-
Hełmy
Wraz z użyciem na masową skalę artylerii na froncie, armie, które utknęły w chaotycznej hekatombie, były wystawione na działanie stalowego deszczu. Bardzo prędko okazało się, że to nie eksplozje koszą żołnierzy z uporem szalonego kosiarza, a robią to odłamki, które bardzo często spadały na nieosłonięte głowy żołnierzy i dotkliwie ich raniły lub zabijały na miejscu. W tym celu podjęto kroki jeszcze przed Wrześniem 1914 roku, a efekt tego często przypominał cofnięcie się do czasów średniowiecznych, co w praktyce raz wychodziło, raz nie. Pierwsze owocne próby ochrony czaszek frontowców podjęto pod koniec Sierpnia 1914 roku, choć do rozejmu świątecznego żadna z armii nie miała swojego przypisanego hełmu. Dopiero w Marcu 1915 roku wrogie sobie armie ponownie ruszyły na siebie, tym razem z kawałkiem blachy, który chronił ich głowy.
-
HP-15 “Villigehelm”
Historia Konstrukcji: Wszystko zaczęło się od grupy anschreickich dywizji, które zostały wysłane na pomoc desperacko broniącym się Belgavarczykom, którzy w pierwszej fazie wojny nie trzymali się zbyt dobrze - z kretesem polegli w czasie bitew pogranicznych i mimo wielkich starań i dobrych chęci, do końca roku utracili niemałą ilość ziem. Walki toczone były ze zwierzęcą agresją, nigdzie nie było miejsca, by zatrzymać się choćby na chwilę i odpocząć. Gigantyczne manewry wojsk swą ruchliwością i niepokojem przypominały zwinną jaszczurkę, której długie biegi ograniczane były jedynie przez druzgocący ogień karabinów maszynowych. Aczkolwiek natura rządzi się swoimi własnymi prawami i gad został pożarty przez innego, znacznie większego, aczkolwiek powolnego krokodyla, cierpliwie zanurzonego w wodzie i czekającego, którego ruchy wobec poprzedniego modelu toczenia walki wyglądały ospale. Większą rolę zaczęły grać okopy i ściśle współpracujące ze sobą zespoły fortyfikacji, które wraz z zasilającymi je arteriami komunikacyjnymi stały się w pełni funkcjonującymi narządami obronnymi, a wiecznie biegnąca armia spotkała koniec swych czasów. Kiedy nadeszła słynna dla Belgavaru pora silnych deszczy, wszelkie imperialne operacje ofensywne ugrzęzły w błocie, z którego nie mogły się już wydostać. Kiedy mięśnie zawiodły, sprowadzono artylerię, która niczym śmiercionośny mag, zsyłała na kryjącą się w norach niczym szczury piechotę deszcz gorącej stali. Centrale dowódców tonęły w raportach od lekarzy, którzy dużo uwagi zwracali na rany dotyczące głowy. Nie musiały być one wielkie i rozległe, prowadząc do całkowitej destrukcji czaszki, która wybucha niczym przekłuty balon - spora część była rozmiarów pestki dyni, a nawet mniejszych, ale zabijała tak samo. Na wojsko padł blady strach, który paraliżował akcje i pożerał sny. Materiałowe czapki, w które wyposażeni byli żołnierze wszystkich armii, nie dawały żadnej ochrony. O ile nie było to tak odczuwalne w pierwszych fazach wojny w Belgavarze czy Romandii, to tutaj metalowe drzazgi zbierały krwawe żniwo. Statystycznie co trzecia rana dotyczyła głowy, a jej powodem były odłamki. Jako pierwsza jakoś powstrzymać te sianokosy śmierci próbowała armia anschreicka, wprowadzając nowy model fortyfikacji, zwanej baldachem przeciwartyleryjskim. Jak sama nazwa wskazywała, był to sporych rozmiarów dach, wykonany z kilku mocarnych kawałków blachy, zespawanych ze sobą i obwarowanych workami z piaskiem, będący integralną częścią okopu. Z czasem baldachy przeciwartyleryjskie zaczęły przybierać kształt drewnianych bunkrów z normalnymi ścianami oraz drzwiami. Mimo dobrych intencji i niedużej poprawy losu żołnierzy, niemal codziennie skazanych na daleko położoną eksplozywną orkiestrę, ich budowa miała sporo wad. Część okopu, w której został skonstruowany, stawała się martwym punktem, z którego w żaden sposób nie można było razić przeciwnika, a w razie opieszałości i natarcia pod egidą kanonady, stawały się śmiertelną pułapką, którą atakujący bardzo łatwo mógł odizolować od reszty okopu i zneutralizować rezydentów przy użyciu granatów. Jednakże największą wadą baldachów była ich statyczność, w końcu były to fortyfikacje. Żołnierze musieli zbierać się w określonym punkcie, który tracili, jeśli musieli atakować. Stało się jasne, że do zapewnienia faktycznej ochrony piechurom należy stworzyć coś prostszego. I mobilnego. Jak się niedługo potem okazało, wybawieniem okazały się dawne czasy, a konkretniej pancerze. Jednakże nie były one celem, a to, co chroniło wtedy głowę ówczesnych rycerzy - hełmy. Jeden z anschreickich lekarzy polowych, parający się neurologią, Thorsten Paasche, pod wpływem leczonych przez niego ran i częstej beznadziei wobec wielu przypadków, zdecydował się skontaktować z centralą i przedstawić punkt widzenia na ten temat z pozycji medycznej, mówiąc, że bez żadnego rozwiązania w tej dziedzinie w niedługim odstępie czasu większość żołnierzy zginie lub odniesie rany w wyniku działań artyleryjskich, aniżeli kul i bagnetów razem wziętych, co biorąc pod uwagę niemożność poradzenia sobie z nimi z perspektywy pojedynczych jednostek, odniosło spory efekt - centrala, zajmująca się dowodzeniem w tym regionie pod koniec Sierpnia 1914 roku wysłała wszelkie raporty i dokumentację medyczną do Wszechsztabu, z żądaniem uczynienia zdecydowanych kroków tej sprawie. Beton wojskowy się przełamał, aczkolwiek nie od razu, ponieważ niedowierzano, że porzucone dawno temu pancerze, a konkretniej ich jeden element, będzie w stanie skutecznie zaradzić temu strasznemu problemowi. Postanowiono dać mu jednak szansę i skontaktowano go z wytwórnią stali w Kreindorffie, FS Ruprecht Hirschl. Neurolog wysłał im projekty rysunków technicznych nowego nakrycia głowy, którego podstawą była dawna salada. Wytwórnia podchodziła do tego sceptycznie i z dystansem, uznając to za fanaberię, ale dzięki oferowanym przez generałów funduszom przełamali się i wykonali pierwszą partię, która opuściła mury fabryki jeszcze 9 Września 1914 roku i bez testów wstępnych pojechała prosto na front, konkretniej pod Rijhes, gdzie doszło do ciężkich walk, pod lakoniczną nazwą “Wz.1914”. 11 Września żołnierze otrzymali nietypowy prezent - poza niezbywalną żywnością, amunicją, bronią i mundurami, otrzymali coś jeszcze - złowrogo wyglądający hełm, wykonany z jednego twardego kawałka blachy chromoniklowanej, z dwoma charakterystycznymi wypustkami po bokach, będącymi wentylatorami. Z pozoru ciężki i nieporęczny, spisał się świetnie już w pierwszych dniach użycia. Hełm o grubości 1,1mm nic sobie nie robił z większością szrapneli i doskonale odbijał to, co w niego uderzało, a na jego korzyść wpływały cechy konstrukcyjne - hełm nie chronił samej mózgoczaszki, a wykraczał poza podstawowe założenia dla takowego hełmu. Szeroki daszek był tarczą dla górnej części nosa i oczodołów, a wielki nadkarczek był niezłomnym obrońcą szyi i górnej części kręgosłupa. Ba, był na tyle twardy, że mógł zatrzymać wystrzeloną kulę karabinową wystrzeloną ze stu metrów w czołową część i dzięki swym błyszczącym walorom ochronnym został prędko polubiony przez żołnierzy. Niedługo potem doszło do sześciomiesięcznego zawieszenia broni, które pozwoliły na dalsze eksperymenty z tym tytanicznym hełmem, o mało mówiącej nazwie “Wz.1914”, które ciągnęły się przez cały ten okres. Już pierwsze wersje produkcyjne spisywały się doskonale, ale ich główna wada leżała w produkcji - tłucze się je wolno, a sam proces tworzenia jest drogi i karkołomnie trudny, ale z obaw przed degradacją w cechach obrony czaszki, zrezygnowano z uproszczeń. Wz.1914 otrzymywał sporo planów, ale mała część z nich została w pełni zrealizowana. W jednym z ambitniejszych zakładano dodatkowe wykorzystanie wentylatorów jako drugiej formy zamocowania stalowej płyty na przednią część hełmu, która była w stanie bez problemu wytrzymać strzał z karabinu z 80 metrów, ale prędko z niej zrezygnowano, z powodu jeszcze większej ciężkości i przymusu wykorzystania większej ilości materiałów, które można przeznaczyć na coś innego, dlatego też nigdy nie znalazły się na froncie. Opracowano pokrowce w różnych kolorach, z początku musztardowym, ziemistoszarym i białym, ale do końca rozszerzono tę paletę o zielony i szary, wraz z eksperymentalnymi formami bardziej zaawansowanego kamuflażu. Inne plany natomiast zakładały wykonywanie go z innych stopów metali, ale do chwili obecnej żaden nie okazał się lepszy niż obecny i często był regresem. Przezbrojenia nakryć głowy dokonywano wraz z całościową zmianą krojów mundurowych, dostarczanych żołnierzom fazami, z pierwszeństwem dla oddziałów frontowych. Z tego powodu zaczęto nazywać go “Hełmem Wiliżerów”, a pod koniec życia ostatnich rozejmowych projektów oficjalnie nazwano go HP-15 Wz.1915, ignorując pierwszą datę powstania, by pasował do reszty kroju, za przyczynę podając ustanowienie oznaczenia od roku, w którym armia anschreicka została w pełni przezbrojona, co mijało się z prawdą - aż do ostatniego etapu walk w Rijhes pewna część frontowców korzystała z przestarzałego sprzętu i nawet poskąpiono im hełmów, jednak do epizodu walk Anschreitów na terenie ich własnej ojczyzny wszyscy je otrzymali, podobnie jak i nowy krój mundurowy. To na tyle porządna konstrukcja, że stała się wzorem dla stworzenia imperialnych Kierenyjów i pożądać zaczęto ich nawet zagranicą. Obecnie jest znakiem rozpoznawczym armii anschreickiej, nadając noszącym go żołdakom złowrogi wygląd i z całą pewnością będą z niego korzystać długo.
Dostępne farby: Ziemistoszara.
Kolory pokrowców: Ziemistoszary, musztardowy, biały, zielony, szary, kamuflażowy (“Drzazgi”, "Lampart).
Zalety:
+ Doskonałe walory ochronne,
+ Jak na wagę, stosunkowo wygodny,
+ Jest w stanie zatrzymać rozpędzoną kulę,Wady:
+ Wysoka cena,
+ Spora waga.Koszt: 500 marek anschreickich.
Koszt pokrowca: Zwykły - 300 marek anschreickich
Kamuflażowy - 700 marek anschreickich. -