Pustynia Śmierci
-
Chyba nie tego oczekiwał, bo zaklął pod nosem, a później wystrzelił w sufit z pistoletu hukowego, co momentalnie przerwało wszelkie burdy.
- Jak chcecie się bić, to nie w moim kurwa jebanym lokalu bando małych pustynnych skurwysnków, jasne?! - wydarł się, a nim ktokolwiek odpowiedział, zjawił się Twój wąsaty znajomy, a wraz z nim Ci dwaj strażnicy, których spotkałeś pod bramą, którzy wspólnie rozpędzili awanturujących się i część z nich wyrzucili z lokalu. Potem, jak gdyby nigdy nic, wszyscy wrócili do swoich spraw, drinków, rozmów i jedzenia. -
— Kurwa, już mi się tutaj podoba. — Mruknął Dice pod nosem, nawet szczerze. Niemniej martwił się tym, że zrobił coś źle w kwestii tego krzesła. Będzie musiał dopytać o to szefa po robocie, a na razie, tak jak klienci wrócili do spokojnego zachowania, on wrócił do spokojnej, choć odrobinę żywszej, rytmiczniejszej muzyki.
-
- Zjebałeś. - powiedział Hugh, ponownie stojąc za kontuarem, gdzie przecierał blat. - To była próba, a Ty oblałeś.
-
— Miałem tym rzucić w tamtego gościa? Przecież to by go jeszcze nakręciło. — Odpowiedział Dice, broniąc się. Cholera, co to była za logika?
-
- Teraz wszyscy wiedzą, że nie oddasz, a jak już, to nie tak jak trzeba. Będziesz łatwym celem, a te sukinkoty mogą Cię zeżreć i wysrać, jeśli nikt nie będzie patrzeć. A uwierz, że nie zawsze znajdzie się ktoś z ochrony, kto będzie mieć na Ciebie oko.
-
I w tym momencie Dice miał ochotę zapaść się pod ziemię, bo wiedział, że barman ma rację. Teraz jeszcze żałował, że w razie takiej sytuacji nie będzie miał czym się wybronić, po rewoler też sprzedał. No nic, nagotował se, to przełknie. Powrócił do gry, starając się zapomnieć o tej całej sytuacji.
-
Jakoś Ci się to udało i po krótkiej chwili wszystko zdawało się wracać do normy. Jakoś przeżyłeś swoją pierwszą zmianę, kilka razy ponownie przygrywając tancerkom, aż wreszcie w okolicach świtu Hugh wygonił ostatnich spitych klientów i zamknął bar.
-
Więc czarnoskóry z czystym sumieniem odpiął gitarę od sprzętu i po wzięciu sobie zza baru czegoś do picia, rozejrzał się za tancerkami.
-
Skoro Ty skończyłeś pracę, to one również. I rzeczywiście, po kilku minutach pojawiły się, tym razem bez makijażu i kusych strojów, ale to wciąż były one.
- Ty się nie za bardzo rządzisz, synek? - burknął Hugh, wskazując na butelkę trunku w Twoich dłoniach. - Jakby mi tak każdy, co tu pracuje, codziennie podpierdalał jedną butelkę, to już z pół roku temu bym biznes zamknął. -
// Mogę edytować?
a)
b) Byłem pewien, że Hugh zamknął bar i wybył z niego. -
//Kontynuuj, będzie chociaż zabawnie.//
-
// Pewnyś? //
-
//Ta.//
-
– Zapłacę Ci później z nawiązką, nie spinaj się. – Odpowiedział szczerze, machając dłonią: – Nie wiem jak, czym i w jakiej formie, ale zapłacę. – Przyrzekł i odszedł od niego.
-
- Jakbym był o dwadzieścia lat młodszy, a Ty byłbyś kobietą, a nie czarnym muzykantem, to byśmy się dogadali. A tak to dostaniesz flachę na słowo honoru i gwarantuję, że znajdę robotę, żebyś to odpracował.
-
— No i taki układ mi pasuje. — Odpowiedział, wzruszając ramionami. Poszedł do dziewczyn, czas poznać nowe współpracowniczki.
-
One chyba miały podobny zamiar, ale liczyły, że pierwszy się przedstawisz, co w sumie pozwala Ci na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia.
-
// Dobre, pierwsze wrażenie jest największym kitem jaki korporacje wcisnęły ludzkości. //
— Napijecie się czegoś po przepracowanej nocy? — Zagadał pierwszym tekstem jaki przyszedł mu do głowy, podchodząc do nich. W dłoniach zaprezentował butelkę.
-
- Szkocka? - zapytała jedna z nich, patrząc na flaszkę. - Wiesz, że Hugh każe Ci za nią sprzątać kible, rzygi, krew i trupy przez pół roku albo i lepiej?
-
– Teraz już wiem. – Uśmiechnął się, choć w duszy przeklinał moment, gdy wziął butelkę w dłonie: – Ale mój pierwszy dzień tutaj trzeba jakoś uczcić. –