Los Angeles
-
Zgodnie z poleceniem, wypadliście z domu od razu, gdy usłyszeliście wystrzał, co pozwoliło Wam zaobserwować, jak jeden z trafionych Milicjantów spadał martwy na ziemię, odrzucony siłą wystrzału broni. Jak się okazało, był jeszcze jeden, ale Gary i z nim sobie poradził, bo obecnie zwisał smętnie z opuszczonymi rękoma z samej wieży, po chwili dołączając do Was. W okolicy rzeczywiście brakowało Milicjantów, bo nikt się Wami nie zainteresował, przynajmniej teraz.
-
Prowadził ich kierując się wzdłuż domów, dążąc do tego z numerem 128
-
Dywersja była na tyle skuteczna, że większość drogi pokonaliście bez trudu. Ale im dalej, tym więcej patroli Milicji czy barykad, między którymi musieliście kluczyć. Ostatecznie od celu dzieliły Was już tylko dwa budynki, ale też barykady z karabinami maszynowymi na każdej ulicy i trzyosobowe patrole Milicjantów, chodzące dosłownie wszędzie. Obok nich tak po prostu nie zdołacie przejść.
-
Szybko szepnął do reszty:
- Ok, został tylko kawałek drogi do tego domu. Przebiegniemy to. Zanim dotrze do nich co się dzieje, my już będziemy u celu.
Zaczął biec w stronę domu 126. -
//Biegniecie tak prosto jak w mordę strzelił czy jednak jakoś kluczycie, próbujecie pobiec przez podwórza domów, a nie ulice i tak dalej?//
-
// Jak w mordę strzelił prosto//
-
//Ale wiesz, że to się może kiepsko skończyć?//
-
//Dobra, w takim razie niech będzie wariant z kluczeniem//
-
Początkowo szło dobrze, ale w końcu Was zauważyli. Dzięki temu, że to podchodziliście pod same domy, to przeskakiwaliście płoty, stanowiliście zbyt trudny cel dla operatorów broni maszynowej, którzy też pewnie do najlepszych nie należeli, jakiś wprawny strzelec ustrzeliłby choć jednego z Was. Po drodze udało Wam się wybić do nogi jeden zaskoczony patrol Milicji, ale tuż przed domem, do którego zmierzaliście, drogę zastąpiło Wam sześciu Milicjantów, celując do Was z kusz, łuków i krótkiej broni palnej.
-
Mieli nad nimi przewagę w uzbrojeniu, więc nie martwił się o wynik tego starcia.
- Wykończyć ich! - krzyknął. Sam usunął się trochę na bok, bo przecież samym pistoletem nie wiele zdziała.
-
Celnie posłana kulka z takiej odległości mogłaby zrobić równie dużo, jak wystrzał z broni długiej, ale faktycznie, i bez Twojej pomocy pozostali sobie poradzili, sprawnie zabijając lub śmiertelnie raniąc wszystkich tych, którzy stanęli Wam na drodze.
-
Ach kolejne zwycięstwo - pomyślał. Skoro nic już nie stało na drodze do ich celu, szybko skierował się do niego
-
Dotarliście pod same drzwi, teraz wszyscy czekali na Twój rozkaz, musicie w końcu zrobić to szybko, nim zlecą się kolejni Milicjanci, mniej nieporadni od tych lub zwyczajnie w liczbie na tyle dużej, że nie zdołacie ich powstrzymać nawet dzięki lepszemu wyposażeniu i doświadczeniu.
-
- No i na co czekacie?! Do środka! - krzyknął. Sam stanął jako ostatni w kolejce do wejścia.
-
Miałeś wrażenie, że przekraczając próg tego domu, trafiłeś do zupełnie innego świata. Wszystko tu było inne, tak różne od tego, co znasz teraz. Takie… normalne. Miałeś wrażenie, jakbyś cofnął się w czasie, do czasów sprzed apokalipsy, bo tak właśnie wyglądał ten schludny, posprzątany i umeblowany dom. Z nostalgii wyrwały Cię agresywne okrzyki Twoich podwładnych oraz krzyki.
-
Wygląd tego małego świata sprzed apokalipsy przywołał wspomnienie z dawnego życia oraz to co z nim pozostawił. Przez krótką chwile dosięgło go dziwne uczucie straty, jakby to kim stał się teraz było jego ostatecznym upadkiem. Z zamyślenia wyrwały go krzyki, więc znów skupił się na chwili obecnej i sprawdził co jest przyczyną hałasu.
-
Tak jak mogłeś się spodziewać, Danielsa tu nie było, walczył teraz na pierwszej linii tutaj lub gdziekolwiek indziej, szkoląc rekrutów, a i jego syn musiał być obecnie na służbie, bo w domu zastaliście tylko jedną, dość młodą i atrakcyjną (co na pewno uwydatniał niezwykle czysty ubiór czy subtelny makijaż, coś czego nie widzi się często w tych czasach) kobietę, żonę Waszego celu.
-
Podszedł bliżej do pojmanej kobiet. - Proszę, proszę, proszę, wygląda na to, że niektóre upadłe anioły zachowały swoją urodę. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się…tak…eee… jest pod wrażeniem… - zaciął się w nieudolnej próbie teatralizacji prezentacji swojej osoby - Ehh nieważne. - Mocno chwycił żonę policjanta za podbródek i zapytał - Gdzie jest Daniels?!
-
Miłość w tych czasach wydawała Ci się abstrakcją, przynajmniej taka międzyludzka, która teraz ograniczała się właściwie do tego, aby kojarzyć się w pary i płodzić potomstwo, wychować kolejne pokolenie do walki z Zombie. Ale w jej oczach poza przerażeniem dostrzegłeś właśnie to: Miłość. Kochała tego Milicjanta i po chwili uspokoiła się, przyjmując butny wyraz twarzy, choć nie powiedziała frazesu “Prędzej zginę niż Ci powiem” lub czegoś w tym guście.
-
Jej upór rozwścieczył go do tego stopnia, że znów stracił nad sobą panowanie. Już unosił swą lewą rękę do zadania ciosu, jednak przebłysk rozsądku przypomniał mu, że przyda mu się nieuszkodzona. Puścił ją, ale dalej musiał wyładować gniew. Z zduszonym jękiem frustracji zaczął przewracać przedmioty które wpadły mu w ręce i dźgać ściany szpikulcem. W końcu już normalnym głosem powiedział:
- Daniels sam się do nas zgłosi, teraz już stąd chodźmy.