Your browser does not seem to support JavaScript. As a result, your viewing experience will be diminished, and you have been placed in read-only mode.
Please download a browser that supports JavaScript, or enable it if it's disabled (i.e. NoScript).
Dalsza część agonii i śmiechu Diamentu.
Chciał się obudzić. Niczego innego nie chciał.
Nie. -Nie próbuj, złotko…
Czemu?! Czemu to robisz?! - Zaczął wrzeszczeć. Zapomniał, że to tylko sen.
-Ponieważ potrafię. Sny istot organicznych są… Ciekawe.
Nie lepiej byłoby Ci…upiększać je? - Wycharczał.
-Nie. Zwiększony ból przez chwilę.
Krzyczał z bólu. Nikt mu nie przyjdzie na pomoc. Ile czasu może trwać sen?!
Tyle ile Biały Diament chce. -Hahaahaha. Ludzie-co Mój Promyczek w nich widzi? Tacy słabi, tacy głupi…
Słuchał tyrady.
-Nawet nie potraficie ode mnie uciec.
Przynajmniej mamy uczucia, cholero. - Warknął.
-Ja też je mam. Tylko, że w bardziej użytecznej formie.
Udowodnij. Uczyń mnie szczęśliwym. Jeżeli masz emocje, potrafisz to. -
Diament niweluje cały ból. I go przytula do swojego klejnotu, który go od razu uspokaja.
Był uspokojony. Jednak nie był szczęśliwy.
Diament daje mu uczucie przytulania do Zoey i miłości.
Wspomnienie uczuć, jakie czuł przy Zoey…jeszcze bardziej go zdołowały.
Diament daje mu uczucie matczynego uścisku.
To już lepsze…Ale to nie była matka. To było ktoś, kto go krzywdził. Nie był szczęśliwy.