Moskwa
-
“Nie wiem czy smród zdechlaków nie przyćmi zapachu przynęty, ale skoro z pierwszą falą poradziliśmy sobie, to nic nie stoi na przeszkodzie by wytrzymać tutaj chwilę dłużej.” Pomyślał Potomkin.
— Jak stoimy z amunicją? — Zapytał żołdaków.
-
- Amunicji u nas dostatek. - odparł jeden z żołnierzy. - Każdy nabrał tyle, ile mógł mieć przy sobie, a przy okazji załadowaliśmy kilka skrzynek do wozu.
-
— Doskonale. Skoro nieumarli odpuścili i mamy amunicję, odczekamy jeszcze tutaj. — Rozkazał. Miejsce było dobre - chciał uniknąć walki z skurwielami w zamkniętej przestrzeni, dlatego nie miał zamiaru go porzucać od razu. Nie będą czekali tutaj przez wieczność, ale liczył na to, że jednak ich zwierzyna wyściubi nos.
-
Przez jakiś czas nic się nie zjawiło i powoli czułeś, że trzeba zbierać się w jakieś inne miejsce, gdy podszedł do ciebie jeden z żołnierzy.
- Jeden jest. Chyba, ale nigdy nie widziałem Zombie na dachu. Więc to albo on, albo jakiś człowiek. Tamten blok, na lewo. - powiedział dość spokojnym tonem, zapewne nie chcąc spłoszyć zdechlaka, którego musieliście przecież pojmać, najlepiej żywcem. -
To jest to - ich szansa na to, że nie zmarnowali godziny na nic.
— Lornetka. — Zażądał, wystawiając przed siebie otwartą dłoń w którą spodziewał się otrzymać przyrząd. -
Żołnierz od razu podał ci żądany przedmiot, jeszcze raz ruchem ręki wskazując ci dach, na który masz patrzeć.
-
Od razu przyłożył szkła do wizjera i skierował wzrok na wskazany dach.
-
Tak, to zdecydowanie był ten Zombie, którego szukaliście. Dało się go bardzo dobrze rozpoznać, miałeś w głowie zresztą jego dokładny obraz, chociaż tym razem nie miał na sobie pełno ludzkiej krwi. Co może się przecież niedługo zmienić… Tak czy siak, zdecydowanie był to ten Zombie, miał nie tylko paskudną gębę, ale też długie, umięśnione i przygotowane do dalekich skoków nogi oraz dłonie zamienione praktycznie w kostne szpony, przydatne i do wspinaczki, i mordowania ofiar.
-
,Mam Cię, kawalerze."
— Ryzykujemy i idziemy mu na przeciw czy ryzykujemy i liczymy na to, że sam do nas przyjdzie, towarzysze? — Zapytał, nie spuszczając celu z wzroku. -
- Gdyby chciał tu przyleźć to już dawno by to zrobił, jak tamci debile o tam. - odparł jeden z żołnierzy, wskazując na stos zwłok zabitych Zombie.
- Siedzi na dachu, a nie widzę żadnych zewnętrznych schodów czy drabin. - ocenił drugi. - Winda w środku, o ile jest, na pewno nie działa. Zostają zwykłe schody. Zanim dobiegniemy na górę, może już dawno spierdolić albo się na nas zaczaić i rzucić się na pierwszego, który wejdzie na dach. -
Czyli mają zdobycz na widoku, ale nie mogą jej dostać. Patowa sytuacja.
— Który z was to najlepszy strzelec? -
Mężczyźni zastanawiali się chwilę w milczeniu, później nieco pokłócili, aż w końcu jeden wystąpił z szeregu.
- To chyba będę ja, sierżancie. - powiedział. - Ale nie mam żadnej broni wyborowej, może być ciężko go ustrzelić, nawet jeśli nie będzie się ruszać. A jak zacznie to już w ogóle pewnie nic z tego nie będzie, podobno bardzo ruchliwe skurwysyny, tak przynajmniej było w raportach. -
Potomkin nie odpowiadał przez moment. Pod stalą jego hełmu, myślał.
— A gdybyście wszyscy, razem z działkiem transportera oddali strzał jednocześnie? -
- Można spróbować się zsynchronizować, ale tak jednocześnie to się raczej nie da. Ale to chyba będzie najlepszy pomysł, zwłaszcza jeśli dalej będzie stać i się na nas gapić. Szkoda tylko, że jeśli trafimy go z transportera, to pewnie rozkurwimy bydlaka w drobny mak, a miał być żywy.
-
— Lepszy rydz, niż nic. — Stwierdził bez większych emocji w głosie, ale tak też myślał. Mieli szansę przyjechać z trupem kurwoskoczka, a jak im szczęście dopisze, to będzie nawet jeszcze dychał. W każdym razie, było to stokroć lepsze niż pojawienie się z pustymi rękami.
— Przygotować się i na mój sygnał. — Rozkazał, oczekując aż wszyscy, łącznie z transporterem, wezmą nieumarłego na muszkę.
-
Jeden z żołnierzy wrócił do pojazdu, przekazując twoje polecenie reszcie. Wszyscy opuścili pojazd, odbezpieczając broń i celując w dach, po chwili trzydziestomilimetrowe działko transportera poszło w ich ślady. Wszyscy czekali tylko na twój rozkaz.
-
Uniósł otwartą dłoń w górę, palcami ku niebu.
— Pal! — Rozkazał, jednocześnie opuszczając ramię w dół. -
Żołnierze otworzyli ogień jako pierwsi, transporter ułamek sekundy później. Kanonada trwała dobrych kilka chwil, po czym wszyscy przestali strzelać. Jak możesz ocenić już teraz, na pewno mocno poharataliście budynek w miejscu, w którym stała poczwara, jej samej nie było w zasięgu wzroku, więc albo jakimś cudem zwiała, albo któryś ze strzałów odrzucił ją z krawędzi dalej na dach.
-
Jeszcze przez kilkanaście sekund przyglądał się budynkowi, oczekując czy aby na pewno nieumarły zaraz nie podniesie się. Gdy to się nie stało, rzucił tylko jedną, prostą komendą.
— Pakujcie się. Jedziemy po niego.
Sam wskoczył na pokład transportera, zabezpieczając broń.
-
Nie była to wielka odległość i moglibyście ją sprawnie pokonać na piechotę, ale nikt nie protestował i po chwili transporter zaparkował pod blokiem, na dachu którego powinno na was czekać zmasakrowane truchło.