Dom Ghaveza
-
Skromny dom, który łowca potworów, Ghavez, zwany też Łowcą ze Wschodu kupił dla siebie i swojego elfiego kochanka.
Dom leży przy polnej drodze, około czterdzieści kilometrów od wschodniego wybrzeża Verden.
Chociaż dom nie jest wyposażony niczym pałac arystokraty, to jednak jest on bardzo przytulny, zapewnia domowe ciepło i jest odpowiedni dla zaledwie dwóch ludzi i małego smoka.
-
Ghavez Jikdat
Spokojnym krokiem opuścił wspólne łóżko, które dzielił z Perwarinem i zszedł do kuchni. Ostatnia noc była dość… Nieprzespana… Szukał więc gdzieś jakiejś butelki z alkoholem, aby się ocucić słodkim smakiem morderczego płynu. -
Miałeś nieco miodu, w piwnicy powinno być też piwo i wino, choć to drugie zwykliście zostawiać sobie na specjalne okazje. Tak czy siak, wciąż masz jakiś wybór.
//Nie odpisałeś na PW, więc zapytam jeszcze raz tutaj: czym ten Elf się zajmuje, na czym się zna i tak dalej?// -
Miód zawsze pokrzepi swoją słodyczą pomyślał Ghavez i wyciągnął butelkę miodu pitnego, aby nieco się napić.
//Głównie siedzi w domu i szyje ciepłe ubrania na zimę, zarówno dla Ghaveza i siebie, jako też dla dzieciaków z pobliskiej wioski. Dzięki temu może sam żyć, kiedy Ghavez jest w podróży.//
-
//Myślałem, że to dom na kompletnym odludziu. Edytuj w wolnej chwili temat i opisz mi dokładniej okolicę).//
Cóż, znałeś ten smak, pijałeś ten konkretny gatunek już od dawna, więc nie było tu żadnych zaskoczeń, był tak samo dobry jak za każdym innym razem, gdy go próbowałeś. Delektowanie się trunkiem przerwało ci nagłe pukanie do drzwi. -
//Za niedługo postaram się to zrobić. Na razie mam niewiele czasu…//
Odstawił na stole butelkę na stoliku i podszedł do drzwi.
– Kogo niesie? – zapytał. -
- Potrzebny mi łowca potworów, podobno jakiś tu mieszka. Wyjdziesz czy mamy wyciągnąć cię stamtąd siłą? - usłyszałeś zza drzwi.
-
Otworzył drzwi.
– Czego tak agresywnie? -
Przed drzwiami stał mężczyzna w średnim wieku, z zadbanym zarostem i podwiniętym w górę wąsem. Miał na sobie wojskowe odzienie, od butów, przez pas, spodnie, tunikę, płaszcz na hełmie, kolczudze i elementach pancerza skończywszy. Na pancerzu miał wyryte godło Cesarza, w pochwie przy pasie spoczywały miecz długi i sztylet o pozłacanych rękojeściach, a na dłoniach widziałeś kilka pierścieni i sygnetów. Nieco dalej, na drodze, czekał jego koń, bardzo dobry rumak, oraz dwa inne, które ciągnęły zadaszony wóz. Za wozem stał tuzin cesarskich żołnierzy w bojowym rynsztunku, ustawionych w równy dwuszereg, każdy w kolczudze, hełmie i skórzanej zbroi, z mieczem przy pasie oraz tarczą i włócznią w dłoniach. Kilka kroków od twojego rozmówcy stało też dwóch osiłków, obaj atletycznej budowy, wysocy na niemal dwa metry, z muskularnymi ramionami skrzyżowanymi na szerokich piersiach. Jeden miał zawieszony na plecach dwuręczny młot, drugi sporych rozmiarów maczugę i topór. Patrząc na tych dwóch, groźba wyciągnięcia siłą z domu nie była całkiem bezpodstawna.
- Zwę się Ahleim Dusse, jestem arystokratą i setnikiem w pobliskim forcie. Jak mówiłem, potrzebny mi łowca potworów, zgaduję, że ty nim jesteś? - zapytał mężczyzna, podkręcając nieco wąs. -
– Zgadza się, to ja. Ghavez Jikdat, do usług – powiedział. Nie był szczególnie uśmiechnięty, no ale business is business. – Z czym dokładnie potrzebna pomoc?
-
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wozu, machając na ciebie, abyś podszedł bliżej.
- Coś w sam raz dla ciebie, łowco. -
Podszedł do tajemniczego wozu. Niechętnie, bo niechętnie, ale podszedł.
-
Już po kilku krokach czułeś okropny smród, a gdy jeden z żołnierzy ściągnął płachtę wozu, dostrzegłeś jego źródło: na wozie leżało pół tuzina zwłok, tak ci się przynajmniej wydawało, bo były one zmasakrowane tak, że ledwie z trudem mogłeś doszukać się w nich podobieństwa do ludzi, którymi kiedyś byli. Trupy były częściowo pożarte, czasem rozszarpane lub rozerwane na strzępy, kiedy indziej rozorane długimi i ostrymi pazurami, a w miejscach, gdzie brakowało kończyn czy płatów ciała, widziałeś wyraźnie zarys długich i ostrych kłów.
- Nie wiem, co wymordowało tych ludzi. - powiedział Ahleim. - Szczerze mówiąc? Nie obchodzi mnie to. Byli węglarzami i bartnikami, zaopatrywali nasz garnizon. Gdy dostawy przestały dochodzić w terminie, wysłałem tam patrol, a oni przywieźli to. Żadni bandyci nie byliby do tego zdolni, zrobiła to jakaś dzika bestia albo inny monstrum. Twoją robotą jest ustalić, co to było, dopaść to i przynieść mi łeb bestii, w zamian za stosowną nagrodę w złocie lub w czymkolwiek uznasz za odpowiednie za twój wysiłek. -
Niespecjalnie przejął się tym pięknym zapaszkiem zwłok. Robi w zawodzie łowcy potworów już od wielu lat i nos już zdołał się przyzwyczaić do odoru, jakie wytwarzały gnijące ciała, zwłaszcza te tak rozszarpane, że wnętrzności wychodzą na zewnątrz.
– Cóż mogę poradzić? – zagaił. – Zajmę się tym oczywiście, na ma czasu do stracenia, skoro tajemnicze to dokonuje takich czynów. Dajcie mi czas na przygotowanie się i pojadę od razu na miejsce zbrodni, tam coś prędzej znajdziemy niż patrząc na tak zmasakrowane ciała. -
- Żadne “my”, łowco. - odparł mężczyzna. - Ja jedynie wyznaczam ci to zadanie, a gdy je wypełnisz, zapłacę, zgodnie z umową. Moi ludzie mają ważniejsze zadania niż uganianie się za tajemniczymi bestiami po lasach i nawiedzonych ruinach. My wracamy do garnizonu, nasz posterunek znajduje się dwadzieścia pięć kilometrów na zachód stąd, w pobliżu rzeki. Udaj się tam, gdy wykonasz zadanie lub będziesz czegoś potrzebować, ale miej świadomość, że moja cierpliwość i zasoby są ograniczone. Dwaj moi ludzie zostaną tu i pokierują cię na miejsce, gdzie znaleźliśmy te trupy, od tego momentu będziesz radzić sobie sam. Jakieś pytania?
-
– Żadnych pytań. Dajcie mi czas na przygotowanie się i ruszam – powiedział, po czym wszedł do swojej chatki.
-
Nie czekając, aż do nich wrócisz, cesarscy ruszyli w drogę powrotną, jedynie dwóch z nich zostało, zgodnie z obietnicą dowódcy, aby poprowadzić cię na miejsce.
-
Ghavez udał się do piwnicy swojego domu, aby przygotować wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.
-
Miałeś tam wszystko, czego potrzeba w trudniej i nieprzewidywanej profesji, jaką jest polowanie na rozmaite potwory, choć fakt, że nie wiedziałeś dokładnie, z czym się mierzysz, sprawiał, że ciężko dobrać ci odpowiednie pułapki, broń czy ekwipunek. Kto wie? Zbłąkany Troll? Wilkołak? Zdziczały Wampir? Jakaś inna bestia?
//Weź to, co uważasz za stosowne, żebym mógł cię jak najszybciej przerzucić do nowej lokacji.// -
Ghavez zastanawiał się cały czas, co może stać za tymi mordami. Chociaż doskonale widział ślady pazurów na ciałach, tak przecież nawet zwykły chłop ze wsi wie, że niejedna bestia ma ostre pazury. Tak samo z ostrymi kłami, które wygryzły tym ludziom całe kończyny i płaty ciała.
W głębi duszy Ghavez obawiał się, że bestią, która jest za to odpowiedzialna, jest wilkołak. Żal byłoby mu zabijać swojego. Z resztą jego kodeks moralny zabrania mu mordowania wilkołaków i przedstawicieli ras rozumnych, dlatego w jego sercu tlił się płomyk nadziei, że nie będzie musiał mierzyć się z jakąś rasą, lecz ze zwykłą bestią, którą należy zabić.
Wziął wszystko to, co było mu potrzebne - cały jego typowy ekwipunek //z Karty//. Na szybkości napisał krótki liścik dla Perwarina, że wyruszył w drogę z powodu zlecenia niecierpiącego zwłoki.
Wsiadł na swojego ogiera i powiedział:
– Jedźmy. -
Tamci nie mieli wierzchowców, szli więc przodem, ty jechałeś za nimi, czasem prowadząc konia za uzdę, bo i tempo podróży nie było wielkie. Szczęśliwie wielkim nie był też dystans, który musieliście pokonać. Po około trzech godzinach żołnierze skręcili, opuszczając gościniec. Po przedarciu się przez trawy, krzewy i chaszcze, dotarliście na małą polanę. Musiała służyć za obozowisko, widziałeś wygasłe już ognisko, służące za siedziska pniaki i kłody, gdzieniegdzie resztki namiotów czy jakichś przedmiotów należących do pomordowanych. Oraz krew. Już wyschłą, ale wciąż pełno jej było na ziemi, tak jak różnych śladów.
- Tu znaleźliśmy trupy. - wyjaśnił ci jeden z żołnierzy, choć odór śmierci, jaki unosił się na tym miejscem, sprawiał, że było to oczywiste.
- No, nie do końca my. - poprawił go drugi. - Zrobili to chłopi z Emall, sporej wioski położonej niedaleko. To około trzech kilometrów na północ stąd, wystarczy iść gościńcem.
- Powodzenia. - rzucił ci jeszcze pierwszy z wojowników i odszedł wraz ze swoim kompanem, zapewne do posterunku, o którym wcześniej wspominał setnik, który cię zwerbował. -
– Przyda się – skwitował życzenie powodzenia. Zaczął od spoglądania na wszystkie ślady, które się tu znajdowały. Tak najprędzej dowie się, co tu zaszło.
-
Nie widziałeś śladów końskich kopyt czy kół wozu, więc mogłeś założyć z całą pewnością, że ofiary przybyły tu na piechotę, rozkładając obóz na noc. Sądząc po śladach i ilości namiotów, miałeś do czynienia z minimum sześcioma, a maksymalnie dziesięcioma osobami. Ślady ludzi nie były wyraźne, a jeśli już, to ich właściciele byli obuci, więc ciężko powiedzieć ci coś więcej o nich samych, ciężko nawet stwierdzić, czy wszyscy byli ludźmi, w jakim wieku byli i tak dalej. Czymkolwiek zaś był stwór, który dokonał masakry, nie zostawił po sobie wiele śladów, może z wyjątkiem krwi i trupów, albo też był bardziej inteligentną bestią, niż pierwszy z brzegu potwór, i potrafił je za sobą zatrzeć. W takim wypadku w grę mogli wchodzić również bandyci, którzy w jakiś sposób upozorowali atak dzikiej bestii, aby ukryć swoje działania.
-
– Hmm… – mruknął pod nosem. Zaczął po kolei sprawdzać namioty. Może tam znajdzie jeszcze coś ciekawego.
-
Dzięki temu możesz wykluczyć to, że ktoś podszywał się pod jakiegoś dzikiego stwora, ponieważ w namiotach znalazłeś nieco kosztowności, głównie złotych i srebrnych monet, były tam też futra i broń. Aż dziw, że cesarscy żołnierze ani okoliczni chłopi nie zabrali tego, gdy przybyli na miejsce i odkryli masakrę. Tak czy siak, nie znalazłeś w środku nic, co naprowadziłoby cię na trop czym jest potwór, który tego dokonał, albo kim byli ci, których dopadł.
-
Mało informacji… Co to mogło być? Ale skoro pozostało tyle różnorakich kosztowności, należy uznać, że to był nie tylko potwór, ale że nie jest to potwór chciwy, posługujący się złotem czy srebrem, żeby na przykład uwić gniazdo lub żeby przekonać samicę do siebie.
Wyszedł z namiotu, aby popatrzeć na krew pozostałą w miejscu zdarzenia. Może zapach krwi lub cokolwiek innego go jakoś zaprowadzi. -
Krew jak krew, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogłeś ustalić, że jest to nic innego, jak krew pomordowanych ludzi, a przynajmniej niczym nie różniła się od ludzkiej. Wątpliwe zresztą, aby ci nieszczęśnicy mieli tyle szczęścia czy zdolności, aby zranić monstrum, które ich napadło i wymordowało.
-
Ani krew, ani nic… Ghavez postanowił rozpalić ognisko i chwilę poczekać, licząc na to, że bestia albo sama przyjdzie, albo… Że na bank nikogo nie będzie w pobliżu, co pozwoli mu przyjąć formę wilkołaka. Z wilkołaczymi zmysłami może prędzej coś znajdzie.
-
Rozpalenie ogniska poszło ci sprawnie. Podobnie jak czekanie jakiś czas w bezczynności, bowiem bestia się nie zjawiała. Zresztą, po co miałaby tu wrócić? Mogłeś jednak przemienić się w Wilkołaka i spróbować szczęścia w ten sposób, zakładając, że na nikogo nie wpadniesz, w końcu był środek dnia i szansa na spotkanie jakiegoś podróżnego, chłopa pochodzącego z wioski, która odnalazła miejsce masakry, kupca, bartnika, drwala, myśliwego czy kogokolwiek innego była większa niż gdybyś przemienił się w nocy.