Moskwa
-
Na całe szczęście będąc na dachu, Potomkin odczuwał przynajmniej pozorne wrażenie tego, że mieli nad skoczkiem przewagę terenową. Tutaj nieumarły akrobata nie miał od czego się odbijać, poza właśnie dachem na którym stali.
— Być w gotowości. — Rozkazał, samemu opuszczając lufę CKMu tak, by ta mogła posłać kule w kierunku zagrożenia gdy to tylko się pojawi.
Poprowadził drużynę dalej na dach, poruszając się ostrożnie do przodu.
-
Od razu po wejściu na górę uderzył cię smród typowy dla Zombie, po krótkiej chwili dołączył do tego też widok ciemnej, niemal czarnej, krwi, która rozlała się szeroką kałużą w jednym z miejsc na dachu. Po dłuższej chwili przyglądania się śmierdzącej cieczy, dostrzegłeś też w niej coś, co było wcześniej przednią kończyną Skoczka, a także krwistą smugę, prowadzącą dalej na dach, w kierunku obitych blachą wentylatorów i kominów.
-
Jeżeli mieli odrobinę szczęścia, nieumarły wykrwawiał się i był już blisko ponownej śmierci. Jednak Potomkin nie mógł zapomnieć, że w państwie komunistycznym szczęście było towarem reglamentowanym.
Machnął drużynie, by ta podążyła za nim. Powoli posuwał się w kierunku kominów, gotów pociągnąć za spust CKMa, gdy tylko zobaczy choćby skrawek żywego truchła.
-
Najwidoczniej dostałeś od państwa kartki na szczęście, ale termin na odebranie go mija dopiero dziś: za kominami odnaleźliście Skoczka, wykrwawionego na śmierć, choć możliwe, że któryś z licznych postrzałów uszkodził jakiś ważny dla niego organ. Poza dziesiątkami ran postrzałowych, został też kilka razy trafiony przez załogę transportera, stąd urwana kończyna, którą widzieliście wcześniej, rozerwany brzuch, z którego wylewały się wnętrzności i oderwana lewa połowa twarzy, która zwisała na kilku cienkich płatach skóry. Czy Araszko, widząc to truchło, będzie zadowolony? Wątpliwe, bo życzył sobie żywego osobnika, po ten cyrk z klatką i ludzkimi przynętami, względnie mało uszkodzonego, z tego trupa jacyś jajogłowi wyciągną więcej ołowiu niż przydatnych informacji… Ale nie to było teraz ważne. Ważne było to, że mogliście zapakować to, co zostało ze zdechlaka do transportera i wrócić do bezpiecznej bazy, a konsekwencjami martwić się później.
-
Trup trupa też przyniesie choćby szczyptę informacji, lepsze to niż nic. Przynęty nie zmarnowali, będą mogli wykorzystać ją przy drugim podejściu. Nie wracają z pustymi rękami i to jest najważniejsze.
— Obwiążcie go sznurem, długim. Spuścimy go obok transportera. Nie ma sensu dźwigać truchła na sam dół. — Rozkazał, choć w rzeczywistości po prostu wolał uniknąć przechodzenia z ociekającym, rozpadającym się trupem przez TO piętro. Miał przeczucie, że równie dobrze mógłby wejść z pachnącym naręczem pieczystego do gułagu i liczyć na to, że cała horda głodujących nie rzuci się na niego.
-
Twoi podwładni szczęśliwie mieli wystarczająco dużo liny, aby związać ją razem i posłać tym sposobem trupa niemal na ziemię. Zabrakło kilku metrów, ale z tej odległości ci, którzy zostali na dole, zdołali go już jakoś ściągnąć i wrzucić pokrwawione ciało do wnętrza transportera.
- Sierżancie? - zagadnął cię jeden z żołnierzy. - Proszę o pozwolenie na spierdalanie z tego pojebanego miejsca w podskokach.
- I jakby się dało, to o zameldowanie szefowi, co tu było, żeby wysłał ludzi z miotaczami ognia i się tego pozbył. Albo od razu grzmotnął tu solidnie z artylerii. - dodał drugi. -
— Pozwolenie na spierdolenie tego miejsca… udzielone. Schodzimy w dół w porządku drużynowym, ja prowadzę. — Odpowiedział, patrząc na schody prowadzące z powrotem na przeklęte piętro. — Czy którykolwiek z was ma z sobą działający aparat? Kamerę? Choćby funkcjonalną komórkę?
-
Tak jak się spodziewałeś, wszyscy jak jeden mąż pokręcili przecząco głowami. Dopiero po chwili jeden podniósł głowę i spojrzał na ciebie.
- Siergiej dobrze rysuje, przed apokalipsą chodził na jakieś lekcje rysunku czy coś.
- Tylko po to, żeby przelecieć córkę tej starej prukwy, która je prowadziła. - odparł jeden z komandosów Araszki, na co reszta parsknęła śmiechem.
- Prawda, ale wyniosłeś chyba coś stamtąd? Poza jej stanikiem?
- Ma przecież szkicownik, myślisz, że co robi jak znika w czasie wolnym? - zapytał inny. - Rżnie w karty albo kości? Chla? Siedzi przy Telewizorze? Nie, wdrapuje się na jakieś wysokie budynki w bazie i rysuje okolicę. Albo bazę. Jak szef się o tym dowie to postawi go przed plutonem, jak te jego rysunki dostaną się w ręce jakichś popaprańców to wystrzelają nas jak kaczki.
- Nie dostaną.- burknął Siergiej. - Ale tak, jeśli sierżant chce, to mogę naszkicować to wszystko na dole. Ale uprzedzam, że piękne nie będzie, nie zostanę w tym pojebanym miejscu dłużej, niż trzeba. -
— Jakie czasy, taki Kastakin. Wystarczysz. — Potomkin skinął ku Siergiejowi zakutą w metal głową. — A teraz zabierajmy się stąd tak samo jak weszliśmy.
Poprowadził oddział z powrotem w dół schodów, przykładając uwagę do każdego stawianego kroku tak, jakby był to ostatni krok jaki miał postawić w swoim długim życiu. Oby faktycznie nim nie był…
-
Wątpliwa przyjemność, jaką była podróż przez ten krajobraz jak z chorego horroru trwała dłużej, niż ostatnio. Dłużej, niż powinna i dłużej, niż ktokolwiek z was by sobie tego życzył. Ale było to niezbędne, aby komandos zdołał pospiesznie naszkicować to, co tam zastaliście. Szczęśliwie, poza paskudnym posmakiem w ustach, lepką mazią na podeszwach butów i rysunkami Siergieja nie wynieśliście stamtąd nic więcej. Tymczasem na dole załoga pojazdu zdołała załadować zmasakrowane szczątki Skoczka do środka, teraz czekali tylko aż zapakujecie się do środka, a ty dasz rozkaz do odjazdu i powrotu do bazy.
-
— Wracamy. — Rozkazał, niezgrabnie wskakując na pancerz transportera. — Dowództwo musi zrównać ten budynek z ziemią i to lepiej wcześniej niż później.
-
Chyba nie było słów, które mogłyby ucieszyć bardziej tak twoich komandosów i żołnierzy, jak i załogę transportera. Wsiedli do środka z prędkością błyskawicy, a nim właz zamknął się w całości za ostatnim z nich, kierowcy uruchomili pojazd i ruszyli pędem ku bazie, najpewniej tą samą trasą, jaką tu przyjechaliście.
-
Potomkin, pod żelazną przyłbicą, miał nietęgą minę. Był w pełni świadom tego, że cel ich misji został spełniony w bardzo niewielkim ułamku, a właściwie żadnym - mieli z sobą jedynie szczątki diablego skoczka, a dokładniej mówiąc ich rozszarpaną połowę, druga pewnie została rozpryśnięta po całej okolicy. W każdym razie było to lepsze niż powrót z pustymi rękami, choć wciąż wątpił, że to zadowoli Araszko, ale może przynajmniej pozwoli uniknąć im strzału w tył głowy. Przynęty też nie zmarnowali zupełnie. Najważniejszym jednak odkryciem był ten przeklęty blok… Cokolwiek dowództwo rozkaże, efektem tych rozkazów musi być zrównanie tego cholerstwa z ziemią i zabicie całego, nieludzkiego gówna, jakie się tam rozwija. Te ściany, te piętro… To już nie byli zwykli zarażeni.
-
Podróż przez Martwe Pola upłynęła wam spokojnie, podobnie jak i droga przez miasto. Do bazy nowej jednostki nie wróciliście witani kwiatami i oklaskami towarzyszy broni, ale przynajmniej wróciliście, i to w jednym kawałku. Transporter zrobił spore kółko, zakręcając na tyły bazy i parkując w jednym z garaży, gdzie czekał na was adiutant Araszki, którego spotkałeś już wcześniej, a wraz z nim kilku wojskowych medyków, żołnierzy i jakichś jajogłowych, mających przyjrzeć się temu, co upolowaliście.
-
Z imponującą szybkością jak na jego wiek i wagę noszonego pancerza, Potomkin zeskoczył z transportera i od razu udał się do adiutanta, któremu zasalutował, jako przedstawicielowi wyżej położonego stopniem.
— Proszę o możliwość zdania raportu bezpośrednio starszynie Araszko. — Od razu przeszedł do rzeczy.
-
Nie zwlekając długo, skinął ci głową i ruszył do gabinetu dowódcy. Najpierw kazał ci zaczekać, wchodząc do środka samemu, a po trwającej kilka minut rozmowie z Araszką, opuścił pomieszczenie i zapalił papierosa, gestem dając ci znać, że teraz możesz wejść.
-
Nie wahając się długo, Potomkin wmaszerował do środka, by od razu zasalutować przed Araszką. Był gotów wypluć z siebie raport bojowy, gdy tylko dowódca udzieli mu prawa do głosu.
-
Widziałeś gołym okiem, że oficer jej podekscytowany, w końcu twoja misja była tą z rodzaju specjalnych i zwieńczenie jej sukcesem mogło znacznie przyczynić się do poprawienia waszej sytuacji w całym mieście… Dlatego gdy tylko cię zobaczył, machnął ręką, abyś spoczął.
- Melduj, melduj. - rzucił krótko, odpalając w międzyczasie papierosa. -
Potomkin powolnym ruchem dłoni uniósł przyłbicę swojego hełmu. Zdając raport z tej misji, chciał być z przełożonym oko w oko.
— Melduję, iż nie udało się przechwycić żywego osobnika. — Zaczął, stając na baczność w pozycji tak idealnej, iż jej zdjęcie mogłoby zostać przedrukowane do wojskowych podręczników. — Natomiast jesteśmy w posiadaniu świeżych zwłok osobnika, dodatkowo nie wykorzystaliśmy całości przynęty. — Tutaj jego słowa, wypowiadane jednostajnym, żołnierskim głosem zatrzymały się na moment.
Potomkin ściągnął hełm i ścisnął go w swoich dłoniach.
— Towarzyszu Starszyno, moja drużyna natknęła się na coś, co wierzę, iż musi zostać natychmiastowo zlikwidowane. W jednym z bloków znaleźliśmy całe piętro pokryte tkanką, która z całą pewnością nie była rośliną ani grzybem. Wierzę, że odnaleźliśmy coś w rodzaju gniazda, być może leża nowego gatunku nieumarłych. Towarzyszu Starszyno, czymkolwiek to było, to musi zostać zniszczone. Ten blok należy zrównać z ziemią. — Powiedział, wyrzucając z siebie najwięcej słów od długiego czasu, a nawet pozwalając sobie na śmiałość, jaka rzadko kiedy uchodziła płazem w tej armii.
-
- Nie zrobiliście tego, czego od was oczekiwałem. - powiedział sucho Araszko po chwili milczenia. Nie były to jednak słowa wypowiedziane tonem zarzutu, po prostu stwierdzał fakt, a ty nie mogłeś nie przyznać mu racji, mieliście w końcu doprowadzić tu żywego Skoczka, a nie jego poharatane zwłoki. - Niech będzie, nasi jajogłowi rzucą okiem na ścierwo, może czegoś się dowiemy. Ale miejcie z tyłu głowy, że tamten rozkaz wciąż pozostaje w mocy: chcę mieć to coś i chcę mieć to żywe.
Później nastąpiła długa cisza, gdy Araszko nie tylko wypalił jednego papierosa, ale i od razu zajął się następnym.
- Potraficie zlokalizować ten budynek? Wrócić tam? - zapytał w końcu, patrząc ci prosto w oczy.