Los Angeles
-
Reichtangle Wyobraził sobie jak, przyczajony wróg po raz kolejny zastrzeli, któregoś z jego przyjaciół , gdy ci będą wchodzić po schodach, więc postanowił nie ryzykować.
‐ Wszyscy na zewnątrz i obstawić wszelkie drzwi i okna, gdy tylko coś zobaczyć od razu strzelać! ‐ zatrzymał Lawrenca ‐ Ty podpal schody. -
-
Kuba1001 Reich:
Uśmiechnął się tak, jak uśmiechać mógłby się tylko prawdziwy Fanatyk i z rozkoszą zaczął wypełniać Twój rozkaz, podczas gdy pozostali ewakuowali się na zewnątrz, nim zrobi się tu gorąco, dosłownie i w przenośni.
Zohan:
//Parter, na którym się obecnie znajdujecie, i pierwsze piętro.//
‐ Niewiele tu mebli, ale niech inni się tu rozejrzą. Ty idziesz ze mną na piętro, młody. Broń w łapę, oczy szeroko otwarte, uszy też. Ja idę na szpicy. ‐ powiedział, wyciągając pistolet z kabury i idąc na górę. -
-
-
Kuba1001 Zohan:
Przeszukaliście całe piętro i nie znaleźliście nic. Niby dobrze, bo oznacza to brak Zombie i innych niespodzianek, ale też źle, bo nie macie nic przydatnego, może poza meblami, które mogą posłużyć do zabarykadowania drzwi i okien na parterze.
Reich:
Najpewniej jeszcze by tu trochę zabawił, ale wykonał rozkaz bez szemrania. Ogień szybko zaczął pochłaniać kolejne partie domu, więc teraz pozostaje tylko czekać, aż komandos zginie w płomieniach, udusi się lub wyskoczy z płonącego budynku ku Wam, przeznaczeniu i swojemu marnemu końcowi. -
-
-
-
-
-
Kuba1001 Reich:
Nikt nie wyskoczył, więc pewnie spłonął w środku. Całkowitą pewność mógłbyś mieć też po przeszukaniu zgliszczy i znalezieniu zwłok lub ich resztek, ale możesz być pewien, że niedługo zlecą się tu wszyscy zwabieni widokiem tłustego dymu kłębiącego się w niebo.
Zohan:
Jak na razie nie dzieje się nic ciekawego, widzisz tylko dym bijący w górę jakieś pół kilometra stąd. -
-
Reichtangle ‐ No i po co mu to było? Spędził tyle czasu na przetrwaniu w apokalipsie, tylko po to by popełnić głupi błąd, zabić jednego z nas i sam skończyć jako pieczony kurczak. A wystarczyło tylko wpuścić nas i wysłuchać. Ehhh, zabierzcie rzeczy Charliego i wrzućcie jego ciało do ognia. ‐ powiedział do podwładnych.
-
Kuba1001 Zohan:
Wcześniej mógł być to lekki pożar, na który nie zwróciłeś nawet uwagi, bo dymu było niewiele albo wcale, a teraz fajczy się, że aż miło.
Reich:
Po kilkunastu minutach przygotowań i modlitwy ciało Waszego kompana znalazło się w objęciach oczyszczających płomieni, które popieliły jego ciało, wysyłając dym w niebo, prosto do Stwórcy. No i dawały tę gwarancję, że już nigdy nie spotkacie go gdzieś na ulicy. -
-
Reichtangle Dopiero patrząc na płonące zwłoki, dotarła do niego powaga sytuacji ‐ stracił podwładnego, który ufał mu i powierzył mu swoje bezpieczeństwo, stracił przede wszystkim przyjaciela, właściwie brata. Osoby, która to zrobiła nawet nie mógł odpowiednio ukarać. Gdyby teraz miał w swoich rękach tego poszukiwanego komandosa… Zacisnął pięść i spiął się w bezsilnej złości na wszystko ‐ śmierć Charliego, nieuchwytnego Bonaventury, przyczyny tego wszystkiego, a nawet na swoje kalectwo. Chwile krążył powarkując i klnąc. W końcu zatrzymał się i powiedział :
‐ Zawiodłem, przez moją nieostrożność zginął Charlie i macie prawo dla bezpieczeństwa zostawić mnie i wracać. Ja zamierzam dokończyć to po co tu przyszliśmy ‐ znajdę tego komandosa i sprawie, żeby wycierpiał tyle, ile cierpienia zagwarantował nam. A gdy już skończę to zafunduję mu następne cierpienie, jedynie dla mej przyjemności. Zrobię to nawet jeśli będę musiał poświęcić wszystkie pozostałe kończyny, a nawet życie. I pytam czy pójdziecie ze mną? Nie musicie tego robić, nie jesteście mi nic winni. Pomyślcie tylko, czy godzi się aby śmierć Charliego poszła na marne. -
Kuba1001 Zohan:
Westchnął i niechętnie opuścił swój posterunek.
‐ No, niech to będzie dobre, bo Ci łeb ukręcę.
Reich:
Twoi kompani nie musieli nic mówić, po samych wyrazach twarzy wiedziałeś dokładnie, że ani Cię nie porzucą, ani nie obwinią o śmierć Charliego, a prędzej zginą próbując zabić komandosa… O ile żyje, bo przecież nikt nie mógł wyjść z tego cało, chyba że jako skwarka. -
-
Reichtangle Nie łudził się, że człowiek który zginął był poszukiwanym celem. Nie wierzył w takie szczęście, ani w to żeby ten komandos dał się tak po prostu spalić. Czuł wewnętrznie, że to nie on. Trzeba kontynuować poszukiwania, ale takie przeczesywanie miasta na chybił trafił do niczego nie prowadzi. Trzeba zmienić taktykę. Sami nie wiedzą gdzie dokładnie się znajduję, więc ktoś musi im to wyjawić. Rozłożył mapę i poszukał miejsc, kontrolowanych przez Z‐com i Milicję.