Las Vegas
-
-
-
Radio:
Podróż była dość długa, ale bezpieczna i całkiem komfortowa. Giacomo nieco przesadził, bo miasto nie wyglądało tak jak przed apokalipsą, wciąż było tu sporo ruin czy wraków samochodów, ale ważniejsze czego nie było, a nie było Zombie ani żadnych paskudnych Mutantów. Ciężko jednak mówić o tym, aby miasto było bezpieczne, przed apokalipsą kwitła tu przestępczość, a co dopiero teraz, gdy miastem władają grupy przestępcze? Chyba najlepiej będzie po prostu nie wychodzić nigdzie po zmroku albo bez obstawy. Jednak im dalej centrum, tym lepiej: lepiej zachowane budynki, więcej ludzi, którzy nie wyglądają jak najgorsze obdartusy, więcej szyldów różnych sklepów i innych przybytków, nawet neonów. Miasto pewnie wygląda w nocy tak, jak żadne inne teraz. Konwój rozjechał się dość szybko na przedmieściach, tylko opancerzona limuzyna jechała dalej, zatrzymując się pod jednym z kasyn: Szczęśliwym Asem Trefl, a tak przynajmniej głosiła nazwa. -
Im bardziej zagłębiali się w miasto, tym szczęka Dice’a opadała niżej i niżej. Wierzył w opowieści Włocha, ale zobaczenie tego miasta i tego życia na żywo było czymś zupełnie innym. W głębi życia nie wierzył, że naprawdę tak można żyć po… apokalipsie. W porównaniu do tych ludzi wyglądał na kompletnego żebraka i obdartusa.
— Czyli co… — Dice spojrzał na Giacomo, podciągając plecak do siebie. — Jesteśmy na miejscu?
-
- Owszem. - skinął głową, wskazując na kasyno. - To tutaj mieszka pan Venuti. Pierwsze piętro to kasyno, wyżej apartamenty dla ochrony i najważniejszych gości, na samym szczycie jego lokum. Mam nadzieję, że szczęście dopisze ci kiedyś, aby tu zamieszkać. Jednak, póki co, musisz zadowolić się czymś innym. Jednak, proszę za mną, przedstawię cię panu Venutiemu, dasz mu próbkę umiejętności, a on zadecyduje, do którego lokalu nadasz się najlepiej.
Powiedziawszy to, złożył dłonie za plecami i ruszył w kierunku Asa Trefl. -
Zaś Dice pozbierał w pośpiechu swoje matki i obładowany nimi ruszył za Włochem. W takim zestawieniu wyglądał niemalże jak sługa Giacomo, ale nie przejmował się tym teraz. Głowę zaprzątywało mu nadchodzące spotkanie z panem Venutim. Co jeżeli wypadnie kiepsko? Może boss rozkaże odesłanie go nawet poza Vega? Niepewność ścisnęła jego żołądek, ale dzielnie podążał za garniturkiem. Weź się w garść, D-King.
-
Po wejściu do środka, w wyłożonym dywanami holu, gdzie znajdowała się recepcja i garść przysadzistych ochroniarzy, jeden z karków od razu podszedł do ciebie.
- Nie ma broni, spokojnie. - powiedział Giacomo, nim tamten zrobił cokolwiek. Najwidoczniej wnoszenie spluw do kasyna nie było legalne, ale to chyba nic dziwnego, tobie zaś nie powinno przeszkadzać, skoro broni i tak ze sobą nie nosisz. Niemniej, ochroniarz posłusznie odszedł na miejsce, a wy ruszyliście na wprost. Weszliście do sporej sali, która wyglądała tak, jak kasyno wyglądać powinno: wszędzie stały stoły do pokera i innych gier karcianych, do kości i ruletki, nie brakowało też jednorękich bandytów stojących pod ścianami. Przy każdym stoliku stał krupier i kilku graczy. Niektórzy byli równie eleganccy co Giacomo, odstrojeni w porządne garnitury sprzed apokalipsy, a w wypadku kobiet w modne suknie, inni mieli na sobie równie wygodne, co dobrze wyglądające ubrania typowe dla najemników, co lepiej prosperujących bandziorów, handlarzy, bogatych rolników i im podobnych. Między tym kręciły się kuso odziane kelnerki, które roznosiły na tacach drinki i przekąski. W tyle zauważyłeś sporych rozmiarów drzwi, a nieco na lewo od nich windę, którą można było dostać się na wyższe piętra, o czym wspominał ci już Włoch. Z kolei po prawej znajdowały się drzwi do kuchni, sądząc po odgłosach zza nich dobiegających, i spory kontuar, a za nim wielka szafa pełna rozmaitych trunków. -
Powstrzymał się przez zagwizdaniem z podziwem. Co za lokal! Nie miał szansy na odwiedzenie takich miejsc nawet przed apokalipsą, a co dopiero teraz. Jednak głupi miał szczęście, skoro udało mu się zyskać robotę w takim miejscu. No, prawie udało.
Starał się nie tracić Giacomo z oczu. Przyspieszył, by dołączyć do niego po tym jak na moment zwolnił, by popodziwiać kasyno.
-
Kolejne pomieszczenie, do którego weszliście, również miało stoliki do różnych gier hazardowych, ale były one chyba tylko pretekstem do przebywania tutaj, ponieważ roiło się tu od podestów, na których na rurach tańczyły, jeszcze bardziej skąpo ubrane niż wcześniej kelnerki, kobiety, a naprzeciwko drzwi znajdował się sporych rozmiarów wybieg, również przeznaczony dla striptizerek. Był tam również kolejny kontuar i szafa z trunkami. Wy skierowaliście się do jednego ze stolików, gdzie zasiadało kilku mężczyzn, głównie postawnych drabów, choć wszyscy byli w dopasowanych garniturach, acz miałeś wrażenie, że ich marynarki mogą nie wytrzymać prężenia muskułów. Przy pasach nosili ostentacyjnie pistolety, rewolwery czy obrzyny. Stanowili oczywiście ochronę, zabijając czas pogrywaniem w karty, piciem drinków i patrzeniem na dziewczyny. A ochraniali jego, gangstera, Włocha imieniem Arcadio Venuti. Dziwił cię nieco jego wzrost, facet miał może metr sześćdziesiąt w butach i kapeluszu, ale w żadnym wypadku rozsądnym nie będzie wytykanie mu tego. Mężczyzna palił cygaro, obojętnie przyglądając się to striptizerkom, to grze swoich goryli.
- Ach, Giacomo, wreszcie jesteś! - wykrzyknął uradowany, pstrykając palcami. Natychmiast obok szefa pojawiło się krzesło doniesione z innego stolika przez jednego z goryli, inny podstawił szklankę i napełnił ją jakimś trunkiem.
- Podróż była długa, ale tego warta. - odparł tamten, zajmując miejsce i upijając łyk. - To nasz nowy nabytek. Dobry muzyk, sam słyszałem, na co go stać i się nie zawiodłem. Pan również nie powinien, szefie.
- No, twoja w tym głowa. - odparł, wypuszczając przez zęby kłąb dymu. - Jeśli mówisz, że jest dobry, to jest dobry, znajdę mu robotę. Ale najpierw niech przyjdzie, przedstawi się, pogada. Jesteśmy w końcu cywilizowanymi ludźmi w cywilizowanym miejscu, nie?
Giacomo skinął ci lekko głową na znak, że rzeczywiście masz się pofatygować o kilka kroków i rozpocząć rozmowę z gangsterem. -
To miejsce, Ci ludzie, cała ta sytuacja frapowała Dice’a. Stał o kilka kroków od pewnie jednej z najpotężniejszych osób, jakie urzędowały teraz w całych Stanach, odziany jak żebrak. Wszystko to w eleganckim kasynie wypełnionym ludźmi w garniturach. Okiem postronnego musiało to zapewne dziwnie wyglądać, choć kto wie czy takie sceny nie były tu na porządku dziennym? Dobra, chłopie. To jest twoja szansa. Wykorzystaj ją dobrze.
Zacisnął palce obu dłoni, nieświadomie naprężył mięśnie ramion. Szybkim, wytrenowanym prawie ruchem poprawił swoją bujną fryzurę, pociągnięciem ułożył poprawniej swoje odzienie i wtedy podszedł do stołu.
— Dzień dobry. — Powiedział głuchym tonem, dygając przy tym lekko, acz elegancko.
Powoli wysunął dłoń przed siebie, ale zatrzymał ją w połowie drogi. -
Co zaskakujące, samozwańczy król Vegas, bo chyba tak możesz go tytułować, uścisnął ją, jakby nie widząc w tym nic złego, że brata się z ludźmi, którzy dla niego pracowali.
- Dla mnie zawsze dobry, od ciebie zależy czy dla ciebie też będzie. -
Zaśmiał się lekko i nerwowo.
— To prawda. — Kiwnął głową, przyznając Venutiemu rację. -
Ten nic nie odpowiedział, widocznie czekając na jakąś reakcję z twojej strony, przedstawienie się, referencje czy cokolwiek innego.
-
Tyle, że Dice nie miał zielonego pojęcia o tym, jak należy prowadzić rozmowę z takimi ludźmi. Mimo tego spróbował pozbierać się w sobie i kontynuował.
— …Na imię mi Dice Cook, miło mi. Ueh… Czy chciałby usłyszeć pan jakiś utwór w moim wykonaniu? -
Pokręcił głową.
- Giacomo mówi, że jesteś dobry, więc jesteś dobry, nie musisz mi nic udowadniać. - odparł, pstrykając palcami, a i tobie podstawiono krzesło, choć nie dano ci nic do picia. - Siadaj. Chcę usłyszeć twoją historię. Może cię to zdziwi, ale nudzą mnie już lokalne rozrywki, bo ile można uprawiać hazard, rżnąć dziwki i pić? Ale dobra historia zawsze jest w cenie, a jeśli rzeczywiście tak długo pałętałeś się po pustkowiach, to powinna być ciekawa. -
// Tutaj będzie mała przerwa, muszę pomyśleć o tym poście. //
-
— Czy ja wiem? — Odparł, siadając. — Trzy lata szybko mijają człowiekowi, kiedy najważniejszym zmartwieniem jest woda, coś do wszamania i pilnowanie, żeby w twojej głowie nie pojawiły się nadprogramowe dziury, ha-ha. — Zaśmiał się nerwowo. — Ale i tak najlepsze jest to, że nie byłoby mnie dzisiaj tutaj, gdybym zaraz przed tą całą hecą z nieumarłymi nie pojechał do Sierra de Organos. Przez całe życie marzyłem, żeby zobaczyć to miejsce, a kiedy autokar był o sto mil od celu, zamknęli nas w jakimś hotelu, bo mieliśmy zarażonego. Czarne szczęście, nie? Do dzisiaj nie zobaczyłem tego parku. Teraz musi być tam tym bardziej ciekawie.
-
//Dla pewności, zanim dam odpis: To już koniec tej jego historii czy masz zamiar opowiedzieć coś więcej?//
-
// Dice raczej milczy na temat tych trzech lat i woli, by tak pozostało. Pozdrawiam. //
-
Nie byłeś pewien czy Włoch liczył na więcej, ale nie wydawał się wściekły dlatego, że tak krótko opowiedziałeś mu o sobie. Inna kwestia, czy nie będzie chciał usłyszeć jej później w całości. Tak czy siak, wypił drink do końca i westchnął.
- Pewnie jesteś zmęczony po podróży, co? Albo może właśnie zamiast odpoczywać chcesz posmakować cywilizacji? - zapytał i podniósł się, a wraz z nim wszyscy inny. Arcadio pstryknął palcami i wskazał ci na jednego z goryli. - To Vito. Dzisiaj jest do twojej dyspozycji. Powiedz, co chcesz, a ci to załatwi: Jedzenie, alkohol, ciepłą kąpiel, dziwkę albo dwie, sztony do gry w kasynie. Jutro o świcie załatwimy ci jakieś porządne ubranie, sprzęt do gry i zaczniesz na siebie zarabiać. Jasne?