Nowy Jork
-
- Wszyscy są martwi, pierwszy kontyngent trafił tu, gdy był największy burdel, to była pierwsza fala mięsa armatniego, którą wybito do nogi.
-
- Skoro cały pierwszy kontyngent został całkowicie wybity, to dlaczego posiada on status legendy?
-
- Bo zanim dowódca ostatniej oblężonej przez Zombie bazy, na chwilę przed wdarciem się trupów do środka, przekazał wiadomość, że odchodzą, wysyłali wiele innych, opowiadając o swoich dokonaniach. Mów co chcesz, ale nie było wtedy lepszych eksterminatorów Zombie.
-
- Nie będę krytykował pierwszego kontyngentu, tylko chciałem się o niego wypytać.
-
- Jak Zombie nauczą się gadać, to może Ci opowiedzą, my nie możemy, bo sami nic nie wiemy. Byłoby prościej, gdyby ktoś z tamtych przeżył.
-
- Zgadzam się. - odparł - A jak tam sytuacja w waszej bazie?
-
- Syf, malaria i nie dają żryć. - odparł żołnierz. - A właściciel tej speluny to ostatni ciul.
-
- To będzie kurwa ciekawe. - pomyślał.
-
//Czyli już lądujemy?//
-
// Tak, mam już podstawowe informacje o pierwszym kontyngencie i o placówce, do której mnie przenoszą. //
-
//Jeśli masz zamiar brać na poważnie wszystko, co mówią NPC, to na pewno zajdziesz daleko.//
Helikopter po jakimś czasie wylądował na lądowisku, najpewniej prowizorycznym, bo stanowił je dach jakiegoś budynku, i odleciał.
- Dalej idziemy pieszo, helikopter widać i słychać z daleka, a ostatnie, czego nam trzeba, to Bandyci czy Zombie plączący się z jego powodu pod bazą. - wyjaśnił Wam jeden z żołnierzy i ruszył naprzód, a za nim reszta kilkuosobowego oddziału, z wyjątkiem dwóch ludzi, którzy czekali, aż Wy pójdzie przodem, aby mogli zamknąć pochód. -
W takim razie zasygnalizował swoim kompanom, żeby szli za nim. Niech ci pozostali dwaj żołnierze zamkną pochód.
-
I w ten sposób trafiliście do okazałej bazy na planie kwadratu, osłoniętej murem wzmocnionym gruzem i wrakami samochodów w miejscach, gdzie był słabszy, z czterema wieżyczkami strzelniczymi, w których groźnie szczerzyła się broń maszynowa, oraz polem minowym, bo szliście gęsiego, gęsto udeptaną ścieżką, a żołnierze zabronili Wam ją opuszczać.
Na miejscu dostrzegliście wiele jednakowych, betonowych kloców, których przeznaczenia mogliście się tylko domyślać. W środku zebrało się już sporo żołnierzy, około pięćdziesiąt osób, wszyscy w mundurach, hełmach i kamizelkach kuloodpornych, uzbrojeni w nowoczesną broń wszelkiej maści, widać, że tym niczego nie brakowało, ale to w końcu Z-Com, a nie jakaś podrzędna Milicja. Żołnierze, którzy Was przyprowadzili, dołączyli do reszty, a po chwili wszyscy ustawili się w dwóch rzędach naprzeciwko siebie, pomiędzy Wami. Naprzeciwko Was stało trzech oficerów. Ten po środku mógł być już po czterdziestce albo i lepiej, ale wciąż sprawiał wrażenie gotowego do czynnej służby z bronią w ręku, nosił w końcu karabin, hełm, amunicję i resztę oporządzenia. Uwagę przykuwał jego surowy wyraz twarzy, łysa głowa i metalowa proteza lewej ręki. Po jego lewej stał postawny czarnoskóry mężczyzna dzierżący sporą pałkę, którą zdecydowanie nie chciałbyś oberwać w plecy czy jakąkolwiek inną część ciała, którą uderzał od czasu do czasu lekko w otwartą dłoń. Ostatni był dość młody, a przynajmniej na takiego wyglądał, był około trzydziestki, miał lekki, ale zadbany, zarost na twarzy, w tym wąsik i kozią bródkę, a także wielką bliznę przechodzącą przez cały lewy policzek, która zaczynała się tuż nad okiem, a kończyła w kąciku ust.
- Mam tylko jedną zasadę, nowi. - powiedział stojący w środku oficer, cedząc powoli słowa. - Wszyscy walczą, nikt nie pęka. Do opornych będę strzelać. Nie wiem, skąd Was przywlekli, ale gwarantuję, że tutaj dyscyplina jest taka, jak moja ręka. Stalowa. Tak Was przemusztruję, że będzie jeść, spać, wstawać, a nawet srać wtedy, gdy Wam pozwolę. A jak spróbujecie się wyłamać, to zdechniecie z głodu w karcerze, nie będę marnować nawet amunicji i czasu na sformowanie plutonu egzekucyjnego, bo gówno mnie obchodzi, jak zdechniecie. Jasne?! -
- Yes, sir! - odpowiedział oficerowi i zasalutował.
-
- Bienkowski! - krzyknął oficer, a postawny Afroamerykanin wystąpił o krok naprzód. - Pogoń tę galaretę na nogach, wszystkich trzech. Dwa okrążenia wokół bazy, w pełnym rynsztunku.
- Sir, z całym szacunkiem, ale cztery okrążenia to chyba za mało.
- Masz rację, sierżancie. Niech zrobią sześć.
- Osiem?
- Dokładnie, dziesięć. A teraz nie zawracajcie mi dupy. - potwierdził dowódca i odwrócił się na pięcie, a szeregowi żołnierze zaczęli się rozchodzić, zostali tylko tamci dwaj, którzy towarzyszyli swojemu przełożonemu.
- Słyszeliście dowódcę?! - wydarł się czarnoskóry sierżant, machając Wam nad głową pałką, którą przy dobrym zamachu mógłby złamać nawet kość. - Dwanaście okrążeń wokół bazy, tylko z życiem, albo Wam kręgosłupy przez dupska powyrywam i wyślę w paczce na Grenlandię jako ozdoby świąteczne! -
- W takim razie trzeba będzie zrobić czternaście jebanych okrążeń. - pomyślał i zaczął biec najszybciej jak się da wokół bazy, i to czternaście razy. Jeśli starczy mu sił.
-
Rozkaz brzmiał dwanaście, więc powinniście pobiec dokładnie tyle, oficer mówił już coś o wyłamywaniu się z rozkazów… Na szczęście dla Ciebie, nie miałeś okazji wybić się przed szereg, bo już po ośmiu kółkach w pełnym rynsztunku bojowym zaczynałeś z trudem łapać oddech, to gdy sierżant pozwolił Wam odpocząć pod zakończonych dwunastu, nie miałeś nawet sił, aby protestować.
- A teraz za mną, przedstawicie się nowemu dowódcy i niech Bóg ma Was w swojej opiece. - powiedział po pięciu minutach sierżant i wstał, prowadząc Was wgłąb bazy. -
- Miejmy nadzieję, że zrobimy na nowym dowódcy dobre pierwsze wrażenie. - odparł do swoich kompanów.
-
Waszym nowym dowódcą okazał się ten, który towarzyszył oficerowi zarządzającemu tym burdelem, sądząc po dystynkcjach, był to sierżant. Wygląd był już Wam znany, dodać do tego należy chyba całą gamę broni białej, mianowicie dwa długi noże, maczetę i kilkanaście mniejszych nożyków do rzucania oraz parę pistoletów. Na Wasz widok mężczyzna zgasił resztki palonego papierosa podeszwą buta i przedstawił się:
- Sierżant Jovan Lacević, Wasz nowy dowódca. A Wy jak się nazywacie i skąd jesteście? -
- Porucznik Arthur Patton, Anglik z Birmingham. - odparł.