Moskwa
-
Był zapuszczony, ale nie ma co się dziwić, może jeszcze przed apokalipsą nie był zbyt dobrze utrzymany. Z zewnątrz nie dawał jednak żadnych oznak, że chciałby się niespodziewanie zawalić wam na głowy, wyglądał jak większość budynków w okolicy. Zombie oczywiście były, zwabione warkotem silnika transportera, ale nic wielkiego, łącznie kilkunastu Szwendaczy i Pełzaczy, którzy nie powinni wam w niczym przeszkodzić.
-
W tej sytuacji mężczyzna wygramolił się na dach transportera i bez ostrzeżenia, kilkoma krótszymi seriami KM-u skosił te kilkanaście zombie kręcących się w okolicy, ot by zapewnić sobie i drużynie spokój przy pracy.
— Zbiórka przy wejściu do budynku. Transporter zostaje na straży. — Polecił, zeskakując na asfalt.
-
Spokój na chwilę, kolejne zapewne się zlecą, przywabione twoim ogniem. Ale musiałbyś sprowadzić tu coś naprawdę groźnego, abyście musieli się obawiać, w końcu macie dobrze uzbrojony pojazd, który będzie pilnować okolicy. Co do twoich ludzi, nikt nie protestował, żołnierze byli tu po to, aby działać, załodze transportera odpowiadała zaś sytuacja, w której siedzą w swojej bezpiecznej puszce.
-
Potomkin stanął przed podwładnymi, zastanawiając się jak może to rozegrać. Obawiał się, że kurwoskoczek nie siedział na dachu akurat tego bloku bez powodu - w środku mogło być ich więcej.
— W środku oczy dookoła głowy. Idziemy na górę i z powrotem, bez przystanków ani wycieczek po drodze. Broń w gotowości. — Polecił, opierając dłonie na swoim CKMie. — Wszystko jasne?
-
Głośne trzaski odbezpieczanej broni były dla ciebie najlepszą i jedyną potrzebną odpowiedzią. Żołnierze profesjonalnie obstawili wejście, przygotowując się do wkroczenia do budynku. Miejsce tuż przed drzwiami zostawili dla ciebie, abyś mógł od razu porazić wroga serią z kaemu, gdyby coś czaiło się za drzwiami. Cóż, niby trochę cię wystawiali, ale na dobrą sprawę masz największe szanse na przeżycie dzięki swojemu pancerzowi.
-
Od tego był dowódca, by przewodzić reszcie drużyny. Upewnił się, że broń jest odbezpieczona i gotowa do użycia, a amunicji nie brakuje. Po tym, bez cackania się, wparował do środka, wodząc gotową do wystrzału lufą po wnętrzu i oceniając je wzrokiem.
-
Jak mogłeś się spodziewać po typowym bloku, zastałeś tu klatkę schodową. Schody po prawej prowadziły na górę, na wprost był korytarz z kilkoma drzwiami po lewej i prawej stronie, zapewne z mieszkaniami, a jedne z nich musiały prowadzić do blokowej piwnicy. Z kolei te na wprost was, na końcu korytarza, prowadziły zapewne do innego wyjścia z bloku.
-
Ich celem było jedynie zebrać zwłoki, wrócić z nimi do transportera i zabrać się stąd - nie zamierzał robić czegokolwiek, co nie pokrywało się z tym planem. Gestem dłoni dał znak reszcie, by podążali za nim. Krok za krokiem zaczął się piąć w górę klatki schodowej, trzymając karabin w gotowości do odstrzelenia nieumarłego.
-
Pierwszych pięć pięter pokonaliście bez problemu, zostały jeszcze dwa. I tak jak wcześniej nie napotkaliście dosłownie nic, nawet śladu bytności Zombie, tak od razu po wejściu na przedostatnie piętro poczuliście przytłaczający smród. Wiedziałeś, jak śmierdzą Zombie, ale ten zapach tutaj… To było coś jeszcze gorszego, a tobie nadludzkim wysiłkiem udało się nie zapaskudzić sobie wnętrza hełmu wymiotami. Pozostali też trzymali się dzielnie, ale jeden nie wytrzymał i po chwili odwrócił się, zwracając na schody zawartość żołądka. Smród czy nie, trzeba iść dalej. I sprawdzić, co go spowodowało, a odpowiedź na to pytanie czeka na was na następnym piętrze.
-
,Gniazdo…" Przeszło mu przez myśl, gdy poczuł smród.
Przez krótką chwilę zastanawiał się co będzie lepszym wyjściem. Zostawić przyłbicę opuszczoną, by zapach metalu choć w małym stopniu wytłumiał odór czy uchylić ją, by w razie potrzeby nie zalać wnętrza garnka wymiocinami… Nie, finalnie zdecydował się ją pozostawić w takiej pozycji, w jakiej była dotychczas - opuszczona.
— Idziemy w górę. Strzelajcie by zabić, nieważne co kazali nam przywieźć żywym. — Rozkazał i zaczął piąć się po kolejnych stopniach w górę budynku, na ostatnie piętro.
-
Pokiwali głowami i ruszyli ostrożnie na górę. To, co tam zastaliście, przechodziło wasze najśmielsze wyobrażenia, spychało daleko na bok wszelkie potworności, jakie mogliście zobaczyć lub o jakich mogliście usłyszeć w chwili wybuchu apokalipsy, gdy ta trwała w najlepsze oraz wszystko to, co wydarzyło się przed nią. Ciężko było wam jednak powiedzieć, co dokładnie zastaliście. Podłogę, ściany i sufit pokrywała gruba warstwa lepiącej się do butów i cuchnącej mazi. Jednakże dużo bardziej niepokojące były dziwne przedmioty, jakby zielone jaja wielkości niemalże dorosłego człowieka, ale pokryte nie skorupką, tylko zieloną błoną, miejscami z czymś, co przypominało pulsujące żyły. Podobne, choć jeszcze większe jaja, przypominające już bardziej kokony były przyklejone do ścian i sufitu.
- Co to, do cholery, jest? - szepnął cicho stojący obok ciebie żołnierz, podczas gdy reszta wycelowała broń w niektóre z jaj i kokonów, gotowa rozstrzelać je od razu, gdy tylko poczują się zagrożeni. -
Potomkin zdecydowanie nie żałował decyzji pozostawienia swojej przyłbicy opuszczoną. Dzięki temu jego towarzysze nie mogli zobaczyć jak bardzo jego twarz pociemniała, widząc… czymkolwiek to było. Jeżeli w tej chwili był pewien choć jednej rzeczy w swoim życiu, to tego, że ten blok musi zostać zrównany z ziemią.
— Nie strzelać. — Odszepnął do reszty drużyny. — Nie prowokujmy niczego. Idziemy na górę. Odzyskujemy ciało. Schodzimy. Nie tracimy czasu. — To mówiąc, kontynuował drogę przez piętro w poszukiwaniu drabiny lub schodów pożarowych na dach, jednak poruszał się wolniej, a kroki stawiał ciszej, ostrożniej. Nie chciał wkurwić czegoś, co otaczało go z każdej strony.
-
Starając się nie trącić żadnego z jaj czy kokonów, dostaliście się wyżej. Cokolwiek było na dole, było tylko przedsionkiem, tu było jeszcze więcej zarówno pokrywającej podłogi, ściany i sufit mazi jak i jaj oraz kokonów, te były jednak dużo większe, niektóre z nich przybierały inne odcienie zieleni, zabarwione żółcią, fioletem lub błękitem, kilka z nich zdawało się wręcz poruszać, ale ciężko było powiedzieć ci, czy tak rzeczywiście jest, czy to może zwidy, których dostałeś w tych ekstremalnych warunkach. W tej paskudnej masie dostrzegłeś jednak to, po co przyszliście: schody prowadzące na dach bloku.
-
W jego głowie cały czas wybrzmiewały słowa, które wcześniej powiedział swoim podkomendnym: ''Idziemy na górę. Odzyskujemy ciało. Schodzimy". Powtarzał je raz po raz, jak zapętloną płytę winylową, aż mógłby przysiąc że słyszy, jak odbijają się one od metalowych ścian hełmu i rezonują w jego mózgu. Wolał jednak nie przestawać, bo nie zamierzał spędzać w tym miejscu ani chwili dłużej niż to niezbędne, narażając swoich ludzi. Mantra pomagała mu robić dokładnie to, co musiał by to zrealizować no i… odciągała jego myśli od tego nieludzkiego smrodu.
Poprowadził oddział na schody. Kroki na kolejnych stopniach stawiał ostrożnie, patrząc pod stopy. Miał wrażenie, jakby stąpali bo ogromnej, żywej tkance i nie chciał przez głupi błąd nadepnąć na coś, co obudziłoby ją całą do działania.
// vibe HOTD3, podoba mi się //
-
//Nie znam, nie grałem, ale cieszę się, że się podoba.//
- Sprawiedliwy Bóg nienawidzi nas aż za bardzo… - szepnął jeden z żołnierzy, idąc powoli w kierunku schodów, tuż za tobą. Dotarliście do nich wszyscy, a ty nigdy nie spodziewałeś się, że mógłbyś zatęsknić aż tak za zimnym, twardym i brudnym betonem, z jakiego wylano schody, bo tylko one nie były pokryte tą dziwną mazią. Trzech ustawiło się tyłem do wyjścia, celując karabinami w kokony i przestrzeń między nimi, gdyby coś miało was napaść z tamtego kierunku. Pozostała trójka wycelowała broń w drzwi prowadzące na dach, zostawiając tobie ich otworzenie. -
// Podejrzewam, że znasz, choć może nie kojarzysz. Swego czasu była bardzo popularna na maszynach jakie stały w barach czy restauracjach, dużo ich widziałem nad polskim morzem. Point’n’shooter o zombie. //
Powolnym, ale sztywnym, wręcz mechanicznym ruchem ręki sięgnął do uchwytu drzwi i popchnął je. Nie obawiał się tego, co może zastać na górze. Bał się tego, że jeden, niewłaściwy ruch wybudzi całe to przeklęte piętro z hibernacji i skaże drużynę na śmierć.
Miał nadzieję, że otwarcie drzwi nie było tym ruchem. -
//A to możliwe, chociaż jeśli mam to kojarzyć, to niezbyt i przez mgłę, ale jest szansa, że jednak miałem z tym do czynienia.//
Kilka pełnych napięcia sekund zdawało się trwać godzinami. Ale gdy minęły, a czas wrócił do normy, mogłeś odetchnąć z ulgą: na dole wszystko było w porządku, a przynajmniej sprawy nie stały się bardziej popierdolone, niż już są. Z kolei na górze, na dachu, nie wydarzyło się kompletnie nic, a więc albo Skoczek został przez was wtedy zmasakrowany i nie żyje, więc wystarczy zabrać jego truchło, albo cudem przeżył i zwiał, bądź czai się tam, żeby obedrzeć was ze skóry swoimi pazurami. -
Na całe szczęście będąc na dachu, Potomkin odczuwał przynajmniej pozorne wrażenie tego, że mieli nad skoczkiem przewagę terenową. Tutaj nieumarły akrobata nie miał od czego się odbijać, poza właśnie dachem na którym stali.
— Być w gotowości. — Rozkazał, samemu opuszczając lufę CKMu tak, by ta mogła posłać kule w kierunku zagrożenia gdy to tylko się pojawi.
Poprowadził drużynę dalej na dach, poruszając się ostrożnie do przodu.
-
Od razu po wejściu na górę uderzył cię smród typowy dla Zombie, po krótkiej chwili dołączył do tego też widok ciemnej, niemal czarnej, krwi, która rozlała się szeroką kałużą w jednym z miejsc na dachu. Po dłuższej chwili przyglądania się śmierdzącej cieczy, dostrzegłeś też w niej coś, co było wcześniej przednią kończyną Skoczka, a także krwistą smugę, prowadzącą dalej na dach, w kierunku obitych blachą wentylatorów i kominów.
-
Jeżeli mieli odrobinę szczęścia, nieumarły wykrwawiał się i był już blisko ponownej śmierci. Jednak Potomkin nie mógł zapomnieć, że w państwie komunistycznym szczęście było towarem reglamentowanym.
Machnął drużynie, by ta podążyła za nim. Powoli posuwał się w kierunku kominów, gotów pociągnąć za spust CKMa, gdy tylko zobaczy choćby skrawek żywego truchła.
-
Najwidoczniej dostałeś od państwa kartki na szczęście, ale termin na odebranie go mija dopiero dziś: za kominami odnaleźliście Skoczka, wykrwawionego na śmierć, choć możliwe, że któryś z licznych postrzałów uszkodził jakiś ważny dla niego organ. Poza dziesiątkami ran postrzałowych, został też kilka razy trafiony przez załogę transportera, stąd urwana kończyna, którą widzieliście wcześniej, rozerwany brzuch, z którego wylewały się wnętrzności i oderwana lewa połowa twarzy, która zwisała na kilku cienkich płatach skóry. Czy Araszko, widząc to truchło, będzie zadowolony? Wątpliwe, bo życzył sobie żywego osobnika, po ten cyrk z klatką i ludzkimi przynętami, względnie mało uszkodzonego, z tego trupa jacyś jajogłowi wyciągną więcej ołowiu niż przydatnych informacji… Ale nie to było teraz ważne. Ważne było to, że mogliście zapakować to, co zostało ze zdechlaka do transportera i wrócić do bezpiecznej bazy, a konsekwencjami martwić się później.
-
Trup trupa też przyniesie choćby szczyptę informacji, lepsze to niż nic. Przynęty nie zmarnowali, będą mogli wykorzystać ją przy drugim podejściu. Nie wracają z pustymi rękami i to jest najważniejsze.
— Obwiążcie go sznurem, długim. Spuścimy go obok transportera. Nie ma sensu dźwigać truchła na sam dół. — Rozkazał, choć w rzeczywistości po prostu wolał uniknąć przechodzenia z ociekającym, rozpadającym się trupem przez TO piętro. Miał przeczucie, że równie dobrze mógłby wejść z pachnącym naręczem pieczystego do gułagu i liczyć na to, że cała horda głodujących nie rzuci się na niego.
-
Twoi podwładni szczęśliwie mieli wystarczająco dużo liny, aby związać ją razem i posłać tym sposobem trupa niemal na ziemię. Zabrakło kilku metrów, ale z tej odległości ci, którzy zostali na dole, zdołali go już jakoś ściągnąć i wrzucić pokrwawione ciało do wnętrza transportera.
- Sierżancie? - zagadnął cię jeden z żołnierzy. - Proszę o pozwolenie na spierdalanie z tego pojebanego miejsca w podskokach.
- I jakby się dało, to o zameldowanie szefowi, co tu było, żeby wysłał ludzi z miotaczami ognia i się tego pozbył. Albo od razu grzmotnął tu solidnie z artylerii. - dodał drugi. -
— Pozwolenie na spierdolenie tego miejsca… udzielone. Schodzimy w dół w porządku drużynowym, ja prowadzę. — Odpowiedział, patrząc na schody prowadzące z powrotem na przeklęte piętro. — Czy którykolwiek z was ma z sobą działający aparat? Kamerę? Choćby funkcjonalną komórkę?
-
Tak jak się spodziewałeś, wszyscy jak jeden mąż pokręcili przecząco głowami. Dopiero po chwili jeden podniósł głowę i spojrzał na ciebie.
- Siergiej dobrze rysuje, przed apokalipsą chodził na jakieś lekcje rysunku czy coś.
- Tylko po to, żeby przelecieć córkę tej starej prukwy, która je prowadziła. - odparł jeden z komandosów Araszki, na co reszta parsknęła śmiechem.
- Prawda, ale wyniosłeś chyba coś stamtąd? Poza jej stanikiem?
- Ma przecież szkicownik, myślisz, że co robi jak znika w czasie wolnym? - zapytał inny. - Rżnie w karty albo kości? Chla? Siedzi przy Telewizorze? Nie, wdrapuje się na jakieś wysokie budynki w bazie i rysuje okolicę. Albo bazę. Jak szef się o tym dowie to postawi go przed plutonem, jak te jego rysunki dostaną się w ręce jakichś popaprańców to wystrzelają nas jak kaczki.
- Nie dostaną.- burknął Siergiej. - Ale tak, jeśli sierżant chce, to mogę naszkicować to wszystko na dole. Ale uprzedzam, że piękne nie będzie, nie zostanę w tym pojebanym miejscu dłużej, niż trzeba.