Moskwa
-
Trup trupa też przyniesie choćby szczyptę informacji, lepsze to niż nic. Przynęty nie zmarnowali, będą mogli wykorzystać ją przy drugim podejściu. Nie wracają z pustymi rękami i to jest najważniejsze.
— Obwiążcie go sznurem, długim. Spuścimy go obok transportera. Nie ma sensu dźwigać truchła na sam dół. — Rozkazał, choć w rzeczywistości po prostu wolał uniknąć przechodzenia z ociekającym, rozpadającym się trupem przez TO piętro. Miał przeczucie, że równie dobrze mógłby wejść z pachnącym naręczem pieczystego do gułagu i liczyć na to, że cała horda głodujących nie rzuci się na niego.
-
Twoi podwładni szczęśliwie mieli wystarczająco dużo liny, aby związać ją razem i posłać tym sposobem trupa niemal na ziemię. Zabrakło kilku metrów, ale z tej odległości ci, którzy zostali na dole, zdołali go już jakoś ściągnąć i wrzucić pokrwawione ciało do wnętrza transportera.
- Sierżancie? - zagadnął cię jeden z żołnierzy. - Proszę o pozwolenie na spierdalanie z tego pojebanego miejsca w podskokach.
- I jakby się dało, to o zameldowanie szefowi, co tu było, żeby wysłał ludzi z miotaczami ognia i się tego pozbył. Albo od razu grzmotnął tu solidnie z artylerii. - dodał drugi. -
— Pozwolenie na spierdolenie tego miejsca… udzielone. Schodzimy w dół w porządku drużynowym, ja prowadzę. — Odpowiedział, patrząc na schody prowadzące z powrotem na przeklęte piętro. — Czy którykolwiek z was ma z sobą działający aparat? Kamerę? Choćby funkcjonalną komórkę?
-
Tak jak się spodziewałeś, wszyscy jak jeden mąż pokręcili przecząco głowami. Dopiero po chwili jeden podniósł głowę i spojrzał na ciebie.
- Siergiej dobrze rysuje, przed apokalipsą chodził na jakieś lekcje rysunku czy coś.
- Tylko po to, żeby przelecieć córkę tej starej prukwy, która je prowadziła. - odparł jeden z komandosów Araszki, na co reszta parsknęła śmiechem.
- Prawda, ale wyniosłeś chyba coś stamtąd? Poza jej stanikiem?
- Ma przecież szkicownik, myślisz, że co robi jak znika w czasie wolnym? - zapytał inny. - Rżnie w karty albo kości? Chla? Siedzi przy Telewizorze? Nie, wdrapuje się na jakieś wysokie budynki w bazie i rysuje okolicę. Albo bazę. Jak szef się o tym dowie to postawi go przed plutonem, jak te jego rysunki dostaną się w ręce jakichś popaprańców to wystrzelają nas jak kaczki.
- Nie dostaną.- burknął Siergiej. - Ale tak, jeśli sierżant chce, to mogę naszkicować to wszystko na dole. Ale uprzedzam, że piękne nie będzie, nie zostanę w tym pojebanym miejscu dłużej, niż trzeba. -
— Jakie czasy, taki Kastakin. Wystarczysz. — Potomkin skinął ku Siergiejowi zakutą w metal głową. — A teraz zabierajmy się stąd tak samo jak weszliśmy.
Poprowadził oddział z powrotem w dół schodów, przykładając uwagę do każdego stawianego kroku tak, jakby był to ostatni krok jaki miał postawić w swoim długim życiu. Oby faktycznie nim nie był…
-
Wątpliwa przyjemność, jaką była podróż przez ten krajobraz jak z chorego horroru trwała dłużej, niż ostatnio. Dłużej, niż powinna i dłużej, niż ktokolwiek z was by sobie tego życzył. Ale było to niezbędne, aby komandos zdołał pospiesznie naszkicować to, co tam zastaliście. Szczęśliwie, poza paskudnym posmakiem w ustach, lepką mazią na podeszwach butów i rysunkami Siergieja nie wynieśliście stamtąd nic więcej. Tymczasem na dole załoga pojazdu zdołała załadować zmasakrowane szczątki Skoczka do środka, teraz czekali tylko aż zapakujecie się do środka, a ty dasz rozkaz do odjazdu i powrotu do bazy.
-
— Wracamy. — Rozkazał, niezgrabnie wskakując na pancerz transportera. — Dowództwo musi zrównać ten budynek z ziemią i to lepiej wcześniej niż później.
-
Chyba nie było słów, które mogłyby ucieszyć bardziej tak twoich komandosów i żołnierzy, jak i załogę transportera. Wsiedli do środka z prędkością błyskawicy, a nim właz zamknął się w całości za ostatnim z nich, kierowcy uruchomili pojazd i ruszyli pędem ku bazie, najpewniej tą samą trasą, jaką tu przyjechaliście.
-
Potomkin, pod żelazną przyłbicą, miał nietęgą minę. Był w pełni świadom tego, że cel ich misji został spełniony w bardzo niewielkim ułamku, a właściwie żadnym - mieli z sobą jedynie szczątki diablego skoczka, a dokładniej mówiąc ich rozszarpaną połowę, druga pewnie została rozpryśnięta po całej okolicy. W każdym razie było to lepsze niż powrót z pustymi rękami, choć wciąż wątpił, że to zadowoli Araszko, ale może przynajmniej pozwoli uniknąć im strzału w tył głowy. Przynęty też nie zmarnowali zupełnie. Najważniejszym jednak odkryciem był ten przeklęty blok… Cokolwiek dowództwo rozkaże, efektem tych rozkazów musi być zrównanie tego cholerstwa z ziemią i zabicie całego, nieludzkiego gówna, jakie się tam rozwija. Te ściany, te piętro… To już nie byli zwykli zarażeni.
-
Podróż przez Martwe Pola upłynęła wam spokojnie, podobnie jak i droga przez miasto. Do bazy nowej jednostki nie wróciliście witani kwiatami i oklaskami towarzyszy broni, ale przynajmniej wróciliście, i to w jednym kawałku. Transporter zrobił spore kółko, zakręcając na tyły bazy i parkując w jednym z garaży, gdzie czekał na was adiutant Araszki, którego spotkałeś już wcześniej, a wraz z nim kilku wojskowych medyków, żołnierzy i jakichś jajogłowych, mających przyjrzeć się temu, co upolowaliście.
-
Z imponującą szybkością jak na jego wiek i wagę noszonego pancerza, Potomkin zeskoczył z transportera i od razu udał się do adiutanta, któremu zasalutował, jako przedstawicielowi wyżej położonego stopniem.
— Proszę o możliwość zdania raportu bezpośrednio starszynie Araszko. — Od razu przeszedł do rzeczy.
-
Nie zwlekając długo, skinął ci głową i ruszył do gabinetu dowódcy. Najpierw kazał ci zaczekać, wchodząc do środka samemu, a po trwającej kilka minut rozmowie z Araszką, opuścił pomieszczenie i zapalił papierosa, gestem dając ci znać, że teraz możesz wejść.
-
Nie wahając się długo, Potomkin wmaszerował do środka, by od razu zasalutować przed Araszką. Był gotów wypluć z siebie raport bojowy, gdy tylko dowódca udzieli mu prawa do głosu.
-
Widziałeś gołym okiem, że oficer jej podekscytowany, w końcu twoja misja była tą z rodzaju specjalnych i zwieńczenie jej sukcesem mogło znacznie przyczynić się do poprawienia waszej sytuacji w całym mieście… Dlatego gdy tylko cię zobaczył, machnął ręką, abyś spoczął.
- Melduj, melduj. - rzucił krótko, odpalając w międzyczasie papierosa. -
Potomkin powolnym ruchem dłoni uniósł przyłbicę swojego hełmu. Zdając raport z tej misji, chciał być z przełożonym oko w oko.
— Melduję, iż nie udało się przechwycić żywego osobnika. — Zaczął, stając na baczność w pozycji tak idealnej, iż jej zdjęcie mogłoby zostać przedrukowane do wojskowych podręczników. — Natomiast jesteśmy w posiadaniu świeżych zwłok osobnika, dodatkowo nie wykorzystaliśmy całości przynęty. — Tutaj jego słowa, wypowiadane jednostajnym, żołnierskim głosem zatrzymały się na moment.
Potomkin ściągnął hełm i ścisnął go w swoich dłoniach.
— Towarzyszu Starszyno, moja drużyna natknęła się na coś, co wierzę, iż musi zostać natychmiastowo zlikwidowane. W jednym z bloków znaleźliśmy całe piętro pokryte tkanką, która z całą pewnością nie była rośliną ani grzybem. Wierzę, że odnaleźliśmy coś w rodzaju gniazda, być może leża nowego gatunku nieumarłych. Towarzyszu Starszyno, czymkolwiek to było, to musi zostać zniszczone. Ten blok należy zrównać z ziemią. — Powiedział, wyrzucając z siebie najwięcej słów od długiego czasu, a nawet pozwalając sobie na śmiałość, jaka rzadko kiedy uchodziła płazem w tej armii.
-
- Nie zrobiliście tego, czego od was oczekiwałem. - powiedział sucho Araszko po chwili milczenia. Nie były to jednak słowa wypowiedziane tonem zarzutu, po prostu stwierdzał fakt, a ty nie mogłeś nie przyznać mu racji, mieliście w końcu doprowadzić tu żywego Skoczka, a nie jego poharatane zwłoki. - Niech będzie, nasi jajogłowi rzucą okiem na ścierwo, może czegoś się dowiemy. Ale miejcie z tyłu głowy, że tamten rozkaz wciąż pozostaje w mocy: chcę mieć to coś i chcę mieć to żywe.
Później nastąpiła długa cisza, gdy Araszko nie tylko wypalił jednego papierosa, ale i od razu zajął się następnym.
- Potraficie zlokalizować ten budynek? Wrócić tam? - zapytał w końcu, patrząc ci prosto w oczy. -
Słysząc pytanie dowódcy, przez umysł Potomkina przelała się fala najróżniejszych emocji. Choć jego twarz pozostawała wciąż marmurową płaskorzeźbą, chłodną i statyczną, tak wizja powrotu do tamtego budynku wypełniała go strachem. Choć nie zostali w nim zaatakowani, ani nie stracił żadnego z żołnierzy, wiedział, że to, co upatrzyło sobie za leże tamten blok było złem większym niż zwykły nieumarły. W każdej chwili, którą spędzał w tamtym miejscu, czuł, iż balansuje na granicy życia i śmierci swojej oraz każdego członka przydzielonej mu drużyny.
— Tak, Towarzyszu Starszyno. — Odpowiedział zgodnie z prawdą.
-
Pokiwał głową.
- Weźmiecie tę samą drużynę co dzisiaj plus kilka drużyn piechoty i oddział saperów z materiałami wybuchowymi i miotaczami ognia. I kilku jajogłowych. Chcę wiedzieć z czym walczę. Szczury z laboratorium pobiorą próbki, bo słyszę o czymś takim pierwszy raz, a kiedy skończą, spalicie wszystko do fundamentów. A potem wysadzicie w pizdu. -
Potomkinowi absolutnie nie podobał się ten pomysł. Siwiejące włosy na jego głowie jeżyły się, gdy w swoich myślach widział tamten blok, tamto piętro. Miał wrażenie, jakby w tym przeklętym amalgamacie skupiał się każdy pierwiastek odpowiedzialny za to, że świat, jaki dawniej znał, upadł.
-- Tak jest, Towarzyszu Starszyno. – Zasalutował. – Kiedy mam wyruszyć?
-
- Zasłużyliście na odpoczynek po wycieczce w to nieludzkie miejsce. Ale nie za długi. Wyruszacie jutro z samego rana. Jakieś inne pytania?