Imperium
-
-- No, dziękuję za współpracę – powiedział James. Założył ponownie cylinder, zabezpieczył nóż z laski i machnął lewą ręką w stronę kompanów, aby szli za nim. Sam wszedł do pałacu Hoodoo i rozejrzał się.
-
Pałac był urządzony z przepychem, to na pewno: marmurowe kolumny i rzeźby, obrazy na ścianach, żyrandole na suficie, kosztowne dywany i boazerie, sprowadzane z daleka, egzotyczne drewno i wiele, wiele więcej. Meble również były wykonane z wysokiej jakości drewna, były to głównie krzesła i stoły, z czego te drugie były różnej wielkości, dostosowane do innych liczb gości, a służyły albo do jedzenia, picia i siedzenia przy nich, albo były to specjalne stanowiska dla gier hazardowych, przy których rezydowali krupierzy, doglądający grających w ruletkę, kości czy karty, zwłaszcza pokera. Poza tym w Pałacu znajdował się bardzo długi kontuar, a za nim jeszcze większa szafa pełna alkoholi wszelkiej maści, nic więc dziwnego, że wartę pełniło tam aż trzech barmanów. Nieco dalej dostrzegłeś coś, co mogło być jadalnią, ale nie możesz mieć teraz pewności. Kwestia smaku pozostawała w indywidualnej ocenie gości. Ci byli ci znacznie bliżsi niż zbiry pilnujące wejścia, na pierwszy rzut oka widać, że pochodzili z wyższych sfer lub przynajmniej średniozamożnych obywateli Imperium i nie tylko. Ich stroje niestety nie zdradzały nic, pozostaje ci się więc jedynie domyślać, czy zbili majątek na plantacjach, hodowli bydła, walkach z dzikusami, handlu niewolnikami, górnictwie, zwykłym handlu czy może czymś jeszcze innym. Poza nimi kręciło się tu też dużo pracowników, poza wspomnianymi już barmanami były to głównie równie urodziwe, co skąpo odziane, kelnerki oraz pełniący podobne funkcje co zbiry przed wejściem ochroniarze, wszyscy potężnie zbudowani, mniej lub bardziej obnoszący się z rewolwerami, strzelbami i obrzynami różnych typów noszonych w kaburach lub dłoniach.
- Witam panów w Pałacu Hoodoo, największym i najbardziej luksusowym hotelu, kasynie oraz restauracji w Imperium i całym Oskad. - powiedział jeden z nich, podchodząc nagle do ciebie i reszty grupy. - Ufam, że znajdą tu panowie to, czego szukają. Zanim jednak do tego przejdziemy, pragnę poinformować panów, że w Pałacu obowiązuje bezwzględny zakaz posiadania jakiejkolwiek broni. Musicie ją panowie zostawić w naszym depozycie lub opuścić teren Pałacu. Ostrzegam, że większość ukrytej broni i tak wpada w nasze ręce prędzej czy później, a taki ukryty oręż podlega bezwzględnej i nieodwołalnej konfiskacie, konieczne jest też uiszczenie grzywny w wysokości zależnej od tego, jaką broń się odkryło, oraz trafia się na czarną listę klientów, a ludzie raz tam wpisani nie mogą już nigdy postawić swojej stopy w Pałacu ani jego pobliżu. Czy wszystko jasne? -
-- Prawo gospodarza rzecz święta. Wszystko jasne, Monsieur – to mówiąc prawą ręka odbezpieczył nóż z laski. Potem spojrzał na kompanów. – Słyszeliście, oddajcie panom całą broń, jaką macie. Simon – zwrócił się do jednego z pachołków od noszenia pierdół. – Idź za tym panem i dopilnuj, żeby odpowiednio zabezpieczyli naszą broń. Drogi panie – powiedział patrząc na tego, który prosił o przekazanie broni. – Ten nóż ma dla mnie wielką wartość sentymentalną, więc bądź pan tak miły i zadbaj o jego bezpieczeństwo. Gdy będziemy opuszczać Pałac chcę go ponownie widzieć w mojej lasce. Czy to jasne? – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie chodzi tu o to, że James jest zimną mendą, ale chciał dać pachołkom Hoodoo do zrozumienia, że nie odpuści, jeśli jakakolwiek broń nie wróci do swojego właściciela.
-
- Od początku działalności Pałacu nie zniknęła tu żadna rzecz należąca do jego gości. Nie licząc tych, które zostały zarekwirowane za łamanie naszych zasad, ale ufam, że panowie nie są tacy.
Na gest mężczyzny podeszło do was więcej ludzi, zabierając cały oręż twoich kompanów, aby udać się w miejsce składowania broni razem z twoim sługom. I to właśnie na nich skupił się teraz pracownik kasyna.
- Skoro to mamy za sobą, chciałbym zaznaczyć, że takich jak oni tu nie obsługujemy. - powiedział, wskazując ruchem głowy na służbę. - Niedaleko stąd jest saloon, w którym służba naszych gości przeważnie spędza czas. Odeślę ich stąd z odpowiednią informacją, dzięki której na pewno będą tam dobrze traktowani. -
-- Zrozumiałe, drogi panie. Proszę więc ich tam odesłać. – powiedział James. – Czy to wszystko, czy jeszcze masz pan mi coś jeszcze do powiedzenia?
-
Mężczyzna machnął ręką, a kilku innych pracowników kasyna wyprowadziło twoją służbę z budynku.
- Nie. - pokręcił głową. - Życzę udanej zabawy i ufam, że znajdą tu panowie to, czego szukają. W razie pytań pracownicy Pałacu są do panów dyspozycji.
Po tym skinął wam uprzejmie głową i odszedł, wracając do swoich spraw. -
James zaczął szukać wolnego stolika, takiego na kilka osób, a jeśli go znalazł, to usiadł przy nim i gestem ręki wskazał towarzyszom podróży, aby i oni usiedli.
-
Gdy zajęliście w końcu miejsca, Carol zagwizdał z podziwem, jeszcze raz rozglądając się po całym przybytku.
- Robi wrażenie. - dodał, a wszyscy zgodnie mu przytaknęli. -
-- Robi, to fakt – stwierdził James. – Jednak na pokładzie Aurory jest co najmniej kilka takich pomieszczeń… W sumie wypadałoby w końcu wybrać się do Crianny. Dawno mnie tam nie było. – podniósł rękę, aby zawołać kelnera. – No więc, Paul, powiedz mi proszę, co wiesz o złożach surowców, po które tu przybyliśmy.
-
Tamten odchrząknął i od razu przeszedł do rzeczy:
- Złoża, o których mówimy, znajdują się na północnym zachodzie kolonii. Facet, który mi o nich opowiadał, był doświadczonym górnikiem i poszukiwaczem złota. Niestety, nie znalazł go tam w ogóle, więc za to, co zostało mu z funduszy przeznaczonych na wyprawę, topił smutki w pewnym saloonie. Gdy postawiłem mu kilka głębszych, od razu zostałem jego najlepszym kumplem i rozwiązałem mu język. Gość miał rzeczywiście nosa do tych spraw, więc nie mamy co liczyć na złoto, chyba że na większych głębokościach, gdzie on ze swoim kilofem i łopatą nie mógł dotrzeć. Ale i tak mamy na czym zbić majątek, nie brakuje tam rudy żelaza, to właściwie jej jest najwięcej, ale to dobrze, bez żelaza ni ma stali, a bez stali nie ma postępu. Poza tym jestem przekonany, że są tam też złoża węgla kamiennego lub brunatnego, na to też jest zawsze popyt, a przy okazji wydobycie powinno pokryć nasze zapotrzebowanie na te surowce. Opowiadał mi o jakichś budynkach zastanych na miejscu, musieli więc tam być przed nim jacyś ludzie, ale opuścili tamto miejsce. Gdy opuszczał tę okolicę, spotkał spory oddział Armii Oczyszczenia, z tego co mi obecnie wiadomo, mają tam oni większy posterunek, a to zawsze kilka dodatkowych karabinów do odstrzelenia dzikusów. Co do nich, nie mam pojęcia, jak wygląda sytuacja, tamten górnik o nikim nie wspomniał, ale skoro istnieje tam posterunek pełen żołnierzy, to raczej brakuje w okolicy szczególnie agresywnych tubylców. To spory płaskowyż, nie ma tam zbyt wiele lasów, więc nie powinniśmy martwić się Mivvotami, nie wydaje mi się też, żeby wędrowali tamtędy Amaksjanie czy Ubairgowie.
Po tej, dość długiej zresztą, opowieści, zamilknął. Zarówno po to, aby dać tobie i pozostałym czas na przetrawienie informacji, jak i ze względu na przybycie wezwanego przez ciebie kelnera, przy którym nie miał zamiaru mówić zbyt wiele o złożach i waszym przedsięwzięciu. -
Wysłuchał w sposób należyty towarzysza. Oczywiście zrozumiał, że przy byle jakim kelnerze nie należy rozprawiać o czymś tak ważnym, więc swój komentarz zostawił na później.
Zwrócił się do kelnera.
-- Bardzo bym prosił o kawę z najlepszych ziaren, jakie macie na stanie, z dodatkiem białego rumu i wiśni. -
Skinął głową, notując twoje zamówienie. David, Walter i Louis ograniczyli się do whisky z lodem, Arthur nie zamówił nic, podobnie jak Paul. Kelner zanotował również ich zamówienia i odszedł.
- Ekhem. - odchrząknął twój rozmówca. - Co myślisz? -
-- Skoro, tak jak sam stwierdziłeś, są tam jakieś budynki i Armia Oczyszczenia, to najpewniej są tam jakieś dzikusy – uśmiechnął się. – A nawet gdyby Armia Oczyszczenia już rozwiązała już ich problem, to mamy nawet łatwiej. Cieszę się, że w owych złożach ma być żelazo i węgiel. Te dwa surowce będą nam potrzebne najbardziej do osiągnięcia sukcesu. Zastanawiają mnie jednak te budynki, o których powiedziałeś… Czy wiesz może o nich coś więcej?
-
Zaczekał chwilę z odpowiedzią, bo zjawił się kelner z waszymi drinkami. Ale gdy tylko postawił je na stole i odszedł, Paul odpowiedział:
- Jakieś chaty, baraki, kilka budynków gospodarczych. Jak mówiłem, jacyś ludzie musieli tam być przed nim, zapewne górnicy albo poszukiwacze złota, ale opuścili ten teren. Nic wielkiego, może nawet już się to wszystko rozpadło, ale jeśli nie, to przynajmniej nie będziemy musieli spędzać pierwszych nocy pod gołym niebem. -
-- Oby – odpowiedział. Nie widziało mu się spać będąc całkowicie nieosłoniętym przez dach, choćby prowizoryczny. Wziął do prawej dłoni kubek ze swoim kawowym drinkiem i zaczął pić.
-
Było dobre, nawet bardzo dobre, ale po tym, jak wyglądał Pałac Hoodoo, w ogóle cię to nie dziwiło. Ostatni przystanek luksusu w drodze na prerię.
- Chcesz zapytać o coś jeszcze? -
-- Nie. Powiedziałeś mi praktycznie wszystko, co chciałem wiedzieć – rzekł James i wrócił do delektowania się kawą z rumem.
-
Skinął głową i wyprostował się na krześle, rozglądając się wokół, podziwiając wnętrze lokalu. Pozostali zrobili podobnie lub zabrali się za swoje drinki. Tobie zaś kawa bardzo smakowała, to prawdopodobnie jedna z ostatnich okazji, żeby napić się czegoś takiego przed wyruszeniem w drogę.
-
Tak, ostatnia okazja, żeby zakosztować odrobiny luksusu. Potem tylko woda… James skończył pić kawowego drinka i ruchem ręki zawołał kelnera.
-
Zjawił się niemal od razu, bez słowa oczekując na twoje kolejne zamówienie.