Moskwa
-
— Lepszy rydz, niż nic. — Stwierdził bez większych emocji w głosie, ale tak też myślał. Mieli szansę przyjechać z trupem kurwoskoczka, a jak im szczęście dopisze, to będzie nawet jeszcze dychał. W każdym razie, było to stokroć lepsze niż pojawienie się z pustymi rękami.
— Przygotować się i na mój sygnał. — Rozkazał, oczekując aż wszyscy, łącznie z transporterem, wezmą nieumarłego na muszkę.
-
Jeden z żołnierzy wrócił do pojazdu, przekazując twoje polecenie reszcie. Wszyscy opuścili pojazd, odbezpieczając broń i celując w dach, po chwili trzydziestomilimetrowe działko transportera poszło w ich ślady. Wszyscy czekali tylko na twój rozkaz.
-
Uniósł otwartą dłoń w górę, palcami ku niebu.
— Pal! — Rozkazał, jednocześnie opuszczając ramię w dół. -
Żołnierze otworzyli ogień jako pierwsi, transporter ułamek sekundy później. Kanonada trwała dobrych kilka chwil, po czym wszyscy przestali strzelać. Jak możesz ocenić już teraz, na pewno mocno poharataliście budynek w miejscu, w którym stała poczwara, jej samej nie było w zasięgu wzroku, więc albo jakimś cudem zwiała, albo któryś ze strzałów odrzucił ją z krawędzi dalej na dach.
-
Jeszcze przez kilkanaście sekund przyglądał się budynkowi, oczekując czy aby na pewno nieumarły zaraz nie podniesie się. Gdy to się nie stało, rzucił tylko jedną, prostą komendą.
— Pakujcie się. Jedziemy po niego.
Sam wskoczył na pokład transportera, zabezpieczając broń.
-
Nie była to wielka odległość i moglibyście ją sprawnie pokonać na piechotę, ale nikt nie protestował i po chwili transporter zaparkował pod blokiem, na dachu którego powinno na was czekać zmasakrowane truchło.
-
Potomkin wyjrzał z transportera na zewnątrz. W jakim stanie prezentował się budynek i, co ważniejsze, czy widział nieumarłych w okolicy?
-
Był zapuszczony, ale nie ma co się dziwić, może jeszcze przed apokalipsą nie był zbyt dobrze utrzymany. Z zewnątrz nie dawał jednak żadnych oznak, że chciałby się niespodziewanie zawalić wam na głowy, wyglądał jak większość budynków w okolicy. Zombie oczywiście były, zwabione warkotem silnika transportera, ale nic wielkiego, łącznie kilkunastu Szwendaczy i Pełzaczy, którzy nie powinni wam w niczym przeszkodzić.
-
W tej sytuacji mężczyzna wygramolił się na dach transportera i bez ostrzeżenia, kilkoma krótszymi seriami KM-u skosił te kilkanaście zombie kręcących się w okolicy, ot by zapewnić sobie i drużynie spokój przy pracy.
— Zbiórka przy wejściu do budynku. Transporter zostaje na straży. — Polecił, zeskakując na asfalt.
-
Spokój na chwilę, kolejne zapewne się zlecą, przywabione twoim ogniem. Ale musiałbyś sprowadzić tu coś naprawdę groźnego, abyście musieli się obawiać, w końcu macie dobrze uzbrojony pojazd, który będzie pilnować okolicy. Co do twoich ludzi, nikt nie protestował, żołnierze byli tu po to, aby działać, załodze transportera odpowiadała zaś sytuacja, w której siedzą w swojej bezpiecznej puszce.
-
Potomkin stanął przed podwładnymi, zastanawiając się jak może to rozegrać. Obawiał się, że kurwoskoczek nie siedział na dachu akurat tego bloku bez powodu - w środku mogło być ich więcej.
— W środku oczy dookoła głowy. Idziemy na górę i z powrotem, bez przystanków ani wycieczek po drodze. Broń w gotowości. — Polecił, opierając dłonie na swoim CKMie. — Wszystko jasne?
-
Głośne trzaski odbezpieczanej broni były dla ciebie najlepszą i jedyną potrzebną odpowiedzią. Żołnierze profesjonalnie obstawili wejście, przygotowując się do wkroczenia do budynku. Miejsce tuż przed drzwiami zostawili dla ciebie, abyś mógł od razu porazić wroga serią z kaemu, gdyby coś czaiło się za drzwiami. Cóż, niby trochę cię wystawiali, ale na dobrą sprawę masz największe szanse na przeżycie dzięki swojemu pancerzowi.
-
Od tego był dowódca, by przewodzić reszcie drużyny. Upewnił się, że broń jest odbezpieczona i gotowa do użycia, a amunicji nie brakuje. Po tym, bez cackania się, wparował do środka, wodząc gotową do wystrzału lufą po wnętrzu i oceniając je wzrokiem.
-
Jak mogłeś się spodziewać po typowym bloku, zastałeś tu klatkę schodową. Schody po prawej prowadziły na górę, na wprost był korytarz z kilkoma drzwiami po lewej i prawej stronie, zapewne z mieszkaniami, a jedne z nich musiały prowadzić do blokowej piwnicy. Z kolei te na wprost was, na końcu korytarza, prowadziły zapewne do innego wyjścia z bloku.
-
Ich celem było jedynie zebrać zwłoki, wrócić z nimi do transportera i zabrać się stąd - nie zamierzał robić czegokolwiek, co nie pokrywało się z tym planem. Gestem dłoni dał znak reszcie, by podążali za nim. Krok za krokiem zaczął się piąć w górę klatki schodowej, trzymając karabin w gotowości do odstrzelenia nieumarłego.
-
Pierwszych pięć pięter pokonaliście bez problemu, zostały jeszcze dwa. I tak jak wcześniej nie napotkaliście dosłownie nic, nawet śladu bytności Zombie, tak od razu po wejściu na przedostatnie piętro poczuliście przytłaczający smród. Wiedziałeś, jak śmierdzą Zombie, ale ten zapach tutaj… To było coś jeszcze gorszego, a tobie nadludzkim wysiłkiem udało się nie zapaskudzić sobie wnętrza hełmu wymiotami. Pozostali też trzymali się dzielnie, ale jeden nie wytrzymał i po chwili odwrócił się, zwracając na schody zawartość żołądka. Smród czy nie, trzeba iść dalej. I sprawdzić, co go spowodowało, a odpowiedź na to pytanie czeka na was na następnym piętrze.
-
,Gniazdo…" Przeszło mu przez myśl, gdy poczuł smród.
Przez krótką chwilę zastanawiał się co będzie lepszym wyjściem. Zostawić przyłbicę opuszczoną, by zapach metalu choć w małym stopniu wytłumiał odór czy uchylić ją, by w razie potrzeby nie zalać wnętrza garnka wymiocinami… Nie, finalnie zdecydował się ją pozostawić w takiej pozycji, w jakiej była dotychczas - opuszczona.
— Idziemy w górę. Strzelajcie by zabić, nieważne co kazali nam przywieźć żywym. — Rozkazał i zaczął piąć się po kolejnych stopniach w górę budynku, na ostatnie piętro.
-
Pokiwali głowami i ruszyli ostrożnie na górę. To, co tam zastaliście, przechodziło wasze najśmielsze wyobrażenia, spychało daleko na bok wszelkie potworności, jakie mogliście zobaczyć lub o jakich mogliście usłyszeć w chwili wybuchu apokalipsy, gdy ta trwała w najlepsze oraz wszystko to, co wydarzyło się przed nią. Ciężko było wam jednak powiedzieć, co dokładnie zastaliście. Podłogę, ściany i sufit pokrywała gruba warstwa lepiącej się do butów i cuchnącej mazi. Jednakże dużo bardziej niepokojące były dziwne przedmioty, jakby zielone jaja wielkości niemalże dorosłego człowieka, ale pokryte nie skorupką, tylko zieloną błoną, miejscami z czymś, co przypominało pulsujące żyły. Podobne, choć jeszcze większe jaja, przypominające już bardziej kokony były przyklejone do ścian i sufitu.
- Co to, do cholery, jest? - szepnął cicho stojący obok ciebie żołnierz, podczas gdy reszta wycelowała broń w niektóre z jaj i kokonów, gotowa rozstrzelać je od razu, gdy tylko poczują się zagrożeni. -
Potomkin zdecydowanie nie żałował decyzji pozostawienia swojej przyłbicy opuszczoną. Dzięki temu jego towarzysze nie mogli zobaczyć jak bardzo jego twarz pociemniała, widząc… czymkolwiek to było. Jeżeli w tej chwili był pewien choć jednej rzeczy w swoim życiu, to tego, że ten blok musi zostać zrównany z ziemią.
— Nie strzelać. — Odszepnął do reszty drużyny. — Nie prowokujmy niczego. Idziemy na górę. Odzyskujemy ciało. Schodzimy. Nie tracimy czasu. — To mówiąc, kontynuował drogę przez piętro w poszukiwaniu drabiny lub schodów pożarowych na dach, jednak poruszał się wolniej, a kroki stawiał ciszej, ostrożniej. Nie chciał wkurwić czegoś, co otaczało go z każdej strony.
-
Starając się nie trącić żadnego z jaj czy kokonów, dostaliście się wyżej. Cokolwiek było na dole, było tylko przedsionkiem, tu było jeszcze więcej zarówno pokrywającej podłogi, ściany i sufit mazi jak i jaj oraz kokonów, te były jednak dużo większe, niektóre z nich przybierały inne odcienie zieleni, zabarwione żółcią, fioletem lub błękitem, kilka z nich zdawało się wręcz poruszać, ale ciężko było powiedzieć ci, czy tak rzeczywiście jest, czy to może zwidy, których dostałeś w tych ekstremalnych warunkach. W tej paskudnej masie dostrzegłeś jednak to, po co przyszliście: schody prowadzące na dach bloku.