Waszyngton
-
-
Kuba1001
Antek:
//Właściwie to tak, ale ja to naprostuję.//
Choć byłeś zmęczony, sen znowu nie nadszedł. Głównie przez odgłosy hucznej zabawy na zewnątrz. Najwidoczniej najemnicy mieli w zwyczaju świętować z pompą swoje każde, lub chociaż większe, zwycięstwo.
Rafał:
Miałeś rację. Jak na razie nie widziałeś nikogo, jedynie lecące pociski z moździerzy, do których dołączyły też pociski artyleryjskie, z których kilka uderzyło w tę samą część muru niemalże jednocześnie, tworząc wyłom, którym przeciwnik może i najpewniej zaatakuje. -
-
Kuba1001
Obozowisko rozświetliły liczne ogniska, mniejsze i większe, na których smażono upolowane przez najemników lub kanibali zwierzęta, głównie dziki, sarny i jelenie, a smakowita woń świeżego, zdrowego, smażonego mięsa rozchodziła się po całym obozie. Uzupełniał to szczęk szkła, bowiem najemnicy dobrali się do pędzonego przez siebie, bez zgody, ale raczej nie bez wiedzy, ich dowódcy, piekielnie mocnego samogonu. W oczekiwaniu na świeże mięso, pochłaniali też swoje racje żywnościowe i całe paczki papierosów. Przy niemalże każdym ognisku śpiewano inną piosenkę, przy akompaniamencie harmonijki ustnej lub innego, niewielkiego instrumentu, czy opowiadano inną historię, której słuchacze mieli gdzieś, czy jest prawdziwa, czy nie. Jednakże główną atrakcją byli sami kanibale, których nie wybito do nogi, część się poddała lub została schwytana, dzięki czemu można było urządzić sobie zawodu do strzelania do celu, ruchomego bądź nie, albo tego typu makabrycznego konkurencje. Mordowano głównie mężczyzn, dla kobiet znajdywano lepsze zajęcie, co chwila ze sporej grupki schwytanych kilku żołnierzy wybierało jedną, aby zaciągnąć ją do najbliższego i niezajmowanego namiotu. Cóż, prawdziwe psy wojny.
-
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
Antek:
Po krótkiej chwili skończyłeś swój posiłek, a potem usłyszałeś, jak przy sąsiednim ognisku zbiera się spora grupa najemników, gdy jeden z nich zaczął opowiadać jakąś historię.
Rafał:
Nie widziałeś wiele. Moździerze i działa były ustawione daleko stąd, bo choć wciąż strzelały, to ich nie widziałeś. Za to bez trudu dostrzegłeś kilka puszek na gąsienicach, które toczyły się w stronę bazy. O dziwo, nie były to jakieś zdezelowane ciężarówki czy samochody, prowizorycznie uzbrojone i obite blachą, ale pojazdy bojowe z prawdziwego zdarzenia: Dwa bojowe wozy piechoty M2 Bradley oraz jeden przestarzały, bo pochodzący z okresu zimnej wojny, czołg M60 Patton. -
-
Kuba1001
Najemnik snuł swoją opowieść, której początek nie wydawał się za ciekawy.
‐ To miała być rutynowa misja. Legion i Z‐Com szły wtedy z małą ofensywą na północ stąd, wyzwalali miasta i wioski z rąk Zombie, Bandytów i innego ścierwa. Ale ominęli jedno miasteczko, bo nie było im po drodze. Jak się okazało, był gość, który sowicie płacił paliwem, amunicją, żywnością, wodą i lekami za to, żeby je oczyścić. Nie wiem czemu, chyba dlatego, że było jego rodzimym miastem czy coś. Wzięliśmy fuchę, wiadomo. Na karmę dla psów wojny trzeba zarobić. Ale jak tam jechaliśmy, całą kolumną, to nawet nie wiedzieliśmy, jaka ch*joza zastanie nas na miejscu.
Tutaj najemnik przerwał, biorąc łyka bimbru, choć to pewnie dla zbudowania napięcia, co, trzeb przyznać, wyszło mu bardzo dobrze. -
-
Kuba1001
‐ Furia, nasz czołg, jechał pierwszy i jak nagle coś nie pieolnęło! Jeńcy, wjechali na minę, jakąś złomową samoróbkę, ale wystarczyło, żeby uszkodzić gąsienicę. Całą kolumnę zastopowało na przynajmniej dwie godziny, a w tym czasie nasi poszli na zwiady. Nie minął kwadrans a prawie wszędzie wokół słychać strzały. Wtedy przychodzi młody kapral, James, niesie na plecach rannego kolegę, i mówi, że ich oddział wpadł w zasadzkę, trzech pozostałych nie żyje. Cholera wie, kto strzelał, ale na pewno nie Zombie. Wtedy nagle ktoś z zarośli srutnął nam z granatnika przeciwpancernego do naszego transportera… Pieolnęło ładnie, słup ognia na jakieś pięć metrów, biegające ludzkie pochodnie wokół… Słyszeliśmy krzyki smażącej się w środku załogi. Wtedy tamci z czołgu obrócili wieżę i wpakowali tam jeszcze jeden przeciwpancerny i krzyki ustały… Nie wiedzieliśmy, kto to był, ale wiedzieliśmy, że ich rozpieolimy i zrównamy z gruntem… Mówię Wam, nigdy nie widziałem, żeby Stary taki wkuwiony chodził, aż człowiek myślał, że sam pójdzie w las z karabinem i przytaszczy nam tu worek pełen głów tamtych chjoplątów.
-
-
Kuba1001
‐ Poszukiwania nic nie dały, a tylko debil stałby na środku drogi, odsłonięty i bezbronny. Dlatego wjechaliśmy do miasteczka. Nic wielkiego, trochę Zombie szlajających się po ulicach. Ale i tak powinno ich być więcej, przynajmniej kilka setek, a my zliczyliśmy kilkunastu. Dlatego stanęliśmy obozem w centrum miasta i rozesłaliśmy ludzi na zwiady i wtedy rozległy się kolejne strzały. Do mnie walili chyba najpierw, snajper na kościelnej wieży, ale miał chjowego cela, bo tylko rozsadził mi manierkę samogonu, który właśnie piłem. Z okien innych budynków walili też kolejni, nasi pruli tam z działa i karabinów maszynowych, a ja poszedłem z oddziałem do jednego z domów, żeby wyciągnąć tamtych gnojków żywych i dowiedzieć się, co oni do ciężkiej cholery odpi**alają.
-
-
Kuba1001
//Nie sil się na bardzo rozbudowane posty, w tej sytuacji mnie naprawdę satysfakcjonuje zwykłe “Słuchał dalej”.//
‐ To mogli być Bandyci, byli za dobrze wyposażeni. Szybko wyciągnęliśmy z nich wszystko: To były trzy konkurencyjne bandy najemników, prawdziwe psy wojny, bez jakiegokolwiek kodeksu moralnego, jak my, którzy też wzięli to zlecenie i wybili Zombie, a potem postanowili chwilę odpocząć w miasteczku, żeby później odebrać nagrodę. No i przy okazji uznali, że nie będą nią dzielić się z innymi, więc zadbali o to, żeby wszystkich stąd przepłoszyć, my byliśmy pierwsi, którzy nie spie**olili. Jak tak teraz o tym myślę, to powinniśmy, bo straciliśmy w sumie jeden pojazd i dwudziestu trzech chłopaków w pułapkach poza miastem i w walkach w samym mieście. Pozostałych pozabijaliśmy albo wzięliśmy do niewoli, nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, co z nimi zrobić, a zastrzelić jak ostatnie psy nie wypadało, chociaż zasłużyli sobie. Wtedy zauważyliśmy, że ktoś pruje do nas na motorze. Wpadł do miasta, nie wiedział nawet, że to zasadzka, tylko z miejsca wykrzyczał, że idzie tu największa horda Zombie, jaką w życiu widział. Sądząc po tym, że po drodze zajechał swój motor, a sam był cholernie przerażony, uwierzyliśmy mu na słowo i zaczęliśmy szykować się do obrony. Nie mylił się, a nasze czujki poza miastem rzeczywiście zauważyły chmarę otaczającą miasto. -