Czaty
-
Z zabranych z banku pieniędzy, po odliczeniu zamówionego dopiero co obiadu, zostały ci jeszcze dwa złotniki i sześć srebrników, ale czego nie robi się dla wyższych celów? W perspektywie tego, czego możesz dokonać, pieniądze są właściwie niczym. Jeśli chodzi o twojego kompana, to jeszcze go tu nie było, wciąż musiał załatwiać swoją część spraw. Po niecałym kwadransie oczekiwania pojawił się jednak nie on, ale jedna z tubylczych kelnerek, podając ci zamówiony posiłek, tym razem kilka kromek chleba z masłem oraz solidną porcję gulaszu z grzybami, warzywami, gotowanymi jajkami i dziczyzną.
-
Nie podziękował za posiłek. Ponownie przeszło mu przez myśl, że dzikusy nie powinny kręcić się między ludźmi. Na widok na obitego i apetycznego dania, aż pociekła mu ślinka i bez wahania zaczął pałaszować swój obiad.
-
Mniej więcej kilka chwil po tym, jak skończyłeś swój posiłek, a kelnerka zabrała ze stołu naczynia, do środka wszedł twój znajomy. Postał chwilę obok przejścia, lustrując wnętrze, w którym zaczęły powoli gromadzić się tłumy, a gdy cię odszukał, szybko i zdecydowanie ruszył w kierunku twojego stolika.
- I jak? - zagadnął szybko, siadając na krześle naprzeciwko. Z niemałym zdziwieniem odkryłeś, że jego głos zaczął wreszcie zdradzać jakieś emocje, do tego było to… poddenerwowanie? A może nawet niepokój? -
-Wszystko załatwione, transport stoi przed wejściem, a towar zakupiony. Muszę ich tylko odebrać. A ty? Zaciągnąłeś ochronę? Wydajesz się jakiś nieswój.
-
- Musimy zmienić nasze plany, przynajmniej teraz. - odparł i rozejrzał się po saloonie, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni ubrania jakąś kartkę i położył przed tobą. - Masz tu namiary na odpowiednie osoby, opłaciłem ich z góry, odeskortują cię pod sam dom. Ja… Powiedzmy, że spotkam się z wami później, o ile w ogóle, bo możliwe, że będę musiał udać się w zupełnie inne miejsce.
-
Spojrzał na niego wyraźnie niepocieszony.
- Nie próbujesz mnie chyba wystawić? Gdzie i dlaczego musisz tak nagle wyjechać? -
- Nie wiem gdzie, a nawet gdyby, to nie mam zamiaru ci powiedzieć, żeby się nie narażać. Cóż, powiedzmy, że spotkałem tu kilku starych znajomych, którzy mają do mnie stare pretensje, a ja nie mam zamiaru pozwolić im na to, żeby nafaszerowali mnie ołowiem. No i nie mam zamiaru wciągać w to ciebie, każdy Wizjoner ma jakiś cel w życiu, jeśli zginiesz razem ze mną, to go nie wypełnisz.
-
- Tak to prawda. Każdy musi po prostu robić swoje. - Przytaknął postawionej przez Nathana sentencji, chociaż powodem było bardziej chęć uniknięcia ewentualnej strzelaniny, niż wiara w przeznaczenie. Spojrzał na niego nadal z kwaśną miną - Więc co? Tutaj się rozstajemy i będę musiał sam odstawić Mivotów? - Westchnął - No dobrze. Ale możesz chociaż zaprowadzić mnie do najemników i przedstawić mi ich osobiście? Jeśli pójdę sam mogą nie uwierzyć że jestem z tobą. - Powiedział, chociaż powodem tej prośby, było to że nie ufał Nathanowi i podejrzewał go, że wcale nie opłacił ochroniarzy.
-
- Uwierz, że wolisz nie przebywać teraz w moim towarzystwie. - odparł z wątłym uśmiechem i wstał szybko od stołu. Odszedł, sadzając długie kroki, nie dając ci przez to szans na jakikolwiek protest, chyba że pobiegniesz za nim i spróbujesz go dogonić.
-
Nie miał zamiaru dać za wygraną. Pobiegł za nim i zawołał:
- Ejże! Mówię poważnie! To zajmię tylko chwilę i rozwieje wszystkie wątpliwości. -
Do tego czasu opuścił już saloon. Usłyszał twoje słowa, ale nie zatrzymał się. Na szczęście zdołałeś wypatrzeć go w tłumie. I nie tylko jego. Na tle odzianych niemalże barbarzyńsko traperów, ludzi gór i innych lokalsów, obwieszonych bronią najemników i łowców nagród oraz ubranych funkcjonalnie, wygodnie i dość elegancko kupców i handlarzy spoza okolicy dostrzegłeś też trzy sylwetki, zupełnie niepasujące do otoczenia, trochę jak Nathan. Wszyscy trzej byli mężczyznami, podobnego wzrostu i postury, choć ciężko było ci powiedzieć coś więcej. Z tłumu wyróżniał ich dziwny ubiór. No, może nie taki dziwny, solidne buty z ostrogami, odprasowane na kant spodnie, koszule, marynarki, krawaty, rękawiczki, meloniki, ale pasujące bardziej do Imperium czy jakiegoś jeszcze większego miasta poza Oskad, a nie Czat. Wszyscy mieli na sobie identyczne stroje, które różniły się jedynie kolorem: o ile buty zawsze były z ciemnej skóry, podobnie jak pasy, to reszta ubioru była w wypadku jednego zielona, drugiego niebieska, a kolejnego szara.
-
Zmieszał się nieco, widząc te nowe postacie. Czy to byli ci którzy sprawiają kłopoty Nathanowi? Cóż nieważne jak bardzo są niebezpieczni, raczej nie zrobią nic głupiego w takim tłumie. Pobiegł próbując dogonić Nathana.
-
- Teraz zabiją nas obu, wspaniale. - mruknął tamten kwaśno na twój widok, gdy w końcu przecisnąłeś się przez tłum i go dogoniłeś. - Właśnie dlatego liczyłem, że już nie pokażesz się w moim towarzystwie. Teraz nie spuszczą cię z oka.
-
- Zaraz co? - Rozejrzał się za wspomnianymi typami. Następnie powiedział już nieco zdenerwowany głosem - Jeśli są tacy niebezpieczni dlaczego nie pójdziesz z tym do szeryfa? No i przecież nie zastrzelą nas tak przy ludziach.
-
- Mógłbym pójść nawet do Najwyższego Protektora, a i tak nic by to nie dało. Ci ludzie stoją ponad prawem, chociaż mu służą. No, na swój sposób. Wyjaśnię ci później, o ile jakieś później będzie. I zdziwiłbyś się, słyszałem, że potrafią nie dbać nawet o postronne ofiary, więc zabicie kogoś na widoku pewnie przyjdzie im jeszcze łatwiej.
-
Serce zaczęło mu szybciej bić na te słowa i świadomość w jakie bagno się wkopał. O ile to wszystko było prawdą.
- Więc…co teraz? -
- Ile zajmie ci zebranie niewolników, pieniędzy, środka transportu i opuszczenie miasta? - odparł, jakby szybko kalkulując coś w myślach.
-
- Wszystko już przygotowane. Wystarczy zebrać i wyruszać. Zajmie to godzinę. Pytanie czy ci najemnicy są pewni i gotowi?
-
- O nich się nie martw… Masz pół godziny na wybycie stąd, jeśli do ciebie nie dołączę masz kontynuować misję sam. Najemnicy zapewnią ci ochronę, będą czekać przed miastem. - powiedział i nim zdążyłeś zareagować, schował dłoń pod płaszcz, jak gdyby chciał sięgnąć po broń, i gwałtownie skręcił w lewo. Wasi prześladowcy, kimkolwiek byli, postanowili pójść za nim, ciebie najwidoczniej uważając za cel drugorzędny. Lub jego za tak priorytetowy. Tak czy siak, grunt, że tobie odpuścili, przynajmniej teraz.
-
Powinien to zrobić od samego początku. Nie miałby wtedy na głowię tych zabójców. Pobiegł czym prędzej do wozu, który zostawił pod saloonem, a następnie podjechał nim na plac niewolników, aby odebrać zakupionych i skutych Pirków oraz Mivotwów. Gdy już umięjscowili się na miejscu, skierował się poza granicę miasta, modląc się w duchu o to aby najemnicy rzeczywiście się tam znajdowali.