Pustynia Śmierci
-
Kuba1001
No i tu pojawił się problem: Byłeś widoczny jak na dłoni, rozciągający się gdzie okiem sięgnąć płaski teren nie dawał Ci absolutnie żadnej ochrony czy osłony. Na szczęście, po kilku minutach, zdałeś sobie sprawę, że nie masz się czego obawiać, gdyż po powiewających proporcach i malunku na ścianie, domyśliłeś się tu posterunku Z‐Com.
-
Woj2000
Andrew był bardzo, ale to bardzo zadowolony z tego obrotu spraw. Nie spodziewał się znaleźć posterunku paramilitarnego w tej części Pustyni Śmierci. Postanowił się do niego udać, lecz najpierw uznał za konieczne wykonanie czynności, które, w jego mniemaniu, miały z całą pewnością upewnić wachmanów, że nie jest żadnym potworem. Dlatego też przytroczył swój czekan do pasa, podniósł ręcę do góry i zaczął powoli podchodzić w stronę bramy, jednocześnie krzycząc:
‐PANOWIE! NIE STRZELAJCIE! NIE MAM OCHOTY WAS ZEŻREĆ! -
-
Woj2000
Natychmiastowo stanął jak wryty.
‐Nie mogliście dać jakiego znaku czy co?! Bezmózgie przecie nie czytają! ‐ wykrzykuje z wyczuwalną mieszaniną niepokoju i irytacji w głosie, po czym dodaje spokojniej:
‐Kierowniku, to może jaką drogę podacie, co? Bezmózgie czy inne nieszczęście może gdzieś się tu kręcić!
Po wypowiedzeniu tych słów rozejrzał się nerwowo w poszukiwaniu ewentualnych ,nieszczęść". -
-
-
Kuba1001
‐ Nie wydaje mi się. ‐ odparł, a po chwili pojawiło się dwóch żołnierzy, z czego jeden miał Cię nie muszce karabinu, a drugi ruszył przed siebie, często zakosami, przechodząc bezpiecznie przez pole minowe.
‐ Rzucaj tę zabawkę na ziemię. ‐ powiedział, wskazując na czekan. Najpewniej miał zamiar Cię przeszukać, co jest standardową procedurą w takich sytuacjach. -
-
-
-
Kuba1001
‐ bandyci podesłali nam kogoś podobnego do Ciebie, też oferował pomoc w zamian za schronienie, a podczas przeszukiwania odkryli, że ma na sobie od cholery materiałów wybuchowych… Ledwo co odmyliśmy ściany ze szczątek jego i tego, który go przeszukiwał… Później tydzień się tu jakieś cholerne Zombie kręciły, ale to zawsze kilkanaście mniej na świecie, nie? A tamtych Bandytów dorwaliśmy, o to się nie martw… Tym razem się poddali, później długo tego żałowali.
-
-
-
-
-
Kuba1001
Woj:
‐ Tyle to i ja wiem, ale co będziesz tam robić? Nie mówię, że nie podzielimy się z Tobą prowiantem ani nie damy schronienia na jakiś czas, ale to nie jest miejsce dla cywili.
Radio:
Jak okiem sięgnąć, wszędzie to samo: Nagie, wypalone i pozbawione życia ruiny… Mimo to, podczas kilkuminutowego wypatrywania sobie oczu, dostrzegłeś na horyzoncie coś, co mogło być położonym blisko okolicznej autostrady budynkiem, ale więcej nie możesz zobaczyć. No i problem jest taki, że to zawsze może być jedno z tych przeklętych złudzeń optycznych, a jeśli nie, to na miejscu mogą na Ciebie równie dobrze czekać Bandyci, Szarańcza, Zombie, Mutanty czy inne, niezbyt przyjazne, istoty. -
Woj2000
‐Spokojnie, spokojnie, nie zamierzalem tu na was pasożytować! ‐ mówi przejęty, że ktoś chciał go uznać za jakiegoś żebraka ‐ Chciałem tylko znaleźć jakąś spokojną przystań na chwilę i zarobić na swoje przetrwanie tym, co potrafię. Ewentualnie dowiedzieć się czegoś o jakiś innych zamieszkanych miejscach na tym zadupiu, nie?
-
Radiotelegrafista
Gdyby takim myśleniem posługiwał się od początku apokalipsy, dawno byłby martwy. Chwila, i wybierze się w stronę tamtego budynku. Wrócił na dół, po czym pogłaskał papugę. Z paredziesąt minut pobrzdąkał na gitarze, bez wzmacniacza, by dawała ciche, metaliczne dźwięki. Po tym, zarzucił manatki na plecy, i wraz z ptakiem na ramieniu, powędrował w stronę budynku przy autostradzie. Trzymał się osłon.
-
Kuba1001
Woj:
‐ Zamieszkałe miejsca? Ten posterunek, kilka innych, ewentualnie osady Bandytów. To mamy już z głowy, więc jak chcesz niby zarobić na swoje przetrwanie?
Radio:
Osłon nie było, nie było tu nic, co jest kluczowym problemem życia tutaj: Wszyscy widzą Cię tu jak na dłoni. Ale już ruszyłeś, ryzyko zostało podjęte, także nie możesz robić nic innego, jak tylko maszerować dalej, co pewnie zajmie Ci około godziny przy obecnym tempie marszu. -
Woj2000
‐Byłem licencjonowanym pilotem, a teraz jestem wędrownym Macgyverem, co naprawia różne zajechane rzęchy za zasoby. ‐ powiedział, krzyżując zawiadacko ręce na piersi ‐ Zgaduję, że nie macie tu żadnego samolotu, helikoptra, szybowca czy innego balona, to od razu polecę dobrym panom swoje mechaniczne usługi. Gdyby żołnierze chcieli atest dla moich umiejętności, to w osadzie oddalonej o pięć dni drogi stąd zreanimowałem wysokoprężny agregat za pomocą elektrodówy i aluminiowego złomu z samochodów!
To akurat było prawdą. Co prawda namęczył się przy tym niemiłosierne i prawie zajechał na śmierć jedyną w promieniu kilkuset mil spawarkę elektrodową zbyt pewnym spawaniem, ,ale nie jest to rzecz o której ktoś powinien ktoś wiedzieć, bo bedzie źle dla mnie" ‐ myślał sobie, obserwując reakcje trepów na własne wynurzenia i przechwałki