Pustynia Śmierci
-
One chyba miały podobny zamiar, ale liczyły, że pierwszy się przedstawisz, co w sumie pozwala Ci na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia.
-
// Dobre, pierwsze wrażenie jest największym kitem jaki korporacje wcisnęły ludzkości. //
— Napijecie się czegoś po przepracowanej nocy? — Zagadał pierwszym tekstem jaki przyszedł mu do głowy, podchodząc do nich. W dłoniach zaprezentował butelkę.
-
- Szkocka? - zapytała jedna z nich, patrząc na flaszkę. - Wiesz, że Hugh każe Ci za nią sprzątać kible, rzygi, krew i trupy przez pół roku albo i lepiej?
-
– Teraz już wiem. – Uśmiechnął się, choć w duszy przeklinał moment, gdy wziął butelkę w dłonie: – Ale mój pierwszy dzień tutaj trzeba jakoś uczcić. –
-
- Jeśli masz kieliszki, to czemu nie? Zawsze to jakieś urozmaicenie w naszym nudnym grafiku.
-
Kurwa, kieliszki. Oczywiście, że o czymś zapomniał.
– A więc momencik. – Poleciał w te pędy do Hugh’a po kieliszki. -
- Czego znowu, darmozjadzie? - burknął stary barman, przecierając szmatą jeden z kufli.
-
— Masz na szybko cztery kieliszki? — Zapytał prędko Dice, nie skrywając pośpiechu.
-
- Powodzenia. - odparł tylko, najwidoczniej niewiarygodnie rozbawiony Twoimi zalotami, ale wręczył Ci szkło, wedle życzenia.
-
Więc Dice wrócił z kieliszkami do dziewczyn. Postawił je i butelkę na jednym ze stołów i zachęcił gestem współpracowniczki do zajęcia miejsc na krzesłach.
-
Zrobiły to, siadając obok Ciebie i naprzeciwko, czekając aż zaczniesz czynić honory.
-
Zaczął rozlewać trunek po kieliszkach, poczynając od tych, które należały do jego towarzyszek. W międzyczasie zapytał:
— To jak macie na imię? — Podniósł na moment wzrok. -
Przedstawiły się po kolei, a że się od siebie różniły, to bez trudu zapamiętałeś, że ta, z którą najczęściej rozmawiałeś, miała na imię Elizabeth, z kruczoczarnymi włosami i niebieskimi oczami, druga była Latynoską o imieniu Nora, a trzecia, blondynka o zielonych oczach, nazywała się Allison. Teraz chyba Twoja kolej, tak na powiedzenie czegoś o sobie, jak i napełnienie kieliszka.
-
Więc napełnił trunkiem i swój kieliszek, a potem dolał nowym znajomym, jeżeli już wypiły. Po tym, odłożył butelkę.
— Ja jestem Dice, dawniej znajomi mówili mi D-King. Właściwie to znalazłem się w tych rejonach przez przypadek - Jeszcze przed tym wszystkim podróżowałem na południe i tylko pech albo szczęście zadecydowało tak, że akurat wtedy świat jebnął. Ale…— Odchylił się na krześl: — Jak tak se myślę z kim będę pracować, to chyba było to jednak szczęście. — Posłał im szarlatański uśmiech. -
Wszystkie zachichotały, bardziej rozbawione, niż urzeczone Twoim komplementem, a potem sięgnęły po swoje trunki, upijając niewielkie łyki.
- A gdzie bywałeś wcześniej? - zagadnęła Nora, mając pewnie na myśli wojaże po wybuchu apokalipsy, ale przed dotarciem do Gniazda Tułacza. -
— Można powiedzieć, że wszędzie i nigdzie. — Upił kieliszek: — Wszędzie, bo tułałem się po pustyni i fakt, że jakiś desperat nie zrobił ze mnie swojej kolacji uważałem za całkiem dobry wynik pod koniec dnia. A nigdzie, bo to właśnie była pustynia - absolutnie nic, totalne zadupie pośrodku niczego. Mam nadzieję, że reszta świata wygląda inaczej. —
-
- Czasem gorzej, czasem lepiej… - odparła Latynoska. - Podobno cała Hiszpania i Portugalia to pustynia podobna do tej, tyle że radioaktywna.
-
Dice niemalże zakrztusił się:
— A! — Wytrzeszczył oczy patrząc z zdziwieniem na Norę: —Nie mów, co tam się stało? Jakaś elektrownia się rozsypała? — -
- Ktoś uznał, że bomby atomowe przeciwko hordom Zombie to dobry pomysł. Nie wiem, czy wypaliło, ale na tamtych terenach na pewno się odbiło dość mocno. Podobno nie da się tam chodzić bez maski i kombinezonu.
-
– Cholera. Po co takie coś robić, skoro teraz i tak te tereny są niezdatne do życia?
– Zapytał zarówno dziewczyny jak i samego siebie.