Wioska Caelfall
-
Niewielka wioska znajdująca się w północno-wschodnim Verden, około trzy godziny jazdy konnej od wybrzeża.
Niewiele ciekawych rzeczy można powiedzieć o tej wiosce - ot, zwykła ludzka osada jakich wiele na mapie. Nie trzeba przez nią przejeżdżać jadąc w stronę wschodniego wybrzeża.
W czternastu domach wioski Caelfall żyje łącznie osiemdziesiąt ludzi. Trudnią się oni przede wszystkim rolnictwem, ponieważ wioska jest położona niedaleko niezbyt dużej połaci żyznych ziem, co pozwala na zbieranie jakościowych plonów. Oprócz tego we wsi znajduje się również karczma, która jednak nie ma zarobków tak dobrych jak karczmy przy najważniejszych drogach Verden. Dodatkowo jest tam również młyn.
Przez wioskę przepływa rzeczka, która nie jest tak ważna dla kartografów, aby nadano jej imię na mapach. Jednak wieśniacy Caelfall nazywają tę rzeczkę po elficku Bronntóir Saoil, co w przekładzie na ludzki oznacza Dawczynię Życia. Co ciekawe na tych terenach nigdy nie żyły elfy, ale wieśniacy uparcie wierzą, że kiedyś na pewno tu żyły i nie przegadasz im.
Nazwa rzeczki nie wzięła się bez powodu. Jest ona bogata w ryby, które urozmaicają jadłospisy mieszkańców wsi, ale także rośnie w niej jadalny gatunek glonów słodkowodnych (co jest dość niezwykłe patrząc na to, że większość słodkowodnych glonów nie nadaje się do jedzenia).
Rzeczka spada z urwiska w postaci trzech wodospadów - Se, Sowu i Shimoh, które swoje imiona wzięły od imion trzech pierwszych dziewczynek, które to jako pierwsze urodziły się w Caelfall, a które przyszły na świat z potrójnej ciąży.Około dziesięć minut piechotą oraz trochę krócej koniem, w niewielkim lasku znajduje się chatka, która wcześniej należała do guślarza o imieniu Nosha, jednak on sam stosunkowo niedawno zmarł, pozostawiając chatkę na głowie swojego przybranego syna – pół-człowieka i pół-drakonida, Earizida.
-
Earizid
Pół-smok spokojnym krokiem szedł przez lasek, w którym znajdowała się jego chatka. Jednak celem obecnej wyprawy do lasku nie było znalezienie się w swoich czterech ścianach, jednak coś innego.
W prawej ręce trzymał kwiaty, z drzewa, które świeżo zakwitło. W lewej ręce zaś trzymał niewielki koszyk z dwiema rybami i bochenkiem chleba.W końcu tu dotarł. Pod starym dębem znajdował się położony ludzką ręką kamień. Było na nim napisane Guślarz Nosha. Earizid starał się odwiedzać miejsce pochówku ojca przynajmniej raz w tygodniu.
Przyklęknął przed kamieniem i oddał mu hołd, jakby witał się ze wciąż żyjącym ojcem.
– Cześć, tato. – przywitał się z ojcem. – Patrz, co dla ciebie przyniosłem. – to mówiąc położył koszyk po prawej stronie grobu, a z glinianego dzbanuszka wyciągnął zgniłe kwiaty, wymieniając je na tę, które właśnie przyniósł.
– Lubiłeś kwiaty tego drzewa, czyż nie? – zapytał zmarłego. – Gdy twój duch przybędzie tu z zaświatów, to zabierz te kwiaty do siebie. Tam, do lepszego domu. Jadło też weź, na pewno ci się przyda…
– Jesteś tu, ojcze? – skierował to pytanie do otwartej przestrzeni, licząc na to, że wiatr, krople rosy, lub cokolwiek innego mu odpowie. -
Tak jak poprzednio, tydzień wcześniej i jeszcze tydzień wcześniej, a właściwie to odkąd zacząłeś tu przychodzić, odpowiedzią były jedynie odgłosy natury, ale nie mogłeś w nich dosłyszeć jakiejkolwiek wiadomości od ojca. Usłyszałeś jednak coś po chwili, a gdy bardziej skupiłeś się na dźwięku, zdałeś sobie sprawę, że ktoś wołał twoje imię. A więc może jednak…?
-
Imię? Ktoś woła imię?! Ojcze, czy to naprawdę ty?! pomyślał pół-smok. Odwrócił się w stronę, z które pochodziło tajemnicze wołanie.
-
Dobiegało z niedaleka, z okolic twojej chaty. I powoli stawało się coraz bardziej natarczywe.
-
Chatka? Dziwne… Może to duch ojca chce się do niego dostać… Albo to po prostu jakiś wieśniak, który czegoś potrzebuje.
– Do zobaczenia, ojcze… Choć mam szczerą nadzieję, że przy chatce stwoi twój duch.
To mówiąc Earizid wstał, zostawiając kwiaty i jadło dla ducha ojca, a on sam poszedł w stronę chatki. -
Niestety, nadzieja prysła, gdy wróciłeś pod chatkę. Czekała tam na ciebie Tsia, jedna z wieśniaczek zamieszkujących Caelfall. To właśnie jej głos słyszałeś, odwiedzając grób ojca.
- Ach, jesteś! - powiedziała na twój widok z uśmiechem. - Chodź szybko, ktoś w wiosce potrzebuje twojej pomocy.
Sprawa musiała być pilna, bowiem dziewczyna od razu odwróciła się i ruszyła w kierunku wsi, nie dając ci czasu na jakąkolwiek odpowiedź, o zadaniu pytań nie wspominając. -
Tsia? Ale po co…
Skoro jednak dziewczyna tylko przekazała informacje, a zaraz potem odwróciła się i poszła, to musi być naprawdę krytyczna sytuacja.
Earizid również ruszył w kierunku wioski i liczył na to, że dogoni Tsię zanim tam dotrze. Dobrze byłoby jednak dowiedzieć się czegoś więcej. -
Drakonidzka krew płynąca w twoich żyłach pozwoliła ci pobiec na tyle prędko, aby dogonić wieśniaczkę. Widziałeś już zabudowę Caelfall, ale wciąż miałeś kilka minut, nim do niej dotrzecie.
-
– Więc… Co się właściwie stało, że jestem potrzebny w Caelfall?
-
- Znaleźliśmy człowieka w lesie, rannego. - odparła. - Nie wiemy jak mu pomóc, więc sołtys kazał posłać po ciebie. Jeśli ty mu nie pomożesz, to pewnie zginie.
-
– Przyspieszmy więc, trzeba mu pomóc jak najszybciej. – jak powiedział, tak zrobił, i zaczął szybciej iść.
-
Od twojej ostatniej wizyty wioska w ogóle się nie zmieniła. Ludzie albo byli zajęci swoimi sprawami i pracą, albo udawali, że są nimi zajęci. W końcu wioska położona była z dala od większych traktów, miast czy jakichkolwiek ważnych lokacji. Jacykolwiek goście bywali tu rzadko, ale gdy się pojawili, wzbudzali już niemałą sensację, tak jak ten tu. Złożono go na ścianie w jednej ze stodół, stali nad nimi sołtys, jego żona oraz dwóch chłopów. Poszkodowany był mężczyzną w sile wieku, dobrze zbudowanym, z długą brodą zaplataną w warkocze i krótkimi blond włosami. Ubrany był w zwykłą tunikę, spodnie, buty i pas, zwinięty płaszcz z kapturem podłożono mu pod głowę. Obok niego leżał tobół z rzeczami, a także pokaźny zestaw broni: nóż o ząbkowanym ostrzu, sztylet, długi miecz, kołczan pełen strzał, łuk i jednoręczny topór. Rana, o której mówiła Tsia, była raczej spora, sądząc po tym, jak duża część tuniki była ciemna od krwi, ale bez dokładnych oględzin nie stwierdzisz więcej, może poza tym, że mężczyzna był nieprzytomny, chociaż oddychał.
-
Podszedł do mężczyzny i ruchem ręki pokazał chłopom, żeby zdjęli mu zakrwawioną tunikę. Żeby jakkolwiek można było mu pomóc, konieczne jest zobaczenie tej rany.
-
Zajęli się tym od razu, o nic nie pytając.
- To oni go znaleźli. - wyjaśnił ci sołtys. - Nie mogli zrobić wiele, więc przynieśli go tutaj, a ja posłałem Tsię po ciebie.
Rana była paskudna, bez dwóch zdań, ale nie należała do tych, które gwarantowały śmierć. Jeśli się postarasz, mężczyzna z tego wyjdzie. Była to rana w boku, wyglądająca jak zadana jakąś bronią kłującą, mogły to też być kły dzikiego zwierzęcia, na przykład dzika. -
– Hmm… – przyjrzał się dokładnie ranie. – To mi wygląda albo na jakąś broń, albo na robotę kłów jakiegoś zwierza. Przynieście mi jakiś mocny alkohol. Wolałbym zamknąć tę ranę. Potrzebujemy więc rozgrzanego żelaza. Chociaż… – przypomniał sobie jak podczas podróży odbierał poród jednego zwierzęcia. Niestety pech chciał że dziecko nie chciało przejść przez pochwę, więc nauczyciel posunął się do otwarcia macicy, wyciągnął dziecko, a następnie zaszył ranę. To nie byłoby takie głupie. – Zmiana planów – klasnął w dłonie. – Dajcie mi igłę i nić.
-
Sołtys przekazał twoje polecenia reszcie i tak po chwili chłopi wrócili, jeden z wiadrem wypełnionym piwem z lokalnej karczmy, drugi z glinianym dzbankiem lokalnego samogonu. Żona sołtysa z kolei przyniosła igłę i nici. Wszystko to położono obok ciebie.
-
– Piwo wypijcie, czy coś. Nie jest mi potrzebne – powiedział. Podwinął rękawy, po czym złożył ręce w literę U i dał ruchem głowy znać chłopowi z samogonem, aby polał mu dłonie alkoholem. Gdy chłop łał mu samogonem po rękach, zwrócił się jeszcze do żony sołtysa. – Nawlecz proszę nić przez igłę. Moje palce niezbyt się do tego nadają.
-
Oboje pokiwali głowami, robiąc to, o co ich poprosiłeś. Może z wyjątkiem wypicia piwa, chwilowo chyba nikt nie miał na to ochoty.
-
Po odkażeniu rąk wziął do lewej ręki dzbanek samogonu i tym, co tam zostało, polał ranę tajemniczego człowieka. Gdy to zrobił, wziął od sołtysowej igłę z nicią i przystąpił do szycia rany.