strzały i długie włócznie. Musieli być członkami arystokratycznych czy kupieckich rodów, tylko najbogatszych stać na takie wyposażenie. Zapewne stanowili też gwardię przyboczną twojego męża. Kolejni szli do boju piesi ciężkozbrojni, w lamelkowych zbrojach, z hełmami na głowach, mieczami przy pasie oraz halabardami i tarczami w rękach. Kolejne oddziały nie miały już na sobie zbroi, tak ze względów finansowych, jak i praktycznych: na pustyni mimo wszystko walczy się lepiej bez tylu kilogramów żelastwa na sobie. Ci najbardziej rośli i postawni dzierżyli dwuręczne, zakrzywione miecze, inni mieli bardziej standardowe uzbrojenie, a więc parę bułatów lub bułat, tarczę i włócznię. Nie brakowało też pieszych łuczników. Tubylcze plemiona koczowników, od dawna wiernie wspierające Ur, i tym razem nie zawiodły, dostarczając pokaźne kontyngenty swojej lekkiej jazdy, od sposobu działania polegającego na plądrowaniu okolicy i błyskawicznej ucieczce zwane Szarańczą, a także konnych kuszników i oszczepników oraz jeźdźców wielbłądów. Pochód zamykał Maldrith Mroczna Klinga, w paradnej zbroi, siedzący na grzbiecie Ponurego Jaszczura. Za nim na takich samych wierzchowcach jechało około tuzina kolejnych Drowów, zapewne Magów, potem kilkuset pieszych drowskich szermierzy i kuszników oraz pokaźny zastęp niewolnej piechoty, głównie Orków i Goblinów. Najbardziej imponująca była jednak Hydra, wielkie, mające kilka głów, monstrum, znane ze swej obecności w drowskich armiach. Najwyraźniej psy wojny Maldritha i do takich stworów miały dostęp.
- Shakir, Shakir, Shakir! - skandowali maszerujący żołnierze, na co Aziel skinął z podziwem głową, a Sheqoa podrapał się po łysej czaszce. Dostrzegając twój pytający wzrok, odezwał się:
- Shakir. W twoim języku tytuł ten jest tłumaczony jako Sułtan.
- Ci, którzy niegdyś go nosili, byli najpotężniejszymi synami Ur. - dodał Aziel, krzyżując dłonie za plecami. - Władcy Świata. -
-Lud potrzebuje kogoś takiego, bohatera za którym mogą ruszyć ślepo w bój. Dał im nadzieję na powrót do potęgi, a oni oddadzą mu swoje życie w zamian. - Pomyślała przez chwilę o Zimtarze. - Ta rola do niego pasuje.
-
- Obyś miała rację. Ta wiara nie utrzyma się długo w próżni. Armii potrzebne są zwycięstwa i łupy, bez tego zmienią się w bandę niezdyscyplinowanych maruderów, pierzchających na widok jakiegokolwiek wroga. - mruknął Aziel. - Oby Zimtarra prędko dostarczył im tego, czego pragną.
- On robi swoje, my robimy swoje. Musimy zarządzać tym miastem jak i całym państwem w godny sposób pod jego nieobecność. - dodał drugi Lord. -
-Tak, każdy ma swoją rolę i każda z nich jest równie ważna, szczególnie w czasie wojny. Losy państwa będą toczyć się zarówno na froncie jak i poza nim. Wielu ojców oraz synów opuszcza swoje rodzinne domy, w tym czasie musimy zapewnić ich rodzinom dobre życie, żeby mieli dokąd wrócić.
-
- Skoro o tym mowa… Myślałaś już nad tym, pani? O odpowiedzialności, jaka na ciebie spadnie?
-
-Nie wiem, czy jestem gotowa, ponieważ wciąż wiele rzeczy jest dla mnie nowych, ale postaram się spełnić swoją rolę jak najlepiej. - Odpowiedziała po chwili zastanowienia. - Z waszym wsparciem powinnam sobie poradzić.
-
- Z radością będziemy służyć ci radą i pomocą. - powiedział Aziel, a drugi Lord przytaknął mu energicznym kiwnięciem głową. Po chwili milczenia obaj arystokraci przeszli na drugą stronę murów, aby obserwować wojska, które zaczęły wylewać się na pustą przestrzeń poza zamkowymi murami.
-
Z zaciekawieniem obserwowała potęgę armii Zimtarry. Na otwartej przestrzeni mogła podziwiać ją w całości, co jeszcze bardziej ukazało jej ogrom. Nigdy wcześniej nie widziała tylu ludzi w jednym miejscu. Ten widok był dla niej przytłaczający na tyle, że zaczęły jej drżeć dłonie, co starała się ukryć opierając je o mur.
-Tylu ludzi zjednoczonych w jednej sprawie… -
- Pójdą za nim choćby i na śmierć. - przyznał Aziel, kręcąc lekko głową. - Od czasów Sułtanatu Ur nie było w naszym mieście tak charyzmatycznego lidera jak on.
-
Pokiwała głową zgodnie, po czym zacisnęła ze sobą dłonie i spuściła wzrok, jakby do modlitwy.
-Oby tylko wrócił cały i zdrowy…