Los Angeles [USA]
-
Nie było ono szczególnie oblegane, więc nie czekałeś długo, aż przyjęła cię całkiem ładna, młoda blondynka z szerokim uśmiechem na ustach. Pewnie obdarzała nim każdego, a lata praktyki sprawiły, że wyglądał prawie jak autentyczny.
- Dzień dobry panu. Witamy w Los Angeles. W czym mogę pomóc? -
— Cóż, na sam początek mogłaby mi pani powiedzieć gdzie w Los Angeles jest jakiś… urząd? Siedziba? — Pstryknął palcami. — Pal licho co, ale jakieś miejsce, w którym facet może zgłosić się do walki z przestępczością.
-
Przekrzywiła lekko głowę i zamrugała kilkakrotnie. Zdziwienie malujące się na jej twarzy z pewnością było o wiele bardziej szczere, niż uśmiech.
- Cóż… Nie dostaję zbyt często takich pytań, ale mogę pana zapewnić, że nasze służby doskonale sobie radzą, choć z pewnością doceniliby pana… pomoc. -
— Też tak myślałem, w końcu gdyby było inaczej, to ta cała Agencja nie prosiłaby o pomoc, nie? — Zaśmiał się. — To gdzie mam iść?
-
//Jak rozumiem gość nie załapał aluzji i dalej drąży ten sam temat, tak?//
-
// Tak jest. Chyba. ale tak. //
-
- Tak jak mówiłam, nasze służby porządkowe i funkcjonariusze Agencji radzą sobie dobrze. - powtórzyła, z nieco większym naciskiem. - Ale jeśli potrzebowaliby pana pomocy, na pewno by się odezwali.
-
— Oj, ale skoro o Agencji mowa - przecież sama apelowała o pomoc. Widziałem na własne oczy, w internecie!
-
Z westchnięciem, które miało oznaczać, że cierpliwość się jej kończy, wręczyła ci jeden z przewodników turystycznych, na których zaznaczyła coś wcześniej długopisem.
- To, z tego, co mi wiadomo, główna siedziba Agencji w mieście. Proszę tam iść i z porozmawiać właśnie z nimi. - powiedziała. -
— No, o to chodziło, dzięki! — Zasalutował żartobliwie z uśmiechem na ustach, wychodząc z biura informacji turystycznej. — Do zobaczenia!
Gdy tylko stanął na zewnątrz zbadał przewodnik i spróbował zorientować się w terenie, by następnie udać się w kierunku siedziby Agencji.
-
Dobrym punktem wyjścia będzie opuszczenie lotniska. Później możesz udać się na miejsce pieszo, to około trzy, może trzy i pół kilometra, ale nic (poza ograniczonymi funduszami, które na obecną chwilę posiadasz) nie stoi na przeszkodzie, żeby skorzystać z miejskiej komunikacji albo złapać taksówkę, zwłaszcza, że zarówno autobusy jak i taksówki odjeżdżają spod samego lotniska.
-
Taksówka to, autobus tamto… Miał parę nóg, to ich użyje, pieniądze jeszcze się przydadzą. W końcu to nie tak, że obtarcia wywrą na nim wrażenie, nie? Wrzucił uśmiech na usta i najpierw postarał się opuścić lotnisko, a później ruszył w kierunku swego celu.
-
Około połowę drogi przebyłeś spokojnie, całkiem solidnym tempem, a ładna pogoda tylko utwierdzała cię w przekonaniu, że to był doby wybór. Spokojną atmosferę przerwało nagłe wycie syren, które pochodziło od kilku gnających ulicą radiowozów lokalnej policji. Minęły cię, a ludzie wokół zdawali sobie nic z tego nie robić, więc to nie może być nic poważnego… Prawda?
-
Nic poważnego?! Przecież nie widział takiej ilości radiowozów od lat (choć to raczej miało związek z tym, że większość życia spędził na odludziu), coś na pewno się stało! Tym bardziej biorąc pod uwagę, że właśnie Los Angeles było miastem, w którym sytuacja nie była prosta. Pobiegł za radiowozami, przeczuwając, że może będzie to sytuacja, w której jego para rąk się przyda.
-
Radiowozy szybko zniknęły ci z oczu, nie żebyś miał kiepskie tempo, ale policjanci nie oszczędzali swoich maszyn, co utwierdzało cię w przekonaniu, że może rzeczywiście jest to coś ważnego. Po jakimś czasie uznałeś, że pojazdy musiały się zatrzymać, bo dźwięk syren przestał się oddalać. Jakby tego było mało, zdałeś sobie sprawę, że jesteś jedynym, który kieruje się w ich stronę: ludzie i samochody ruszyli w drugą stronę w niemałym pośpiechu lub chowali się w budynkach.
-
W głowie Lue pojawiła się sugestia, że miejscowi chowali się nie bez powodu. Czy w Los Angeles rzeczywiście było aż tak źle? Może wybieganie na środek tego wszystkiego nie było najmądrzejszym co mógłby zrobić… Ale przecież po to właśnie tutaj przyjechał! By pomóc! Nie po to wydał całe swoje oszczędności na bilet w jedną stronę, by teraz się wycofać! Przeszedł do szybkiego marszu, ale wciąż kierował się w stronę radiowozów.
-
Droga lekko się wznosiła, więc na pewnym etapie dotarłeś na niewielkie wzniesienie terenu, z którego miałeś dobry widok na to, co dzieje się na dole. Poza uciekającymi lub kryjącymi się w budynkach cywilami, ulicę zajęły pojazdy policyjne: nie tylko trzy jadące tu radiowozy, ale też dwa kolejne oraz dwie opancerzone ciężarówki należące do formacji SWAT. Policjanci ustawili się za swoimi samochodami, celując do jednego z budynków ze służbowej broni krótkiej, antyterroryści zajęli również pozycje wokół samochodów, ale jeden oddział okrążał też budynek, a na dachach budowli w okolicy rozstawiono snajperów. Poza tym kilku policjantów usiłowało przegonić stąd gapiów i pierwszych reporterów, którzy nie kierowali się instynktem samozachowawczym jak pozostali i zamiast uciekać, woleli zostać i obserwować całe zajście.
-
To wyglądało na… grubszą sprawę niż Lue początkowo podejrzewał. Czy nie porywał się z motyką na słońce? Nieco zwątpił w swoje siły, czując strach powoli zbierający się w jego żołądku. Postanowił na razie czekać na wzniesieniu i obserwować rozwój zdarzeń.
//Dwa pytana: Czy chciałbyś tutaj drugą postać z mojej strony, a jeżeli tak, to czy miałbyś jakąś propozycję jaka miałaby być to postać i gdzie ją umieścić? Mam na myśli tylko ogólniki.//
-
//Pogadamy na PW.//
- Jesteście otoczeni! - krzyknął przez megafon do zgromadzonych w budynku ludzi, kimkolwiek byli, jeden z policjantów. - Dobrze wiecie, że jesteście w złej sytuacji! Tylko jeśli się poddacie i wyjdziecie ze środka nieuzbrojeni, z rękami w górze, macie szanse na przeżycie i sprawiedliwy proces!
O dziwo, okazałe drzwi rzeczywiście się otworzyły i powoli wychodziło nimi kilka osób z rękoma w górze. Z tym, że nie wyglądali na groźnych i po chwili zdałeś sobie sprawę, że w rzeczywistości nie byli, bo dopiero gdy osiem osób opuściło budynek, za nimi ustawiło się trzech mężczyzn w czarnych mundurach, dobrze uzbrojonych, celujących do zakładników.
- Wyjazd albo ich rozwalimy! - krzyknął jeden z nich, dla potwierdzenia swoich słów wbijając lufę w kark jednego z zakładników. -
O… Ożesz ty w mordę. Lue bezwiednie postawił krok naprzód. Nie tego się spodziewał, zupełnie nie tego! Przecież nawet z jego zdolnością, w tej sytuacji był na nic, absolutnie na nic! A Ci biedni ludzie zaraz mogą stracić życie z rąk kogokolwiek, kto wziął ich na zakładników. Co policja z tym zrobi?! Podszedł o kilka kroków przed siebie i z zapartym tchem, bijącym w klatce sercem obserwował, mając nadzieję że nie dojdzie do najgorszego.