Autobus [Z BEACH CITY]
-
O jejku, już się zaczyna. Pytanie po prostu świetne
-Em… ludzie tak długo nie żyją. Sto lat może tak, ale nie tysiące… -
Ech… Jakbty nie mogła zadać jakiegoś pytania, na które odpowiedź jej nie zasmuci!
Diamencik w wielkim zdziwieniu podniosła jedną brew i przybrała zdezorientowany wyraz twarzy.
-Chyba nie łapię, tato… Ale jak to możliwe, że ludzie żyją sto lat? Skoro ja jestem dzieckiem, a ty jesteś dorosłym, a dorośli są starsi od dzieci, a ja mam kilkaset tysięcy lat, a ludzie żyją najwyżej 100, to… Nie łapię tato, naprawdę nie łapię. - odrzekła mu, tylko bardziej gmatwając sprawę. -
Nie dość, że gmatwa, to dodatkowo tylko bardziej sprawia, że odpowiedź na pewno jej nie pocieszy. Oby tylko nie zaczęła, bo wtedy będzie naprawdę, ale to naprawdę źle.
-Wiesz… masz rację w tym, że dorośli są starsi od dzieci, a ja mam akurat mam rację, że ludzie dożywają tych stu lat. Ale wiesz… ty przecież nie jesteś człowiekiem, tylko Klejnotem. Pamiętasz panią Perłę? Ona też jest przecież Klejnotem, nie człowiekiem. A Klejnoty dłużej żyją od ludzi. Rozumiesz już? -
Niestety… Taka prawda. Oby tylko nie była długo smutna z tego powodu, ponieważ smutna Diamencik to naprawdę jedna z ostatnich, jeśli nie ostatnia rzecz, jaką Kevin chciałby widzieć.
-… Rozumiem, tato. Twoja kolej. - mruknęła pod nosem, jakby zdając sobie sprawę z tego, jak to wszystko naprawdę wygląda. Tuż po tym, mocno się w niego wtuliła. Naprawdę mocno, aż mu trochę niekomfortowo wbiła swoje małe paluszki w boki. -
I co najważniejsze - smutna Diamencik tylko dolałaby do czary goryczy ich nie aż tak ciekawej sytuacji uciekinierów i poszukiwaczy nowego życia. Oj, dolałaby.
-Ten… - zaczął zakłopotany, przez jej mocne wtulenie i świadomość jej smutku nie mogąc nawet wymyślić jakiegoś sensownego pytania - Może… powiesz mi coś o tym, co… potrafisz? W sensie… jakie masz moce? Nie musisz pokazywać, jakby coś. -
A już nawet nie wspominając o tym, że taka widocznie zdołowana Diamencik mogłaby tylko ściągnąć na nich zdecydowanie zbyt wiele niepotrzebnej uwagi.
Kevin mógł usłyszeć, jak Diamencik bierze kilka głębszych wdechów, żeby się opanować. Kiedy już to zrobiła, lekko się odkleiła, żeby móc porozmawiać. Nie wygląda na to, żeby jej się zbierało na mocny płacz, ale i tak jest widocznie skwaszona i w niedobrym humorze. Odezwała się spokojnie, ale cicho:
-Mmmm… Nie wiem zbyt wiele o tym co umiem. Na pewno jestem silna, mogę latać i… Jak jestem zła, to zawsze się komuś dzieje krzywda i to widzę dopiero jak się uspokajam… No i jak krzyczę, to się dzieją złe rzeczy. -
Nie tylko zbyt wiele uwagi, ale w pewnych przypadkach mogłoby się nawet komuś coś stać. Brrrr.
-Och… no tak. Rozumiem, kochanie. -
Zwłaszcza, że z tego co powiedziała właśnie jego podopieczna, jej moce to nie żarty. Wszystkim wyjdzie na lepsze, jeśli ta niezwykła dziewczynka pozostanie tak radosna, jak to tylko możliwe.
Diamencik po chwili się odezwała:
-Powiesz coś jeszcze o moich mocach, tato? Nie będziesz się mnie wstydził przez nie, prawda? - zadała nieśmiało pytanie, lekko przy tym machając nóżkami, żeby je rozruszać. -
-Nie no, co ty… - odpowiedział lekko zaniepokojony tym pytanie, szybko ją przytulając przez chwilę na wszelki wypadek - Nie mam żadnego powodu, by się za ciebie wstydzić. Szczególnie za moce, które… są częścią ciebie. Jak talenty u ludzi. Tak, może teraz czasem ci ciężko, ale… jak ktoś ma do czegoś talent, to może je ćwiczyć, by być lepszy. A wtedy jak go opanuje, to może nawet robić dobre rzeczy za ich pomocą.
-
Diamencik westchnęła jakby z ulgą, czując nie tylko ciepły uścisk, ale również słysząc ciepłe słowa.
-… Dziękuję. - odparła krótko, teraz już jak na razie na stałe przyklejając się do Kevina.
“Za 10 minut wjedziemy na przedmieścia Nowego Jorku. Proszę przygotować się do przesiadki i posprzątać swoje siedzenia. Dziękujemy.” - rzekł kierowca przez nagłośnienie zamontowane z przodu, z tyłu oraz po środku pojazdu.