Wioska Caelfall
-
Earizida zamurowało. On miałby wyruszać w podróż do Gilgasz? Pradawni… To się porobiło… pomyślał pół-smok. Już myślał o odmowie, uznając siebie za nieodpowiednią osobę do takiego przedsięwzięcia. Ale wtedy zdał sobie sprawę z tego, że chodzi tu o jego dom. Caelfall. Miejsce, w którym żyje od początku swojego życia. Tu nie ma miejsca na odejście i udawanie, że jest się nieodpowiednim.
-- Zrobię to – powiedział ze stoickim spokojem. -
Twarz sołtysa od razu pojaśniała.
- Wspaniale! Zajmę się niezbędnymi przygotowaniami. Wszystkie towary, kilku ludzi do pomocy, wóz i konie będą tu na ciebie czekać o świcie. Poza tym nie mam dla ciebie teraz żadnych zadań. Mogę jednie zaprosić cię na ucztę, jaką chcemy wydać dziś wieczorem z okazji tego zwycięstwa. Wiem, że oni mogą wrócić, ale trzeba dać ludziom nadzieję. A także uczcić nasze zwycięstwo i naszych poległych.
Po tych słowach odszedł do swoich spraw, zostawiając cię samego. -
Uczta? Och, zjawi się na niej z przyjemnością! Jednak z drugiej strony bał się, że taka uczta może zmarnować czas. Nikt nie wie, kiedy te sukinsyny wrócą. Potrzebujemy działania natychmiastowego.
Earizid zaczął pisać w głowie czarne scenariusze, że kiedy on i paru chłopów będzie w podróży, to akurat wrócą bandyci. I wtedy pół-smok wróci do spalonej wioski i zwęglonych ciał ludzi, którzy bohatersko próbowali ratować siebie. Nie znajdzie też pewnie żadnych kobiet i dzieci obu płci.
Upadł na ziemię, nie przejmując się tym, że teraz pewnie wygląda jak wariat. Złapał się za głowę. -
Wszyscy wokół mieli wystarczająco wiele własnych problemów, zmartwień czy pracy do zrobienia, aby się tobą przejmować, czasami tylko ktoś poklepał cię po plecach lub rzucił ci współczujące spojrzenie. Tak czy siak, siedzeniem w miejscu nie pomożesz ani tym ludziom, ani sobie.
-
Fakt, leżeniem i chwytaniem się za głowę nikomu nie pomoże. Wstał i ruszył do swojej chatki, aby rozpocząć przygotowania do kolejnej podróży.
-
Dotarłeś tam bez trudu, na miejscu nic się nie zmieniło. Cóż, najlepsze, i na dobrą sprawę, jedyne, co możesz zrobić, to spakować zawczasu ekwipunek, jaki ze sobą zabierzesz, a chatę zamknąć na cztery spusty i pozostawić klucz do niej komuś zaufanemu w wiosce, najlepiej sołtysowi. No i udać się na ucztę, gdy wybije odpowiednia godzina.
-
Tak, tak… Faktem jest, że to jedyne co może obecnie zrobić. Nie ma sensu brać ekwipunku takiego, jakby jechał na swoją tradycyjną podróż, czyli opisywanie magicznych stworzeń. Można powiedzieć, że jedzie na wojnę. Przygotował pochwę i włożył do niej miecz, następnie przypinając ją do pasa. Przygotował plecak, wyciągając zeń stalowy pojemnik z rzeczami do badania zwierząt, a zamiast tego włożył tam racje żywnościowe wystarczające na tydzień. Nie, moment. Nie jedzie sam. Na wypadek, jakby chłopi mu towarzyszące byli idiotami, którzy nic nie wezmą, zapakował do plecaka jeszcze kilka racji, bo przezorny zawsze ubezpieczony.
Do sakiewki włożył dwadzieścia sztuk złota, natomiast pozostałe tysiąc czterysta osiemdziesiąt postanowił zapakować do szkatułki i schować ją do szafki z ubraniami, ukrywając ją pod bielizną. Jak mieszkańcy Caelfall są dla niego wręcz braćmi i siostrami, tak jednak w kwestii złota nie ufał nawet im. -
Zebrawszy się do drogi, mogłeś wreszcie opuścić swoje domostwo, oby nie na długo… Tak czy siak, powoli zapadał zmierzch, wypada ci więc udać się na ucztę, o której wspominał sołtys, odpocząć po wydarzeniach dzisiejszego, tak intensywnego, dnia i być może poczynić jakieś inne przygotowania do wyprawy, jeśli uznasz to za stosowne.
-
Earizid opuścił domostwo i zamknął je na cztery spusty. Odchodząc od chatki spoglądał na nią co jakiś czas, żeby mieć spokój w sercu. Nie chciał opuszczać Caelfall, ale sytuacja tego wymaga. Przyśpieszył kroku, aby jak najszybciej zjawić się w domu sołtysa na uczcie.
-
Biorąc pod uwagę, że miała stawić się tam cała wieś, uczta najpewniej odbędzie się gdzieś na świeżym powietrzu, bo choć sołtys ma o wiele większy i bogatszy dom niż zwykli chłopi to jednak nie pomieściłby w środku wszystkich biesiadników. Gdy zbliżyłeś się do wioski uznałeś, że uczta musiała się już rozpocząć, skoro z daleka widać łuny ognisk. Dopiero po chwili uświadomiłeś sobie, że ognia jest za dużo… Caelfall płonęło! Nieważne czy przez ogień zaprószony przez podchmielonych chłopów, czy przez powrót bandytów Tongeda Rudego, o wiele szybszy, niż ktokolwiek by przypuszczał, czułeś, że musisz biec tam jak najprędzej i jeszcze raz pomóc mieszkańcom wioski.