Pustynia Śmierci
- 
Cóż, jego Bóg nie obdarzył naturalnymi wdziękami, które podobały by się gawiedzi, więc musiał polegać na muzyce. Miarowo zaczął zmieniać muzykę w bardziej spokojną, odpowiednią do sceny pozbawionej tancerek i nie przeszkadzającą w posiłku. 
- 
Jak na razie szło dobrze, a nikt do Ciebie nie strzelał, nie rzucał naczyniami czy sztućcami, nie wyzywał i ogółem było cudownie, a Tobie z każdą chwilą coraz bardziej podobała się ta robota. 
- 
W duchu podziękował Opatrzności, że przywiodła go właśnie do takiej, a nie innej roboty. Robił to co lubił, nie musiał się martwić o to, że zginie w każdej chwilii i jeszcze dostawał za to tyle, żeby przeżyć do jutra. Żyć, nie umierać. Grał dalej, nie jazgocząc przesadnie, a tak by miło się tego słuchało i nie przeszkadzało w jedzeniu. 
- 
Przez prawie godzinę szło dobrze, ale wtedy okazało się, że muzyka wcale nie łagodzi obyczajów, gdy przy jednym ze stolików wybuchła nagle bójka, a poza wymianą ciosów, zainteresowani przeszli też to bardziej radykalnych metod, choćby jeden cisnął w drugiego krzesłem, ten wykonał unik, a mebel leciał wprost na Ciebie. 
- 
Cholera, wiedział, że to było zbyt dobre, by utrzymać się na długo. Wystraszony wizją dostania meblem, rzucił się na bok, na plecy, by nie tylko uratować siebie, ale i gitarę. 
- 
Udało Ci się, a krzesło wylądowało tuż obok, uderzając wcześniej w ścianę. O dziwo, było całe. Kawał mocnego mebla. 
 - Odrzuć! - krzyknął Hugh, skulony za ladą, gdzie ładował właśnie pistolet, ale raczej nie jakiś prawdziwy, prędzej hukowy czy gazowy, w jego interesie nie było strzelanie w łeb awanturującym się klientom, martwy już nigdy nie wróci tu na kufelek czy dwa.
- 
Odrzuć? Dice miał to odrzucić w klienta? Chyba musiał się przesłyszeć. Złapał krzesło i przez moment nie wiedział co z nim zrobić. Żeby jednak nie narażać się Hughowi, odrzucił je, ale na pusty skrawek podłogi. 
- 
Chyba nie tego oczekiwał, bo zaklął pod nosem, a później wystrzelił w sufit z pistoletu hukowego, co momentalnie przerwało wszelkie burdy. 
 - Jak chcecie się bić, to nie w moim kurwa jebanym lokalu bando małych pustynnych skurwysnków, jasne?! - wydarł się, a nim ktokolwiek odpowiedział, zjawił się Twój wąsaty znajomy, a wraz z nim Ci dwaj strażnicy, których spotkałeś pod bramą, którzy wspólnie rozpędzili awanturujących się i część z nich wyrzucili z lokalu. Potem, jak gdyby nigdy nic, wszyscy wrócili do swoich spraw, drinków, rozmów i jedzenia.
- 
— Kurwa, już mi się tutaj podoba. — Mruknął Dice pod nosem, nawet szczerze. Niemniej martwił się tym, że zrobił coś źle w kwestii tego krzesła. Będzie musiał dopytać o to szefa po robocie, a na razie, tak jak klienci wrócili do spokojnego zachowania, on wrócił do spokojnej, choć odrobinę żywszej, rytmiczniejszej muzyki. 
- 
- Zjebałeś. - powiedział Hugh, ponownie stojąc za kontuarem, gdzie przecierał blat. - To była próba, a Ty oblałeś. 
- 
— Miałem tym rzucić w tamtego gościa? Przecież to by go jeszcze nakręciło. — Odpowiedział Dice, broniąc się. Cholera, co to była za logika? 
- 
- Teraz wszyscy wiedzą, że nie oddasz, a jak już, to nie tak jak trzeba. Będziesz łatwym celem, a te sukinkoty mogą Cię zeżreć i wysrać, jeśli nikt nie będzie patrzeć. A uwierz, że nie zawsze znajdzie się ktoś z ochrony, kto będzie mieć na Ciebie oko. 
- 
I w tym momencie Dice miał ochotę zapaść się pod ziemię, bo wiedział, że barman ma rację. Teraz jeszcze żałował, że w razie takiej sytuacji nie będzie miał czym się wybronić, po rewoler też sprzedał. No nic, nagotował se, to przełknie. Powrócił do gry, starając się zapomnieć o tej całej sytuacji. 
- 
Jakoś Ci się to udało i po krótkiej chwili wszystko zdawało się wracać do normy. Jakoś przeżyłeś swoją pierwszą zmianę, kilka razy ponownie przygrywając tancerkom, aż wreszcie w okolicach świtu Hugh wygonił ostatnich spitych klientów i zamknął bar. 
- 
Więc czarnoskóry z czystym sumieniem odpiął gitarę od sprzętu i po wzięciu sobie zza baru czegoś do picia, rozejrzał się za tancerkami. 
- 
Skoro Ty skończyłeś pracę, to one również. I rzeczywiście, po kilku minutach pojawiły się, tym razem bez makijażu i kusych strojów, ale to wciąż były one. 
 - Ty się nie za bardzo rządzisz, synek? - burknął Hugh, wskazując na butelkę trunku w Twoich dłoniach. - Jakby mi tak każdy, co tu pracuje, codziennie podpierdalał jedną butelkę, to już z pół roku temu bym biznes zamknął.
- 
// Mogę edytować? 
 a)
 b) Byłem pewien, że Hugh zamknął bar i wybył z niego.
- 
//Kontynuuj, będzie chociaż zabawnie.// 
- 
// Pewnyś? // 
- 
//Ta.// 
 

