Wioska Caelfall
-
Ciężko byłoby, żeby odrąbał ci palce pałką, ale przezorni żyją ponoć dłużej. Tak czy siak, udało ci się, bandyta jednak nie miał zamiaru czekać i wykorzystał okazję, aby grzmotnąć cię tarczą w twarz. Raczej nic ci nie złamał, ale poczułeś krew, byłeś też lekko oszołomiony, a on ponownie przymierzał się do zadania ciosu.
-
Mimo oszołomienia spróbował dalej ochraniać głowę, wszak to na nią jest najbardziej chętny ten rzezimieszek. Jak przestanie mu się kręcić w głowie, to wtedy wyruszy do kontrataku.
-
Widząc, że skutecznie chronisz tę część ciała, po kilku ciosach przestał próbować uderzyć cię tam. Zamiast tego zamachnął cię w twoje kolano, tylko dzięki krwi Drakonida płynącej w twoich żyłach (no i może dzięki temu, że pałka była dość licho wykonana) skończyło się na dużym bólu i lekkiej ranie, a nie poważnym złamaniu. Wystarczyło mu to jednak, aby kopnięciem w pierś cię powalić. Chwyciwszy pałkę oburącz, już miał kończyć pojedynek, gdy wystrzelona z karczmy strzała skończyła najpierw z nim, trafiając prosto między oczy. Jak zauważyłeś, życie ocalił ci ten sam mężczyzna, którego ty wcześniej opatrzyłeś. Widząc, że niewiele zdziała na górze, zostawił łuk i strzały po czym zeskoczył na ziemię, turlając się po niej przy upadku, aby nic sobie nie uszkodzić. Wyszarpnął zza paska toporek, przymierzył się i cisnął nim w kłębowisko walczących, trafiając jednego z bandytów w pierś. Po tym ruszył w twoją stronę i podał ci dłoń, abyś mógł wstać.
-
Earizid szybko pokręcił głową, aby odzyskać tyle świadomości, ile tylko może. Chwycił mężczyznę za rękę, aby wstać.
– Dzięki – powiedział, po czym sprawdził, czy miecz ma dalej w ręce, czy mu wypadł podczas walki z bandytą. -
Gdy zostałeś powalony na ziemię, wypadł ci z ręki, ale leżał tuż obok, wystarczy go podnieść.
- Nie dziękuj mi jeszcze, mamy bitwę do wygrania. - odparł, chwytając miecz oburącz i ruszył w kierunku tej części pola walki, gdzie była ona najbardziej zażarta. -
Earizid jak najszybciej wziął z ziemi leżący miecz i ukrył się za węgłem. Ponownie zaczął wypatrywać osamotnionych wrogich łuczników, aby upewnić się, że nie zmienili miejsca, z którego strzelali.
-
Pozycja, w której się ustawili, nie była dobra, bo ciężko im było strzelać do was, gdy naprzeciw stali ich kompani, walczący w zwarciu. Dobrym pomysłem byłoby przemieszczenie się tak, aby razić wrogów od tyłu bądź z boków, ale żaden z bandytów nie miał zamiaru tego robić, wciąż stali na miejscu i ostrzeliwali się z tymi chłopami, którzy mieli łuki i starali się robić z nich dobry użytek.
-
Pół-smok spróbował szerokim łukiem obejść najbliższego wrogiego łucznika, aby razić znaleźć się za jakimś drzewem centralnie za wrogiem. Jak drzewa nie było, to trudno - po prostu chciał się znaleźć za przeciwnikiem, aby móc do niego podbiec i go tak pizdnąć w łeb mieczem, że się ładnie krew poleje.
-
Trochę ci to zajęło, bo najkrótszą drogę do wroga zagradzali ci walczący chłopi i bandyci, a obejście chałup trochę zajęło. Pierwszy z brzegu bandyta, na którego napadłeś, w ogóle nie spodziewał się ataku, więc bez trudu pozbawiłeś go życia, solidnym ciosem niemal rozszczepiając jego czaszkę na dwoje.
-
Rany boskie, zabiłem człowieka pomyślał Earizid. Z jednej strony odczuł potężne wyrzuty sumienia, ale z drugiej… Przecież on był jednym z tych, którzy chcieli pozbawić życia mieszkańców Caelfall, rodzinnej wioski pół-smoka. Myśląc o tym, wyrzuty sumienia odeszły w niepamięć. Poszukał kolejnego bandyty, którego mógłby zabić w podobny sposób.
-
Pechowo, twoim następnym oponentem był oddalony o jakieś dziesięć metrów Mroczny Elf, który właśnie ładował swoją dwuręczną kuszę, wpatrując się w ciebie swoimi czerwonymi ślepiami. Drakonidzka krew pozwalała ci na wytrzymanie więcej, niż zwykłemu człowiekowi, ale nie miałeś wątpliwości, że bełt z tej kuszy, jeśli będzie celny, a drowscy kusznicy rzadko pudłują, który może przebić nawet płytową zbroję, pozbawi cię życia.
-
Uch, och, cholerny Drow pomyślał. Nie chciał ryzykować utraty życia, więc zrobił unik w stronę najbliższej ściany, aby tam się ukryć, czekając, aż Drow wystrzeli, potem przeładuje, co da Earizidowi czas na szybki atak skierowany w stronę Mrocznego Elfa.
-
Mroczny Elf nie był głupi, a do tego wciąż był w trakcie przeładowywania, więc choć tobie udało się skryć za ścianą chaty, on wykorzystał ten czas, aby naładować broń i wycelować ją w twoim kierunku, gotów przestrzelić ci bełtem czaszkę na wylot, gdy tylko się stamtąd wychylisz.
-
No tak, cholerny Elf. Nie dość, że Elf, to jeszcze Mroczny. Walka z nim nie będzie należeć do najłatwiejszych wyzwań… pomyślał pół-smok. Może w jego żyłach płynie drakonidzka krew, ale budowa mięśni nie jest całkowicie identyczna z mięśniami czystego Drakonida, a łuska też nie należy do najodporniejszych… A nawet jakby była taka, to może wytrzymałaby łuk, ale na pewno nie kuszę.
Pół-smok nie wiedział, co ma robić. Nigdy nawet nie pomyślał, że przyjdzie mu zmierzyć się z przedstawicielem rasy, która mistrzowsko opanowała drogę kuszy. Spróbował wyszukać wzrokiem swojego niedawnego pacjenta, który nomen-omen posiada łuk. -
Na dobrą sprawę to posiadał, zostawił go wraz z kołczanem w karczmie, gdy nie mógł już wiele zdziałać z dystansu, walcząc teraz w tym chaotycznym kłębowisku, trzymając miecz oburącz i siekąc nim na prawo i lewo.
- Odwrót! - usłyszałeś nagle pośród walczących i na chwilę osłupiałeś z przerażenia, bo myślałeś, że to sołtys wioski wydał taką komendę. Ale nie, był to Tonged Rudy, przywódca bandytów. Jak na łupieżców gościńców, ci którzy walczyli w zwarciu z chłopami, dość szybko sformowali prosty mur tarcz i zaczęli się wycofywać, zwierając szyk. Drow i pozostali przy życiu łucznicy wykorzystali okazję, posyłając w chłopów kilka pocisków, po czym sami skryli się za tarczownikami. Ostatni dwaj wycofywali się postawni Orkowie, najpewniej osobiści ochroniarze herszta rabusiów.
- Tchórze! Walczcie! Okrywacie się hańbą w oczach waszego boga! - krzyczał ku nim twój niedawny pacjent, wyszarpując przy okazji toporek z ciała bandyty, w którego wcześniej cisnął.
- Do mnie, wy zieloni debile! Jeszcze tu wrócimy! - krzyczał zza muru tarcz Tonged.
I rzeczywiście, Ork z dwuręcznym toporem wrócił do swoich, którzy wciąż się cofali, ten drugi, z dwoma młotami, czekał, wpatrując się w obrażającego go mężczyznę z nienawiścią. Pomimo kolejnych wołań herszta, a nawet upomnień swojego współplemieńca, zamiast iść w jego ślady, ryknął i rzucił się do ataku. Chłopi przezornie się odsunęli, gdy tamci dwaj zwarli się w starciu, z którego tylko jeden mógł wyjść żywy. Każdy cios Orka mógł pogruchotać kości czy zmiażdżyć czaszkę jego oponenta, ten jednak sprawnie unikał ciosów, a czasami nawet je parował, co było sporym wyczynem, biorąc pod uwagę, jak silny był Zielonoskóry. Walka trwała kilka minut, gdy wreszcie mężczyzna zdołał znaleźć lukę w obronie Orka, wpychając mu miecz pod pachę, gdzie nie chroniła go zbroja, niemal po samą rękojeść, chwilę później zatapiając też ostrze topora w czaszce Orka, gdy ten padał ranny na kolana, teraz zaś osunął się martwy na ziemię.
Mężczyzna w jednej chwili wyrwał z ciała zabitego i topór, i miecz, rozkładając szeroko ręce. Zmęczony, może ranny, umazany krwią pokonanych wrogów, w tym tego wielkiego Orka, wzniósł twarz w niebo i wydał z siebie okrzyk tryumfu i zwycięstwa, który przerodził się w coś, co przypominało zwierzęcy skowyt.
- Tempus! - krzyknął na koniec, wymawiając imię boga wojny barbarzyńców z Karak’Akes. A więc był Nordem…
Na widok porażki swego kompana, może nawet trochę przerażeni tym, co pokazał po sobie Nord, bandyci czym prędzej uciekli, chowając się w pobliskim lesie. Nikt nawet nie wykorzystał okazji, aby zastrzelić Norda z łuku bądź kuszy, do nich z kolei nie strzelano, bo wszyscy chłopscy łucznicy zostali wcześniej pokonani.
Cisza trwała jakiś czas, po niej wszyscy wieśniacy, którzy zostali po bitwie przy życiu, zaczęli wznosić okrzyki zwycięstwa i dziękczynne modły do Pradawnych, niektórzy padli na kolana lub skakali z radości, a do ogólnej wrzawy i wesołości szybko dołączyli starcy, dzieci i kobiety, ukryci w chatach, gdy tylko bandyci pojawili się na horyzoncie. -
Pół-smok podejrzewał co prawda, że jego pacjent mógł być Nordem. Wiele rzeczy na to wskazywało, jak chociażby same blond włosy… Ale nie spodziewał się mimo wszystko, że podejrzenia okażą się prawdą.
Sam szybko dołączyć do ogólnowioskowej radości po tym, jak najeźdźcy postanowili się wycofać. Po chwili jednak udał się w miejsce, gdzie trwały główne walki, aby móc poszukać poszkodowanych. -
Cóż, żadna ze stron nie zamierzała brać jeńców w tej walce, nikt też nie ułatwiał oponentom ani poddania się, ani dostania do niewoli. Z tego powodu, poza opatrzeniem kilku mniejszych ran, z których chłopi wyliżą się prędzej niż później, jedyne, co mogłeś zrobić, to pomóc układać trupy bandytów i chłopów na osobne stosy oraz zamykać oczy tym, którzy polegli. Wygraliście, ale jakim kosztem? Trzech lekko rannych, ale aż piętnastu martwych. Biorąc pod uwagę to, że z tobą i Nordem było was łącznie dwudziestu trzech, ponieśliście olbrzymie straty. I jeśli Tonged nie rzucał słów na wiatr i powróci ze swoją bandą, nie będziecie mieli wystarczająco ludzi, aby się obronić… Zwłaszcza, jeśli Nord odejdzie w dalszą drogę, gdziekolwiek szedł.
- To była dobra walka. - rzekł do ciebie, uderzając cię ręką w plecy. - Nie spodziewałem się po prostych chłopach, aby walczyli tak zawzięcie, jak prawdziwi wojownicy… -
– Wola. Każdy miał o co walczyć. Zwyczajnie stwierdzili, że nieważne jest dla nich ich własne życie, lecz życie tych, których kochają. Normalne uczucia… Dziękujemy ci bardzo za pomoc. Bez ciebie być może nie bylibyśmy w stanie ich odeprzeć.
-
- Jestem wojownikiem. - mruknął tylko Nord na twoje podziękowanie, po czym dodał: - Spłaciłem mój dług. Nie jestem wam już nic winny. Ich przodkowie i wasi bogowie z zadowoleniem patrzą na waszych zwycięskich poległych.
Po tych słowach zabrał swój ekwipunek z pobojowiska i odszedł do swojej kwatery, zapewne po to, aby przygotować się do odejścia.
- Pomożesz naszym rannym? - zapytał sołtys, odrywając twoje myśli od Norda. Sam nie ucierpiał, ale kilku wieśniaków potrzebowało opieki. Niestety, bandyci nie brali jeńców i to stary grabarz oraz jego pomocnicy będą mieli więcej pracy niż ty. -
– Co…? Ach, tak! Oczywiście, sołtysie! – powiedział. Ten Nord go mimo wszystko zafascynował. Żal mu, że za krótką chwilę najpewniej stąd odejdzie i nic, poza pamięcią, po nim nie zostanie.
Earizid, po raz pierwszy chyba w swoim krótkim życiu, niechętnie przystąpił do pomagania poszkodowanym. Ale najważniejszym jest zobaczyć, z czym przyjdzie mu się teraz zmierzyć. -
Szczęśliwie twoja niechęć nie była aż tak widoczna, a i pracy nie miałeś wiele: kilka lekkich złamań, rany cięte, postrzały z łuku. Dzięki twojej pomocy wszyscy przeżyją, ale nie będą zdolni do walki ani cięższej pracy przez dłuższy czas.
- Obawiam się, że nie przetrwamy kolejnego ataku. - powiedział do ciebie sołtys, gdy skończyłeś opatrywać rannych, a w tym czasie grabarz i pomagający mu chłopi zabrali z pobojowiska wszystkie ciała, które będą oczekiwać na pogrzebanie w lokalnym cmentarzyku, który już od wielu, wielu lat nie przyjął tak wielu zmarłych w tym samym czasie… Tylko truchłami bandytów się nie przejmowano, gdyby nie to, że mogą zwabić wilki lub jeszcze gorsze stwory, pewnie odmówiono by im pochówku i zostawiono na pożarcie i potępienie, a tak przynajmniej zostaną spaleni na stosie, daleko poza wioską. - Jeśli Tonged dotrzyma swojej obietnicy i wróci, nawet z tymi wojownikami, którzy przeżyli walkę z nami, to nie odeprzemy go. Zwłaszcza, że żadne namowy nie są w stanie zatrzymać na dłużej naszego nordyjskiego przyjaciela… Dlatego miałbym dla ciebie misję… A właściwie to prośbę, ogromną prośbę: jutro zbierzemy ekwipunek zabitych bandytów oraz wszystko to, co ma jakąś większą wartość. Chciałbym, abyś z kilkoma moimi zaufanymi ludźmi udał się do najbliższego większego miasta, najlepiej Gilgasz, i sprzedał to wszystko, a za zdobyte w ten sposób złoto zatrudnił najemników, którzy pomogą nam w walce. Podjąłbyś się czegoś takiego? -
Earizida zamurowało. On miałby wyruszać w podróż do Gilgasz? Pradawni… To się porobiło… pomyślał pół-smok. Już myślał o odmowie, uznając siebie za nieodpowiednią osobę do takiego przedsięwzięcia. Ale wtedy zdał sobie sprawę z tego, że chodzi tu o jego dom. Caelfall. Miejsce, w którym żyje od początku swojego życia. Tu nie ma miejsca na odejście i udawanie, że jest się nieodpowiednim.
– Zrobię to – powiedział ze stoickim spokojem. -
Twarz sołtysa od razu pojaśniała.
- Wspaniale! Zajmę się niezbędnymi przygotowaniami. Wszystkie towary, kilku ludzi do pomocy, wóz i konie będą tu na ciebie czekać o świcie. Poza tym nie mam dla ciebie teraz żadnych zadań. Mogę jednie zaprosić cię na ucztę, jaką chcemy wydać dziś wieczorem z okazji tego zwycięstwa. Wiem, że oni mogą wrócić, ale trzeba dać ludziom nadzieję. A także uczcić nasze zwycięstwo i naszych poległych.
Po tych słowach odszedł do swoich spraw, zostawiając cię samego. -
Uczta? Och, zjawi się na niej z przyjemnością! Jednak z drugiej strony bał się, że taka uczta może zmarnować czas. Nikt nie wie, kiedy te sukinsyny wrócą. Potrzebujemy działania natychmiastowego.
Earizid zaczął pisać w głowie czarne scenariusze, że kiedy on i paru chłopów będzie w podróży, to akurat wrócą bandyci. I wtedy pół-smok wróci do spalonej wioski i zwęglonych ciał ludzi, którzy bohatersko próbowali ratować siebie. Nie znajdzie też pewnie żadnych kobiet i dzieci obu płci.
Upadł na ziemię, nie przejmując się tym, że teraz pewnie wygląda jak wariat. Złapał się za głowę. -
Wszyscy wokół mieli wystarczająco wiele własnych problemów, zmartwień czy pracy do zrobienia, aby się tobą przejmować, czasami tylko ktoś poklepał cię po plecach lub rzucił ci współczujące spojrzenie. Tak czy siak, siedzeniem w miejscu nie pomożesz ani tym ludziom, ani sobie.
-
Fakt, leżeniem i chwytaniem się za głowę nikomu nie pomoże. Wstał i ruszył do swojej chatki, aby rozpocząć przygotowania do kolejnej podróży.
-
Dotarłeś tam bez trudu, na miejscu nic się nie zmieniło. Cóż, najlepsze, i na dobrą sprawę, jedyne, co możesz zrobić, to spakować zawczasu ekwipunek, jaki ze sobą zabierzesz, a chatę zamknąć na cztery spusty i pozostawić klucz do niej komuś zaufanemu w wiosce, najlepiej sołtysowi. No i udać się na ucztę, gdy wybije odpowiednia godzina.