Pionki [Podgórze]
-
Niewielkie kasztelaństwo pionkowskie położone u stóp Góry nie może się wyróżnić niczym szczególnym - są tu jedynie cztery wioski, w tym jedna pełniąca rolę osady kasztelana, wszystkie niezbyt bogate i zajmujące się głównie pracą w kamieniołomie oraz pszczelarstwem. Tylko podczas wielkiego sabatu bogów, Światowita, Pionki ożywają prawdziwą, niezwykle barwną zbieraniną ludzi, którzy ściągają tu z całego Księstwa na wielki festyn, czy to jako uczestnicy, czy handlarze czy złodzieje. W związku z tym jedyną poważnie rozbudowaną infrastrukturą tej prowincji są bardzo porządne drogi, utrzymywane i wybudowane z kieszeni Wielkiego Księcia. Sam kasztel kryje się w lesie, na pierwszych pochyłościach należących do Góry. Jedyną wyżej położoną budowlą ludzką jest już tylko świątynia Peruna na stoku, jednak miejsce to nie jest dostępne dla prostych śmiertelników.
-
// @WikuniaAndyjska to jest temat do startu dla ciebie. W ostatnim czasie nie było poważnych zaleceń i jedyne, co wam pozostało by się wyżywić, to napaść przy drodze, a akurat tak się składa, że tu mnóstwo osób ściąga na festyn, więc robota powinna być prosta. Zacznij jak uznasz za stosowne
-
Siemowit był właśnie w trakcie swojego dziesiątego spaceru wzdłuż tego samego odcinka drogi. Gdy jego towarzysze zaoferowali napadnięcie na przejezdnych pewnie spodziewali się, że jeszcze tego samego dnia zaczną pracę. Tymczasem jednak ich nieoficjalny lider, powołując się na swoje zasady Czarnych Szczurów, uznał, że nie mogą tak po prostu zaatakować pierwszego lepszego przejezdnego i, ku niezadowoleniu wszystkich, spędził cały dzień łażąc w kółko, analizując rzeźbę terenu oraz wymyślając potencjalny plan ataku. Nadia oraz Zlatko mówili mu, iż napadali na podróżnych jeszcze nim Siemowit nauczył się chodzić i nie jest tutaj potrzebny skomplikowany plan, a praca powinna być jeszcze łatwiejsza teraz, gdy jest ich czterech i mają przy sobie osobę znającą Język Ptaków. Zaklinacz pozostawał jednak uparcie przy swoim. Pozostawił Zlatko oraz Nadię w ich obozie leżącym kilka minut marszu od drogi i wraz z Jaromirem sprawdzał po kolei każdą potencjalną przydrożną kryjówkę nadającą się na dokonanie napadu. Idealne byłoby dla niego miejsce, gdzie z dwóch stron szlak otaczały pagórki, gdyż byłoby to idealne miejsce dla ostrzału z łuków. Dodatkowo rozmyślał też nad zablokowaniem drogi jakimś drzewem i zaatakowaniem podróżnych od tyłu, by nie mieli oni żadnej drogi ucieczki.
-
Niestety, droga prowadziła tu właściwie wyłącznie krętym trawersem pod górę, więc rzeźba terenu nieszczególnie im sprzyjała - co innego roślinność. Udało im się znaleźć miejsce, w którym droga podążała krótkim parowem, wznoszącym wysokie na wzrost Jaromira stojącego na palcach piaszczyste klify, porastane przez krzaczki jeżyn. Natomiast bezpośrednio nad drogą w tym miejscu konary wielkich drzew, których korzenie wypaczały ścieżkę, tworzyły splecione, niemal szczelne sklepienie, idealne, by na górze ukryć strzelca lub dwóch.
-
Spędził dłuższą chwilę analizując dokładnie tę lokację. Policzył wszystkie znajdujące się w pobliżu drogi drzewa i sprawdził, czy jakieś z nich, najlepiej takie, na którym nie mógłby stać żaden łucznik, nadawałyby się do obalenia z użyciem słowa ruń. Przy okazji rozejrzał się też, jak dużo os znajduje się w pobliżu oraz, czy nie ma tu żadnych martwych zwierząt. Na te drugie jakoś specjalnie nie liczył, ale kto wie, może szczęście mu dzisiaj specjalnie sprzyja? Ostatecznie zszedł ponownie na drogę i staną koło Jaromira.
-Co uważasz o tej lokacji? - spytał patrząc na swego towarzysza. Wiedział, że specjalnie złożonej krytyki nie otrzyma, ale zawsze istniała szansa, że gigant wskaże coś, czego Siemowit nie zauważył lub po prostu zgodzi się na wybór tego miejsca, co pomoże zaklinaczowi w ostatecznej decyzji. -
Z drzewem do powalenia było najprościej, bo jedno, na wpół uschłe, już przechylało się nad traktem, więc powalenie go nie powinno sprawić najmniejszych problemów. Osy również latały sporadycznie po okolicy. Co prawda nie dostrzegłeś nigdzie gniazda ale pewnie gdybyś spróbował je zakląć przybyłyby gdzieś z głębi lasu. Co się zaś tyczy martwych stworzeń, przy drodze, w krzakach, dostrzegłeś coś, co przypominało trupa lisa, ze zmiażdżonym karkiem na którym dalaj widać było odcisk myśliwskiego buta, i odciętą kitą - zapewne pozostałości po jakimś polowaniu, na którym ktoś uznał, że reszta futra jest zbyt niskiej jakości.
Jaromir odpowiedział szybko i bez większego zastanowienia; chyba od jakiegoś czasu nudził się i obmyślał już odpowiedź na to pytanie.
- Ano, niezłe jest. Daleko od strażnic, jest się gdzie ukryć, trakt prowadzi od Złotopola, znaczy bogatych tu nie będzie brakowało, no i już je mamy, więc nie będziemy musieli więcej po próżnicy się włóczyć, tylko szybko zabrać się za robotę -
//najbliżej wioski Marwo są właśnie Pionki, więc może to dobre miejsce by rozpocząć poszukiwania
@Wiewiur -
Skinął głową słysząc opinię Jaromira i przeszedł się jeszcze kilkukrotnie odcinek drogi idący parowem, tak, jakby starał się na siłę znaleźć jakieś minusy tej lokacji. Ostatecznie wrócił do swojego towarzysza z zamyślonym wyrazem twarzy. Mimo tego, że miejsce było pewnie tak blisko do idealnej lokacji na napad, jak to tylko możliwe w tej okolicy, paranoja i perfekcjonizm Siemowita sprawiły, iż miał lekką ochotę spędzić kolejne kilka godzin na szukanie innego miejsca. Ostatecznie musiał jednak odrzucić ten pomysł, gdyż zdawał sobie sprawę, że Nadia i Zlatko zamordują go, jeśli zmusi ich do zbyt długiego czekania.
-Dobrze, powiedzmy, że to miejsce mnie zadowala. Idźmy po resztę grupy i możemy zaczynać - mówiąc to ruszył już wolnym krokiem w kierunku, w którym zostawili czekających w obozie Nadię i Zlatko. -
//aaa, zapomniałem że Jarek nie ma języka… Na migi ci to pokazał, przynajmniej tak przyjmijmy, a ja postaram się już o tym nie zapomnieć.
W obozie zastaliscie Zlatko, chrapiącego cicho na niskim konarze dębu, oraz Nadię, skubiącą właśnie jakąś kuropatwę, prawdopodobnie na obiad, bo obok nad ogniem w kociołku bulgotała jakaś potrawka pachnąca silnie lubczykiem i topinamburem. Kobieta skrzywiła się na wasz widok
- Nosz ile można, bogowie, prosta sprawa niby, a was cały dzień nie ma, zdążyłam już upolować śniadanie i obiad, a was wciąż nie ma i nie ma, myślałby ktoś że was wysłałam żebyście sami kogoś obrabowali a nie tylko znaleźli miejsce, tak to jest jak chłopy coś same mają zrobić…- tu zaczerwieniła się nieco i zrobiła sobie przerwę w tyradzie, by zaczerpnąć oddechu. Obudzony gderaniem siostry Zlatko zeskoczył z drzewa i spytał
- Macie już chociaż odpowiednie miejsce? -
//Zauważyłam to, ale nie wspomniałam nic na ten temat, bo jestem bardzo socially anxious i było mi głupio
Uśmiechnął się lekko słysząc narzekania Nadii. Siemowit brał planowanie dalszych poczynań grupy bardzo na poważnie i nie mógł sobie wyobrazić działania w inny sposób, ale musiał przyznać, że jego perfekcjonizm oraz przestronna ostrożność mogły być czasami wkurzające. Ruszył wolnym krokiem do ogniska, by usiąść na jakimś większym kamieniu lub kawałku drzewa.
-Znaleźliśmy jedno nienajgorsze miejsce. Idzie parowem, klif mniej więcej na wysokość człowieka. W wypadku, gdybyśmy natknęli się na wyjątkowo waleczną lub wielką grupę, mam opcję przewrócenia jednego z drzew, by zablokować ścieżkę. Jedno dobre miejsce dla Nadii, jeden martwy lis leżący w krzakach i dość dużo os - złożył krótkie sprawozdanie siadając - Chciałem, żebyśmy ruszyli tam jak najszybciej, ale skoro Nadia zaczęła już przygotowywać obiad, to chętnie skorzystam z szansy na krótki odpoczynek. -
Marwo
A więc Marwo niespiesznie zbliżał się do swojej pierwszej, słomiańskiej osady. Stresował się tym okropnie, w końcu jest to duże skupisko nieprzewidywalnych słomian. Miał tylko nadzieję, że oni będą się go bać tak bardzo, jak on ich. -
Siemowit
Kobieta spojrzała na ciebie krzywo, jednak zmiękła w ustach uwagę, skinęła jedynie głową i zamaszystym gestem odłożyła do glinianego wiadra obierane mięso. Zlatko przyklasnął i rzucił - No ja myślę, na głodnego to żadna robota - po czym rozdał drewniane miski i łyżki, zaś Jaromir zdjął z ognia kocioł i postawił go przed wami. Po chwili rodzeństwo ponakładało sobie i szybko pochłaniało brązowozieloną, gęstą potrawkę, podgryzając podpłomykami pieczonymi na popiele i popijając ciepłym piwem, ostatnim napitkiem, który mieliście. Jeśli nie uda wam się szybko zdobyć pieniędzy będziecie musieli narażać się na zakażenie, pijąc wodę, jak zwierzęta. -
Marwo
Płonne nadzieje - gwar jarmarku słychać było już wcześniej, niż zobaczyłeś pierwsze budynki. Wszyscy dookoła wydawali się głośnie bawić i ogólnie robić dużo zamieszania, zaś zdecydowanie nikt się go nie bał, ani nawet nie dziwił jego obecnością stolema - zresztą nie był tu jedynym przedstawicielem swego plemienia, kolorowe głowy migały mu co chwila ponad tłumem ludzi. -
Marwo
Takiego rozmachu to się nie spodziewał. Ciągłe dźwięki drażniły jego wrażliwe uszy i sprawiały, że chętnie by się oddalił. Równie odpychający był też ten natłok i chaos tych wszystkich przedstawicieli plemion. Nie ma co, rzucił się na głęboką wodę. Festyn to, jak zdążył dojść do wniosku, najgorsze miejsce dla takiego samotnika jak on. Zamiast pchać się bezpośrednio w tłum i tylko dostarczać sobie więcej nieprzyjemnych doświadczeń rozglądnął się za jakimś wyżej położonym punktem. Może uda mu się wypatrzyć jego słomian?