Pustynia Śmierci
-
// Pewnyś? //
-
//Ta.//
-
– Zapłacę Ci później z nawiązką, nie spinaj się. – Odpowiedział szczerze, machając dłonią: – Nie wiem jak, czym i w jakiej formie, ale zapłacę. – Przyrzekł i odszedł od niego.
-
- Jakbym był o dwadzieścia lat młodszy, a Ty byłbyś kobietą, a nie czarnym muzykantem, to byśmy się dogadali. A tak to dostaniesz flachę na słowo honoru i gwarantuję, że znajdę robotę, żebyś to odpracował.
-
— No i taki układ mi pasuje. — Odpowiedział, wzruszając ramionami. Poszedł do dziewczyn, czas poznać nowe współpracowniczki.
-
One chyba miały podobny zamiar, ale liczyły, że pierwszy się przedstawisz, co w sumie pozwala Ci na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia.
-
// Dobre, pierwsze wrażenie jest największym kitem jaki korporacje wcisnęły ludzkości. //
— Napijecie się czegoś po przepracowanej nocy? — Zagadał pierwszym tekstem jaki przyszedł mu do głowy, podchodząc do nich. W dłoniach zaprezentował butelkę.
-
- Szkocka? - zapytała jedna z nich, patrząc na flaszkę. - Wiesz, że Hugh każe Ci za nią sprzątać kible, rzygi, krew i trupy przez pół roku albo i lepiej?
-
– Teraz już wiem. – Uśmiechnął się, choć w duszy przeklinał moment, gdy wziął butelkę w dłonie: – Ale mój pierwszy dzień tutaj trzeba jakoś uczcić. –
-
- Jeśli masz kieliszki, to czemu nie? Zawsze to jakieś urozmaicenie w naszym nudnym grafiku.
-
Kurwa, kieliszki. Oczywiście, że o czymś zapomniał.
– A więc momencik. – Poleciał w te pędy do Hugh’a po kieliszki. -
- Czego znowu, darmozjadzie? - burknął stary barman, przecierając szmatą jeden z kufli.
-
— Masz na szybko cztery kieliszki? — Zapytał prędko Dice, nie skrywając pośpiechu.
-
- Powodzenia. - odparł tylko, najwidoczniej niewiarygodnie rozbawiony Twoimi zalotami, ale wręczył Ci szkło, wedle życzenia.
-
Więc Dice wrócił z kieliszkami do dziewczyn. Postawił je i butelkę na jednym ze stołów i zachęcił gestem współpracowniczki do zajęcia miejsc na krzesłach.
-
Zrobiły to, siadając obok Ciebie i naprzeciwko, czekając aż zaczniesz czynić honory.
-
Zaczął rozlewać trunek po kieliszkach, poczynając od tych, które należały do jego towarzyszek. W międzyczasie zapytał:
— To jak macie na imię? — Podniósł na moment wzrok. -
Przedstawiły się po kolei, a że się od siebie różniły, to bez trudu zapamiętałeś, że ta, z którą najczęściej rozmawiałeś, miała na imię Elizabeth, z kruczoczarnymi włosami i niebieskimi oczami, druga była Latynoską o imieniu Nora, a trzecia, blondynka o zielonych oczach, nazywała się Allison. Teraz chyba Twoja kolej, tak na powiedzenie czegoś o sobie, jak i napełnienie kieliszka.
-
Więc napełnił trunkiem i swój kieliszek, a potem dolał nowym znajomym, jeżeli już wypiły. Po tym, odłożył butelkę.
— Ja jestem Dice, dawniej znajomi mówili mi D-King. Właściwie to znalazłem się w tych rejonach przez przypadek - Jeszcze przed tym wszystkim podróżowałem na południe i tylko pech albo szczęście zadecydowało tak, że akurat wtedy świat jebnął. Ale…— Odchylił się na krześl: — Jak tak se myślę z kim będę pracować, to chyba było to jednak szczęście. — Posłał im szarlatański uśmiech. -
Wszystkie zachichotały, bardziej rozbawione, niż urzeczone Twoim komplementem, a potem sięgnęły po swoje trunki, upijając niewielkie łyki.
- A gdzie bywałeś wcześniej? - zagadnęła Nora, mając pewnie na myśli wojaże po wybuchu apokalipsy, ale przed dotarciem do Gniazda Tułacza.